piątek, 9 marca 2018

Opowiadanie nr 2



Dobry wieczór. I to ma być dobry wieczór?
W głowie Agnieszki od ponad godziny trwała burza. Z piorunami, gradem, ulewą i wichurą.
Dobry wieczór, dobre sobie, żachnęła się.
Woda z pralki zalała mieszkanie sąsiadów, jej były facet zrobił jej awanturę w banku, gdzie poszła wypłacić alimenty, Młody złamał nogę na wuefie w szkole, a Gośka pojechała w góry z Mateuszem.
Dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania.
-Dobry wieczór, pani Agnieszko, mogę na minutkę? – pani Aniela spod piątki uśmiechała się promieniście, na wszelki wypadek od razu stawiając nogę na progu mieszkania – nie zajmę pani dużo czasu, ale przecież nie będziemy rozmawiać na klatce schodowej, prawda? – nie dawała za wygraną.
Agnieszka westchnęła. Jakie ona ma wyjście? Jak nie wpuści tego babsztyla, to nazajutrz przestanie mieć dobrych sąsiadów. Jak wpuści – to Bóg jeden raczy wiedzieć, co się dowie. Ale może lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć?
- Naturalnie, pani Anielciu, naturalnie, proszę wejść – zaszczebiotała słodko, przekrzykując gromy i wichurę, które nadal szalały w jej głowie i ani myślały przestać – napije się pani herbatki? Dostałam od przyjaciółki z Anglii, bardzo aromatyczna.
- Ale z ciebie miłe dziecko – pani Anielę znało całe osiedle właśnie dlatego, że nigdy nie trzeba było dwa razy powtarzać zaproszenia na herbatkę i ploteczki. Do tego była pierwsza. Wchodziła na chwilkę, znajdowała sobie wygodny fotel albo siadała na środku kanapy, a potem ... no cóż. Potem gospodarze musieli fabrykować sztuczne powody, aby zakończyć jej wizytę, bo potrafiła się zasiedzieć kilka godzin i głośno wyrażała swoje zdumienie, że „no patrzcie państwo, jak ten czas zleciał! Dopiero przecież przyszłam, a tu już szósta!” Wszyscy na osiedlu pamiętali ta historię, kiedy podczas wizyty u Młynarczyków, ich mały, siedmioletni wtedy, syn, skomentował: „A lekcje już odrobione? Bo mnie to rodzice nigdzie nie puszczają, dopóki nie pokażę zeszytów z pracą domową!”. Niby się śmiała, że jaki rezolutny chłopiec, że taki bystry, ale dziwnie szybko wtedy skończyła wizytę, a Paweł, brat Agnieszki, kilka razy słyszał, jak żaliła się coraz to komuś innemu, że ludzie nie potrafią nauczyć młodych szacunku do starszych, więc nie dziwne, że świat schodzi na psy.
Agnieszka, wciąż walcząc z nawałnicą w swojej głowie, uśmiechała się do pani Anieli, serwując jej herbatę, której aromat przyjemnie drażnił nozdrza. Przy takiej herbacie można było się naprawdę rozmarzyć. Agnieszka uwielbiała oddawać się marzeniom. Kiedy tylko miała chwilę czasu dla siebie, z kubkiem herbaty w ręku zapadała się w swoim ulubionym fotelu i przenosiła się do wyśnionego domku z ogródkiem nad polskim, pięknym morzem, gdzie nie dochodził huk samochodów, hałas ulicy, zgiełk wielkiego miasta. Tylko ona, herbata, fotel, Mateusz (właśnie ten sam, który teraz, nie bacząc na swój udział w marzeniach Agnieszki, w towarzystwie Gośki, zdobywał szczyty gór) i... pani Aniela. Pani Aniela??? A no tak.
Pani Aniela siedziała w kuchni, popijała herbatę i z podejrzliwością zerkała na Agnieszkę.
- Wiesz, kochaniutka, jakoś niewyraźnie wyglądasz. Pani Krajewska spod siódemki mówiła, że podobno ostatnio nie wychodzisz na ławeczkę. No powiem ci, że się martwimy wszyscy o ciebie. No bo gdzież to tak nie wychodzić do ludzi, no daj spokój dziecko, no naprawdę. My tu wszyscy życzliwi ci jesteśmy, twoja rodzina można by rzec, a ty tak nic, tylko ta praca i dom, i praca i dom. No i powiem ci jeszcze, że ta pani co teraz wynajmuje ten kiosk naprzeciwko przedszkola, tam gdzie pracujesz, to też mówiła, że jakaś smutna jesteś i że wcale nie kupujesz już u niej kosmetyków ani nic, tylko ledwo dzień dobry powiesz i tyle. I uradziliśmy, że przyjdę do ciebie i sprawdzę, co z tobą się dzieje, bo to tak nie można samemu i samemu – pani Anieli w końcu zabrakło powietrza i przerwała wywód.
Agnieszka patrzyła na nią osłupiała:
-Wszyscy na osiedlu? I pani Kowalikowa z kiosku też, mówi pani? – mówiła powoli, akcentując każdy wyraz.
Pani Aniela zmieszała się:
- No tak, przecież właśnie to powiedziałam, że wszyscy z osiedla się martwią, że..
-Tak, słyszałam, co pani mówiła. A konkretnie ci „wszyscy”, to znaczy kto? – Agnieszka powiedziała to najłagodniej, jak tylko umiała, ale jej wzrok mówił wszystko.
- No... wszyscy... i ja, i Młynarczykowa, i ja... i córka Andrzeja, Klarcia, bo to takie dobre i wrażliwe dziecko, no mówię ci, jak tylko zauważyła, co się z Tobą dzieje, zaraz przyszła do mnie.... yyyy, znaczy do Andrzeja... – pani Aniela szykowała się do kolejnego natarcia, ale Agnieszka była szybsza:
- Andrzeja, który jest pani drugim mężem? Pani pasierbica, Klara? Ktoś jeszcze oprócz pani rodziny? Przecież pani Młynarczykowa to siostra pani pierwszego męża, prawda?
A co niby takiego strasznego się ze mną dzieje, pani Anielo? Jestem przekonana, że pani doskonale to wie i bez pomocy Klary.
Zapadła niezręczna cisza. Słychać było tylko przyspieszony oddech pani Anieli i dziecięce pokrzykiwania za oknem. Agnieszka tą ciszę przerwała.
(Dorota Szczepańska)


- Pani Anielo, serdecznie dziękuję za troskę - powiedziała z sarkazmem - jak Pani sama zauważyła nie jestem w najlepszej formie, więc chciałabym odpocząć.
Na szczęście babsko podniosło się i jak niepyszne pożegnało niegościnne progi. Agnieszce odechciało się aromatycznej herbatki.
– Od jutra piję tylko zieloną! – powiedziała na głos do siebie, usiadła przy kuchennym stole, podparła obolałą głowę rękami i … zaczęła „samobiczowanie”. – Chyba jednak spostrzeżenia dzielnicowej plotkary nie całkiem mijają się z prawdą. Jest kiepsko: noga Benka w gipsie, zdrada Gośki, rozczarowanie Mateuszem, wszystko „pod górę” i „wiatr w oczy”. Do tego totalne zmęczenie pracą. Ostatnie tygodnie przed wakacyjną przerwą w przedszkolu to istna harówa i wszechobecny stres. Odpocząć! Czas odpocząć! Muszę się stąd wyrwać, zmienić POWIETRZE i przewietrzyć szare komórki. Na szczęście jeszcze tylko kilka dni i upragniona laba. Mieli z synem plany. Chcieli pojechać nad ulubiony Bałtyk. W Ustce mieli „metę” u zaprzyjaźnionego rybaka. Od kilku lat co roku zakotwiczali na dwa, trzy tygodnie u pana Stanisława. Wtedy Benek skoro świt wypływał z nim kutrem w morze. Po powrocie pomagał (to znaczy jemu się wydawało, że pomaga) panu Staszkowi z połowem i sieciami. A potem pływanie, pływanie, pływanie. W czasie roku szkolnego tego nie miał; basen nie był dla Benka – o, zgrozo! miał uczulenie na chlor. Dlatego w czasie wakacji szalał w morzu do upadłego – jak mawiał „na zapas”. Agnieszka też lubiła pochlapać się w słonej wodzie, powalczyć z falami. Ale nad wszystko przedkładała długie spacery piaszczystym brzegiem. Mogła tak iść aż po horyzont, który oddalał się i … oddalał. Szum rozbijających się fal uspokajał, koił, niósł obietnicę. Niestety, przez to niefortunne złamanie wyjazd do Ustki „spalił na panewce” i wszystko się skomplikowało. A może nie?
Z pokoju Benka dochodziły dźwięki muzyki. To jego ulubiony Santana „uprawiał wirtuozerię” na gitarze. Benek uczył się gry na tym instrumencie, niestety od mistrza dzieliła go przepaść. Cóż, jest jeszcze mały. Spod drzwi sączyło się rozproszone światło. Aga zapukała
- Synku, możemy pogadać?
- Jasne mamuś, wchodź!
Młody siedział przy komputerze. Nogę zapakowaną w gips ułożył wygodnie na stołku. Na widok matki zamknął klapę ekranu komputera
- No co tam?
- Co byś powiedział na wakacyjny wyjazd do cioci Bogny i wujka Władka?
- Super, super! Myślałem, że przez mojego „złamasa” nigdzie się nie ruszymy. Ale klawo!!!
- Beniu, ale czy wytrzymasz podróż? To kawał drogi na Mazury.
- Dam radę, spoko, byle tylko nie siedzieć tu w czterech ścianach.
- Czyli pakujemy się. Postanowione. Jeszcze tylko chwilka do zakończenia roku szkolnego i w drogę.
Bogna, starsza o dziesięć lat siostra Agi i jej mąż Władek mieszkali dosłownie na skraju Puszczy Augustowskiej. A jakby jeszcze było mało, to o rzut kamieniem od Kanału Augustowskiego. Po prostu bajka. Świeże powietrze, jeziora, lasy, a nawet prawdziwy bór pełen dzikich ostępów i leśnej zwierzyny. Tylko żyć nie umierać! 


***

Agnieszka zapakowała bagaże do swojej „Renówki 5”, umościła Benedykta z jego biedną nogą i wczesnym rankiem wyruszyli. Cieszyli się oboje, mając każde swoje nadzieje związane z pobytem u wujostwa. Aga myślała, że tylko u siostry ochłonie, nabierze dystansu do sprawy „Gośka & Mateusz” (na razie bardzo boli), odpocznie i „naładuje akumulatory”. Benek uwielbiał ciocię i wujka. Oni, nie mając własnych dzieci, od zawsze darzyli siostrzeńca miłością. Był ich „oczkiem w głowie”. Bogna i Władek z niecierpliwością oczekiwali wytęsknionych gości. Snuli plany jak umilą pobyt „uziemionego” małolata. Władek skonstruował specjalną przyczepkę do roweru, by mógł zabierać ze sobą na przejażdżki Benka. Przycumowana do pnia leciwej brzozy drewniana łódka kołysała się na wodzie gotowa na przyjęcie wioślarzy i na przygodę. W sionce wuj Władek ustawił równiutko spinningi i zwykłe wędziska. Oj, będzie się działo! Bogna przygotowała gościnne pokoje, a teraz pichciła, by ugościć rodzinkę. Smakowity zapach drożdżowych jagodzianek rozchodził się po domu. Aga wjeżdżając w bramę domostwa Władków poczuła się tak, jakby złapała dodatkowy oddech. A oni już wybiegli na spotkanie. Siostry padły sobie w ramiona. Wuj wydobył z samochodu zdrętwiałego i obolałego, ale szczęśliwego Benka. „Ochów” i „achów” pełnych radości było co niemiara. Po podróży i po południu pełnym wrażeń, po pierwszych opowieściach, po przepysznej obfitej kolacji i kieliszeczku domowej malinowej nalewki Agnieszka z rozkoszą bęcnęła na łóżko w swoim pokoiku. Pościel pachniała zapowiedzią spokojnego, odprężającego snu.
- O rany, jak cudownie! Jakie powietrze! Jaka cisza… tego mi było trzeba. A moje zmartwienia z którymi miałam się zmierzyć i uporać?
Sen nadciągał wielkimi krokami. Oczy same się zamykały . – Mam nieodpartą ochotę na chwilę stać się Scarlett O’Harą – sen zaczął mieszać się z jawą „Nie będę o tym myślała. Jutro o tym pomyślę”. Tak, przecież jutro też będzie dzień.
(Alicja Tracz)

Nazajutrz wczesnym rankiem Agnieszkę obudził śpiew ptaków, skrywających się w gąszczu drzew i krzewów otaczających dom siostry i szwagra. Podeszła do okna. „O, Boże! Jak to dobrze, że to nie blokowisko i nie świergot mojej sąsiadki i że nie muszę słuchać wścibskich koleżanek pragnących na siłę naprawiać moje życie. Czas podjąć odpowiednie kroki”, pomyślała, „moje życie w moich rękach. Nie chcę wracać do przeszłości, choć wiem, że nie będzie łatwo. Postaram się porzucić myśli związane z nieudanym związkiem z Mateuszem. Pokochałam go, wiązałam z nim ogromne nadzieje. Marzyłam, abyśmy stworzyli ciepły, pełen miłości dom.” Agnieszka jakby zatrzymała się na chwilę.
- Wybrał Gośkę - powiedziała spokojnym tonem - dlatego też na przyszłość postaram się lepiej dobierać przyjaciół.
Tymczasem na Agnieszkę w kuchni pensjonatu czekało śniadanie. To Bogna rozpieszczała swoich wszystkich gości serwując świeżutkie pieczywo prosto z pieca, serek kozi i tradycyjnie pieczony schab z ziołami. Agnieszka, gdy usłyszała radosny głos Władka, poprawiając nieco fryzurę, zbiegła po schodach na parter i dołączając do domowników, usiadła do stołu.
-Na dzisiaj zaplanowałem wycieczkę krajoznawczą dla mojego siostrzeńca - rzekł Władek - pojedziemy do Augustowa do mojego przyjaciela pasjonata żeglarstwa, po drodze będziemy zwiedzać piękne tereny mazurskie .
Benek bardzo się ucieszył. Gdyby mógł, skakałby do góry z radości – niestety ledwie wgramolił się do wysokiego jeepa z napędem na cztery koła.
Agnieszka na dzisiaj nie miała sprecyzowanych planów, więc pomyślała, że spędzi ten dzień w towarzystwie Bogny. Po śniadaniu miała wielką ochotę chociaż przez chwilę pooddychać świeżym zdrowym powietrzem.
- Siostrzyczko - zwróciła się do Bogny - idę na spacer, a po powrocie pomogę Ci w pracach domowych.
Agnieszka potrzebowała czasu, aby pobyć sama ze sobą, a tereny, które otaczały dom kuzynów, dobrze znała, więc mogła sobie pozwolić na spacer po okolicy. Podczas spaceru przypominały jej się czasy, kiedy to pływała po mazurskich jeziorach żaglówką, przebywając na obozie, kiedy była studentką. Zatrzymała się przy stuletnim dębie, przy którym Marcin Wasilewski oświadczył jej się na niby. Nagle spojrzała na zegarek. „Chyba powinnam już wracać, dochodzi dwunasta.”
Ruszyła szybszym krokiem i wtem usłyszała wołanie:
- Proszę pani, proszę pani czy mogę o coś zapytać ?
- Tak- odpowiedziała Aga.
- Chciałbym zatrzymać się na jedną lub dwie doby w tej okolicy, a w pensjonacie Augustin nie ma wolnych pokoi, więc może orientuje się pani, gdzie jeszcze mogą być wolne miejsca. Teraz żałuję, że nie zrobiłem rezerwacji - ciągnął dalej.
-Myślę, że panu pomogę - rzekła Agnieszka - dzisiaj zwolnił się pokój u mojej siostry w pensjonacie, więc proszę zapytać.
-Dziękuję serdecznie - odpowiedział, rzucając milutki uśmieszek w stronę nieznajomej.
„O rety, jaki przystojny” - pomyślała i od razu poczuła ,że jej złamane serce zaczęło mocniej bić .Jednak szybko odrzuciła złote myśli, bo przecież to kolejny facet ,bezduszny i egoista, który na pewno szuka przygód i po kilku dniach wróci do żony i będzie grał wspaniałego męża.
- Czy może pani zaopiekować się moim aparatem przez chwilę? -poprosił – Oj, przepraszam nie przedstawiłem się, mam na imię Michał, przyjechałem z Łodzi, zbieram materiały do mojej pracy naukowej i bardzo mi zależy, aby jak najszybciej ją ukończyć.
- Bardzo mi miło, ja jestem Agnieszka, przyjechałam razem z moim synkiem żeby odpocząć.
-Ja też mam syna, ma sześć lat - odpowiedział Michał - Tymek mieszka z mamą we Wrocławiu. Moja żona odeszła, wyjechała ze swoim kolegą z pracy, gdy Tymoteusz miał dwa latka. Z synem spotykam się dwa razy w miesiącu. Bardzo tęsknię za nim. Za tydzień rozpoczynamy też wspólne wakacje, ponieważ mamy podobne zainteresowania . Tymek też uwielbia obserwować ,,skrzydlate”- i dlatego najczęściej przyjeżdżamy na Mazury.
Agnieszka z wielkim zaciekawieniem słuchała zwierzeń napotkanego turysty, zachwyciła ją jego troska o syna i fascynacja przyrodą, która dla niej jest też ukojeniem życiowych kłopotów.
-Agnieszko, chyba za długo opowiadam Ci o moim życiu. -Nie, nie, spokojnie, choć tak naprawdę ja muszę wracać, już późno -zaniepokoiła się Agnieszka.
-Tutaj jest moje auto, może pojedziemy, będzie szybciej - Michał złożył sprzęt fotograficzny i w kilka chwil byli już na miejscu. Zanim ornitolog rozgościł się w pokoju, Aga zdążyła opowiedzieć siostrze, jak minęło jej przedpołudnie. Gdy nadeszła pora obiadu, a wczasowicze zasiedli do stołu, Agnieszka zauważyła, że nowy gość ciągle spogląda w jej stronę. Jednak starała się nie być zainteresowana Michałem, choć tak naprawdę nawet na chwilę nie przestawała o nim myśleć. Zintegrowani goście w czasie obiadu zachwycali się sosem grzybowym, tartą z jagodami i nalewką jałowcową, a także poruszali tematy natury politycznej. Ale gdy Agnieszka słyszała radosne okrzyki syna, wybiegła mu na spotkanie. Chwilę później do Bonka podszedł Michał, pytając z zainteresowaniem, co się przydarzyło i jak doszło do upadku.
Bonek, oczko w głowie pensjonariuszy, cieszył się dużym zainteresowaniem jego osobą.
Po obiedzie goście zajęli się rozwijaniem swoich pasji i zainteresowań. Michał też rozłożył sprzęt specjalistyczny do obserwacji ornitologicznej i zwrócił się do Agnieszki stojącej na werandzie. -Udało mi się zlokalizować pewien gatunek biegusa zmiennego na tym obszarze i chciałbym prosić cię, byś mi towarzyszyła mi w poszukiwaniu tego unikatowego osobnika.
Aga bardzo chętnie się zgodziła, zwłaszcza że kiedyś w szkole brała udział w olimpiadzie biologicznej i chętnie powtórzyłaby sobie z tego przedmiotu wiadomości.
Michał i Agnieszka z ogromnym zainteresowaniem obserwowali zachowania skrzydlatych, badali upodobania, zwyczaje gdzie i na jakim terenie najchętniej przebywają. Gdy już zebrali porcję informacji, postanowili je uporządkować, usiedli więc w altanie i nawet nie zauważyli kiedy zapadł zmierzch. Niebo tego wieczoru było wyraziste i bezchmurne, a skrzydlaci przyjaciele cichutko koili świat do snu.
-Dziękuję Agnieszko za pomoc i wspaniale spędzony czas, nawet nie pomyślałem, że spotkam tak wartościową a jednocześnie piękną dziewczynę jak ty. Czy mogę Cię przytulić? - zapytał Michał.
-Jak dawno nie czułam się tak potrzebna i tak szanowana jak dzisiaj - rzekła czułym głosikiem Agnieszka.
Mój Boże, jak ty drżysz - Michał wtulił ją w swoje ramiona ściskając mocno i wyszeptał jej cichutko do ucha - Moja maleńka jemiołuszko.

(Urszula Daśko)

czwartek, 8 marca 2018

Opowiadanie nr 3


Z głębokiego snu wyrwał ją natrętny dzwonek u drzwi. Zacisnęła mocno powieki, błagając intruza, kimkolwiek był, by dał jej spokój. Próbowała zbagatelizować denerwujący dźwięk, ale ktoś za tymi drzwiami wyraźnie nie dawał za wygraną. Tamara niechętnie zwlokła się z ciepłego łóżka, włożyła szlafrok i, wzywając Pana Boga nadaremno, spojrzała przez wizjer.
- Tamaraaaa, otwieraj! Chcesz, żebym tu zapuściła korzenie?! – niecierpliwy kobiecy głos wwiercał się w jej uszy aż do bólu.
Katarzyna Kolska, jej najlepsza przyjaciółka, wtargnęła do środka świeża niczym morska bryza i z obrzydzeniem popatrzyła na rozmemłaną właścicielkę przytulnego mieszkania.
- Wyglądasz jak zombie! – wycedziła – Ta kudłata, zmięta na twarzy i zaśliniona baba to naprawdę ty?! Fuj, niedobrze mi się robi.
- Estetka się znalazła – wymamrotała Tamara i ziewając od ucha do ucha, spytała, nie mogąc sobie darować szczypty ironii w głosie - Kaśka, do cholery, co ty tu robisz? Przecież rozstałyśmy się dosłownie przed pięcioma godzinami, żyć beze mnie nie możesz?
Wczoraj obie świętowały swoje pięćdziesiąte urodziny, racząc się wspaniałym, czerwonym winem. Na ploteczkach i wspomnieniach zeszło im do trzeciej nad ranem.
Bo przecież było co wspominać. Chodziły razem do przedszkola, potem do podstawówki, w liceum siedziały w jednej ławce, aż w końcu jednomyślnie wybrały studia humanistyczne i wylądowały, jako nauczycielki, w miejscowej szkole średniej. Właściwie były nierozłączne, mogły na siebie liczyć w każdej sytuacji. Kiedy Kaśka wychodziła za mąż, Tamara, jako druhna, szczerze gratulowała jej wspaniałego partnera. Potem pocieszała przyjaciółkę, kiedy ten „wspaniały” mąż zostawił ją dla innej i odfrunął w siną dal. Może dlatego nie szukała swojej drugiej połówki? Podświadomie bała się odrzucenia, a jednocześnie miała żal do losu, że nie postawił na jej drodze żadnego osobnika płci przeciwnej. Zawsze miała kompleksy, od dziecka była nieśmiała, czuła się nijaka wśród szkolnych koleżanek, ot, szara mysz w rozmiarze XL. Swobodnie oddychała tylko w towarzystwie najbliższej przyjaciółki, która skutecznie odsuwała „czarne chmury” gromadzące się nad nią każdego dnia.
Kasia doszła do siebie po zdradzie męża zadziwiająco szybko, otrząsnęła się z mrocznych myśli jak pies z nadmiaru wody, wyrzuciła Marka z domu i z serca, i z nowym nastawieniem do życia weszła w następny jego etap. Tamara podziwiała ją za opanowanie, optymizm i niespożytą energię, którą wkładała w pracę z młodzieżą, jakby chciała udowodnić, że bycie singielką ma swoje plusy.
- Masz zamiar spędzić w wyrze cały dzień? – popatrzyła na przyjaciółkę z wyrzutem w wielkich szarych oczach.
- A co w tym takiego strasznego, przecież zaczęły się wakacje, a poza tym męczy mnie kac! – poskarżyła się Tamara, masując skronie i mrużąc oczy przed wszędobylskimi promieniami czerwcowego słońca.
- O nie, moja droga, nie pozwolę ci gnuśnieć w domu. Ubieraj się, pobiegamy godzinkę, rozruszamy kości i zapomnisz o bólu głowy.
- Odbiło ci?! Nigdy nie biegałyśmy, a teraz, kiedy jesteśmy na półmetku, mamy się wcisnąć w opięte legginsy i udawać nastolatki?! Daleko nam do tych wiotkich, eterycznych modelek. Mam przecież lustro i wpatrując się w nie, codziennie wmawiam sobie, że ta pulchna sylwetka bez talii nie należy do mnie. Nie namówisz mnie, jeszcze nie upadłam na głowę!
- Dziewczyno, prawdziwe życie zaczyna się po pięćdziesiątce! Dopiero teraz pokażemy, na co nas stać. Nie przyjmuję odmowy, jeśli zaraz nie będziesz gotowa, wywlokę cię za te rozczochrane kudły na ulicę w tym, co masz na sobie! No… ruchy… ruchy!
Tamara skapitulowała, wiedziała, że z Kaśką nie ma żartów, gdy ta na coś się uprze. Westchnęła głęboko, wyciągnęła na ślepo jakieś łachy  i zniknęła w łazience.
Kwadrans później biegły lekkim truchcikiem przez park. W końcu dopiero zaczynały, więc nie mogły się przeforsować już na starcie. Tamara ze zdziwieniem zauważyła, że miłośników joggingu nie jest wcale tak mało. Z ulgą popatrzyła na grupkę leciwych, nieco korpulentnych kobiet, które właśnie je mijały. No proszę, nie dość, że nie przejmowały się swoim wyglądem, to jeszcze były wyraźnie zadowolone, o czym świadczyły ich rozbawione twarze i perlisty śmiech. Ona sama nie czuła się swobodnie. Co z tego, że nałożyła najszerszy t-shirt, który okrywał ją jak spadochron, skoro i tak odczuwała żenującą obecność bezczelnie podrygujących, ciężkich piersi i bezwstydnie falujących fałdek na plecach i brzuchu. Za to Kaśka, której także nie można było nazwać gazelą, czuła się wśród biegających jak ryba w wodzie.

Nagle, z niewiadomej przyczyny, ugięły się pod nią kolana i na próżno młócąc w powietrzu rękami, aby pozostać w pionie, rozciągnęła się „malowniczo” na samym środku alejki. Resztkami świadomości zarejestrowała, że jakieś silne ramiona podnoszą ją do góry, po czym odpłynęła w ciemność.
(TeTra)

  Otworzyła oczy po kilku sekundach i nie mogła uświadomić sobie, gdzie się znajduje. Siedziała na środku alejki podtrzymywana przez silne ramiona mężczyzny i było jej tak dobrze, spokojnie, że modliła się, aby nie wracać do rzeczywistości.
Tamara biegała wokół, krzycząc przeraźliwie:
-Kaśka, Kaśka, co się stało?! Nic Ci nie jest?! Może zadzwonię po pomoc medyczną.
- Nie ma potrzeby – odezwał się uprzejmym głosem mężczyzna - jestem lekarzem i jeśli będzie potrzeba, udzielę z przyjemnością pierwszej pomocy tej pani.
- Jak ma pani na imię?
- Katarzyna - Kasia słabym głosem odpowiedziała na pytanie nieznanego mężczyzny.
- Ja mam na imię Piotr. Proszę powolutku wstać i oprzeć się na moim ramieniu. Usiądzie pani na ławeczce i sprawdzimy, czy nic poważnego się pani nie stało.
- Dobrze - wymamrotała Kasia, oszołomiona bardziej widokiem, uprzejmością i szarmanckim zachowaniem Piotra niż swoim upadkiem.
- Tak, tak, usiądź na ławce i napij się wody -  już nieco uspokojona Tamara podała Kasi butelkę z wodą.
Kasia wypiła łyk wody, wzięła głęboki oddech i powoli wracając do siebie stwierdziła, że nic jej nie jest,  jedynie trochę zdarła kolano. Nie była pewna czy to dobrze, bo gdyby jej się stało coś bardziej poważnego, może sen by tak szybko się nie skończył. Może byłaby konieczność pobytu w szpitalu i wtedy może opiekowałby się nią Piotr. A tak trzeba wracać do pustego domu, Tamara pewnie trochę z nią pobędzie, ale to będzie chwila, no i Tamara to nie to samo. No, ale trudno, może powinna się cieszyć, że zachowała zdrowie, a może…… Może diagnoza Piotra będzie inna?!
I nagle usłyszała znowu ciepły głos Piotra
- Pani Kasiu, proszę położyć się na ławce.
- Dobrze - powiedziała Kasia i wykonała polecenie. Tatiana stała z boku i ciągle powtarzała:
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze…
Piotr delikatnie zaczął zginać nogi, najpierw jedną, potem drugą.
- Boli?- zapytał.
-Nie, nie, tylko to kolano - odpowiedziała Kasia.
- Ok. Zaraz zabandażujemy, na szczęście mam ze sobą apteczkę - powiedział Piotr. Proszę jeszcze poruszać rękami, a następnie spróbować się podnieść.
Katarzyna posłusznie wykonywała polecenia.
- Wygląda na to, że ucierpiało tylko kolano – oznajmił Piotr. Ale niestety, nie będzie Pani mogła biec a i chodzenie na razie będzie trudne, więc odwiozę panie do domu.

Katarzyna oniemiała. Nie wiedziała czy zaprzeczyć, czy nic nie mówić, czy udawać, że bardzo nie może iść.
Wyobraziła sobie natychmiast, że sen stanie się jawą, że los postawił na jej drodze kogoś, na kogo nawet nie wie, czy zasłużyła. No, to niemożliwe, żeby było realne. Pewnie ten facet jest żonaty, może ma kochankę, może w ogóle nie jest zainteresowany zawieraniem jakichkolwiek znajomości. Jest po prostu uprzejmy i tyle - myśli kłębiły się w głowie Kasi.
-Tak, bardzo prosimy, aby nas pan odwiózł do domu, to znaczy odwiózł koleżankę do jej domu, a ja muszę pojechać z nią, bo nie zostawię jej samej, dopóki nie dojdzie do siebie - Kasia usłyszała szybki głos Tatiany.
- To zbieramy się, mój samochód zaparkowałem niedaleko. Pani Kasiu, proszę oprzeć się na moim ramieniu i powolutku dojdziemy do samochodu.
Szli alejką, którą niedawno biegły z Tatianą.
Kasia czuła się  jak w siódmym niebie, marzyła, żeby ta droga była jak najdłuższa. Nie czuła bolącego kolana. Dotarli do samochodu. Kasia usiadła na tylnym siedzeniu a Tatiana obok kierowcy.
- Poprowadzę pana - oznajmiła Tatiana - to nie daleko.
- Dobrze, dziękuję, a pani jak ma na imię? - zapytał Piotr, zwracając się do Tatiany.
- Ja jestem przyjaciółką Kasi i mam na imię Tatiana - szybko odpowiedziała przyjaciółka Kasi.
- Ładnie - odpowiedział Piotr.
Kasi serce zamarło. Była pewna, że czar prysł. Na pewno Tatiana mu się bardziej podoba -pomyślała Kasia. Trudno, to moja przyjaciółka i ona jest najważniejsza dla mnie.

Dojechali na miejsce. Szarmancki, nowo poznany mężczyzna pomógł Kasi wysiąść z samochodu.
- Panie Piotrze, proszę nam pomóc i zaprowadzić Kasię na górę do mieszkania - Kasia usłyszała przemiły głos Tatiany.
- No, jeśli to konieczne, to pomogę - odpowiedział Piotr.
Powoli weszli na górę. Piotr cały czas trzymał Kasię pod rękę. Gdy weszli do mieszkania, pomógł Kasi usiąść w fotelu. A Tatiana szybciutko pobiegła do kuchni i zaraz przybiegła do salonu.
 - Panie Piotrze, nastawiłam wodę na kawę, proszę nigdzie się nie ruszać, rozgościć się zaraz przyniosę kawę i herbatę - rozległ się szczebiot Tatiany.
I po chwili przyniosła zaparzoną kawę i herbatę i postawiła na stoliku.
- Wy tu siedźcie, a ja musze pójść do sklepu, kupić ciastka a może lody? - oznajmiła Tatiana – Panie Piotrze, niech pan nie odchodzi, dopóki nie wrócę, nie wiem ile czasu mi to zajmie.
Przecież nie możemy Kasi zostawić samej, prawda?
(Danuta Hanaj)

- A więc panie Piotrze, czy lody czekoladowo-miętowe będą odpowiednie na dzisiejszy wakacyjny dzień? - spytała przymilnie przyjaciółka, wracając się z przedpokoju.
- Proszę sobie nie robić kłopotu, jeśli potrzeba zostać z panią Kasią to mam jeszcze chwilę, więc chętnie pomogę …a lody nie ukrywam, że lubię – roześmiał się mężczyzna.  - Zaproponowany zestaw  całkowicie mi odpowiada- dodał z czarującym uśmiechem.

- Tamarko, kup mi  po drodze w aptece octenisept, bo zdaje się, że ten, który mam, jest mocno przeterminowany - poprosiła wychodzącą przyjaciółkę Kasia
- Dobrze, kupię! –usłyszała głos dobiegający zza drzwi.
- Tamarka czy Tatiana? – czegoś tu nie rozumiem. - Czy my jesteśmy w ukrytej kamerze?
-Ach, to!- zachichotała Kasia - To jeszcze taka pozostałość ze szkolnych lat- wyjaśniła.
- Nie bardzo rozumiem…?
- Przepraszam panie Piotrze, już wyjaśniam. Z Tamarą przyjaźnimy się od dziecka. Można rzec, że znamy się jak łyse konie. To było chyba w pierwszej klasie liceum… Tamara wymyśliła, że jej imię, która zawdzięczała swojej babci pochodzącej z Rosji, powinno być tylko dla przyjaciół. Pamiętam, że mocno się zdziwiłam taką informacją , a na moje prośby o wyjaśnienie, wyciągnęła jakąś kartkę i przeczytała; „Tamara to ambitna, pełna entuzjazmu, nieprzewidywalna oraz delikatna kobieta(...) Posiada duży potencjał. Często jednak sprawy wymykają jej się z rąk. Popełnia liczne gafy i nie panuje nad sobą, zachowując się jak rozkapryszone dziecko. Jest uparta i nieprzewidywalna.”
-Co to? Cytat z księgi imion?- zażartowałam. – A żebyś wiedziała, już nie pamiętam, gdzie to znalazłam, ale sama powiedz czy to nie jest mój opis?- spytała moja przyjaciółka.
-No może i tak, ale nie bardzo rozumiem związek twojego imienia z przyjaciółmi ?
-Jak nie rozumiesz?! Przecież pisze jak wół, że jestem D E L I K A T N A !!
 -I … ? – drążyłam dalej.  – Skoro jestem delikatna, to  łatwo mnie zranić, a nie chciałabym tego, sama wiesz, ile przeszłam. Poza tym, nie będę z tobą o tym dyskutować. Dla ciebie zostanę Tamarą, dla nowo poznanych będę Tatianą. Od tamtej pory moja przyjaciółka akurat w tej kwestii jest konsekwentna, chociaż bywa to często przyczyną wielu nieporozumień. Wiem, że to może trochę dziecinne, za co z góry pana przepraszam- powiedziała nieśmiało spoglądając na swojego bohatera, bo tak go w myślach nazywała.
- Kobiety, zrozumieć was jest bardzo trudno. I nie ja to odkryłem - zaśmiał się cicho Piotr.
- Skoro jednak uratowałem pani życie, mogę mieć chyba jedną prośbę ? - zapytał patrząc jej w oczy.
- Życie ma się tylko jedno, wobec tego prośba zostanie spełniona – odparła się Kasia - o ile to będzie dla mnie wykonalne - dodała pospiesznie.
- Pani Katarzyno, proszę mówić do mnie Piotr. Może to jakiś kryzys wieku średniego ale jak tak piękna kobieta mówi do mnie pan, to mam wrażenie, że jestem o 20 lat starszy. Czy ta prośba jest możliwa do spełnienia ? – zapytał spoglądając po raz kolejny w jej zielone oczy.
„No nie, czyżby on mnie podrywał?”, pomyślała.”Gdzie on się uchował, przecież teraz takich facetów już nie ma. Czego on tak wpatruje się w te moje oczęta, co by nie rzec faktycznie śliczne je mam. A co, jestem przecież kobietą świadomą swoich plusów, no i minusów też. Kaśka, nie płoń się jak pensjonarka, nie zachowuj się jakbyś przystojnego mężczyzny w życiu nie widziała - nakazałam sobie. Zaśpiewaj mu jeszcze: bo ja jestem proszę pana na zakręcie… a za zakrętem stoi  znak zakazu z liczbą „50”. O kurcze, ja znowu rozmawiam w myślach ze sobą…”
 - Pani Kasiu, przepraszam, proszę mi wybaczyć …- mężczyzna nie bardzo wiedział co powiedzieć, żeby przerwać tę wydłużającą się ciszę.
- Panie Piotrze, a raczej  Piotrze, to ja przepraszam, czasem zamyślę się nad czymś, bo w końcu jestem kobietą myślącą – Katarzyna próbowała wybrnąć humorem z nieco niezręcznego swojego zachowania. – A ja jestem Katarzyna, a  dla tych co ratują mi życie to mogę być i Kasia - roześmiała się głośno.
- A tak na serio, to cieszę się, że nic poważnego przez ten upadek mi się nie stało, w końcu głupio by było zaczynać kolejny etap w życiu z gipsem. Nawet twój autograf na gipsie zbyt by mnie nie rozweselił - zażartowała.

-Kolejny etap? Nie chciałbym być niedyskretny, ale to zabrzmiało jakoś dramatycznie.
- Och nie, nie ma dramatu.  Zazwyczaj mówię to, co myślę i nie owijam w bawełnę. Wczoraj miałam pięćdziesiąte urodziny. Tak, wiem, nie wyglądam, a poza tym powinnam sobie odjąć z 10 lat, tak przecież robią wszystkie gwiazdy filmowe. Ale ja nie jestem aktorką, a może i jestem? Bo któż jeśli nie ja, codziennie odgrywa różne sceny przed bardzo wymagającą publicznością jaką jest młodzież licealna? No nieistotne.  Znowu się rozgadałam, a na temat młodzieży i jej wymagań i innych spraw mogłabym w nieskończoność, a przecież nie o tym miałam mówić.
- Niemożliwe, co za zbieg okoliczności! Nie uwierzysz Kasiu, ale ja również wczoraj obchodziłem urodziny.
- Pięćdziesiąte ? – zapytała z niedowierzaniem, że taki zbieg okoliczności jest możliwy.
- Chciałbym, ale te, o które pytasz były 5 lat temu.  Wyobraź  sobie, że podobnie jak ty…..
Usłyszeli chrobot klucza w zamku. To Tamara, robiąc dużo rumoru weszła do środka.
- Wróciłam. Jesteście? Za chwilę podam najlepsze pod słońcem lody. A co wy macie takie miny?- spytała niepewnie.
- Rozmawialiśmy o tym, że niektóre kobiety są  ambitne, pełne entuzjazmu, nieprzewidywalne, ale często jednak sprawy wymykają im się z rąk - z powagą odpowiedział Piotr.
- Na szczęście dla nich i dla innych - dodała Kasia uśmiechając się tajemniczo.
- Nic nie rozumiem - powiedziała Tamara spoglądając na śmiejącą się już głośno parę - ale nie zawsze muszę rozumieć, grunt to dobry humor i lody.


(Bożena Koziej)




Opowiadanie nr 1

Dostaliśmy zadanie. W ogóle - na każdym spotkaniu dostawaliśmy zadania. To nie była praca domowa typu: ćwiczenie 3 strona 52. Każdą z naszych prac domowych można nazwać zachętą i dodawaniem odwagi. Kilkoro z nas miało zacząć pisać ... coś. Opowiadanie? Powieść? Miało się okazać. Potem te "zaczątki czegoś" drogą mailową trafiały do kolejnej osoby. Trzecia lub czwarta z kolei osoba miała za zadanie ten utwór skończyć.
Na razie nasze opowiadania nie mają tytułów. Niedługo będą miały :) 
Proszę zobaczyć, jak niby niepozorne, zwyczajne słowa zaczynają się budzić, nabierać mocy i ... żyć własnym życiem. 

PS. Czytaliśmy te opowiadania potem głośno. Nikt, kto zaczynał, nie skończyłby tak, jak zostały one skończone. Nie tyle - lepiej, co - zupełnie inaczej. Ale ta swoista zabawa literacka - była przednia. Czuliśmy się doskonale. Opowiadań jest cztery. Wstęp (to jest to, co teraz, Drogi Czytelniku, masz przed oczami), jest jeden. Ale dotyczy każdego z tekstów. 



Biegła z pracy do domu niemal na skrzydłach. Dzisiaj jej mąż miał urodziny. Przyjaciele mieli przyjść na kolację. Już wcześniej przygotowała swoje popisowe dania, za którymi on przepadał. Zostało jeszcze tylko nakryć do stołu, wymieszać sałatkę i zrobić się na bóstwo. W tym szczególnym dniu chciała wyglądać wyjątkowo. Dla niego! Marzyła, żeby na jej widok zaniemówił z wrażenia, żeby przypomniał sobie, jakim jest szczęściarzem, że  ma taką piękną żonę. To miał być wieczór idealny. No cóż...niewątpliwie  był to wieczór, którego nigdy, ale to przenigdy nie uda jej się zapomnieć.  Radosna wbiegła do mieszkania z ulubioną piosenką Hani Banaszak na ustach. To nic, że nie potrafiła śpiewać. Była tak podekscytowana, że nic sobie nie robiła z tej błahej w końcu ułomności.. Zalotne ...mam ochotę na chwileczkę zapomnienia… uwięzło jej w gardle. W salonie, rozwalony na kanapie, siedział mężczyzna. Przed nim stała do połowy opróżniona butelka whisky. Obok leżał bagnet z długim ostrzem, jeden z bogatej kolekcji pana domu. Ten mężczyzna to był jej mąż. Ten sam,  dla którego tak bardzo się starała, zwolniła się nawet z pracy, żeby przed jego powrotem do domu wszystko było przygotowane, a ona wyglądałaby pięknie w nowej sukience. Z całej siły starała się nie rozpłakać. To byłaby straszna katastrofa. Gdy ona płakała, jej mąż wpadał w szał. Nigdy tej jego irracjonalnej reakcji nie rozumiała, ale przy nim nauczyła się połykać łzy.
- Wcześnie wróciłeś - powiedziała, siląc się na spokój.
- Nie poszedłem dzisiaj do pracy. Mam urodziny, pamiętasz?
- Jak mogłabym zapomnieć. - Popatrzyła na niego z wyrzutem. 
Nieogolony, w pomiętej koszuli, śmierdzący alkoholem, z tym niebezpiecznym błyskiem w przekrwionych oczach, którego nie lubiła, wręcz bała się, wyglądał okropnie.
- Niedługo przyjdą goście. W takim stanie zamierzasz ich przyjąć? - dodała. Nie zdołała w porę ugryźć się w język i to był błąd. Zanim do końca wypowiedziała te słowa już ich pożałowała. Zerwał się z kanapy. Chwycił bagnet. Zaczął nim wymachiwać. Przeraziła się nie na żarty. Bała się, że zrobi sobie krzywdę. Ten bagnet był naprawdę ostry.
- Oddaj mi ten nóż - poprosiła z takim spokojem, na jaki było ją w tej chwili stać.   
- Nic ci się nie podoba. Ciągle się czepiasz! Nawet własnych urodzin nie mogę świętować tak jak chcę. Koniec z tym! Wreszcie będziesz miała spokój! - Wrzeszczał jak opętany, a ona bała się coraz bardziej....Przez chwilę miała ochotę uciec, schować się gdzieś i przeczekać...Nie zrobiła tego. Podjęła desperacką próbę uspokajania rozjuszonego zwierza.
- Wiesz, widziałam dzisiaj na bazarze, podobny bagnet do twojego. Miał bardzo ciekawą rękojeść - próbowała odwrócić jego uwagę kierując rozmowę na interesujący go temat. Bagnety to był jego konik! Jej fortel, chyba po raz pierwszy od lat, nie zadziałał.
Barbara Cywińska

Gośka wiedziała, że kłótnia z pijanym mężem nic nie da. Przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa nauczyła się żyć z alkoholikiem. Arek pod wpływem "procentów" nie był sobą i nie miało najmniejszego sensu dokonywania jakichkolwiek ustaleń.
- Może się napijemy na te twoje urodziny - zaproponowała Małgorzata zmieniając temat i nalewając mężowi w szklankę trunek (a co będzie mu żałować!)
Arek jednym haustem opróżnił szklankę, nie czekając na toast...
- Dolej jeszcze - wydał polecenie.
Gośka bez odrobiny sprzeciwu dolała. Raz i jeszcze raz, aż butelka stała się pusta. A mąż pił, niczym spragniony wędrowiec, jakby to była woda a nie alkohol.
-Zimno jakoś - powiedziała raczej do siebie, wstała i podeszła do grzejnika. Odkręciła zawór. Poprawiła kwiaty na parapecie. Odwróciła się do męża.
- A może się zdrzemniesz przed przyjściem gości? Przykryję cię kocem - uśmiechnęła się do męża.
- No, może bym się zdrzemnął - wymamrotał mąż leżąc już na kanapie...
I tyle z nim było rozmowy.
Gośka szybko podjęła decyzję. Musi wykonać parę telefonów....
Pierwszy do pani Marysi, która prowadzi malutki zakład fryzjerski. Może się uda odświeżyć fryzurę? Szczęśliwie - tak! Tylko musi być u fryzjerki za pół godziny!
Wykonała też telefon do teściowej - Bożeny Strawki.
- Dzień dobry, mamo - powiedziała przez telefon do teściowej - dzisiaj organizujemy kolację urodzinową - Arek kończy 45 lat, byłoby dobrze gdybyście z tatą przyjechali - powiedziała najuprzejmiej jak mogła, pomimo zdenerwowania.
- A może przyjedziemy w niedzielę, bo dzisiaj to będziecie mieć innych gości? -  zaczęła Bożena.
- Nie wiem, kto przyjdzie, bo tylko Beata z Przemkiem odzywali się ostatnio.
Przyjedźcie, będzie nam miło - zachęcała teściową.
- A co z Karolkiem i Gabrysiem? Będą?- zapytała o wnuków
- Przyjadą później - mają treningi - usprawiedliwiała synów Małgorzata.
- Dobrze, postaramy się z Kaziem przyjechać do was. A na którą?
- Myślę, że na osiemnastą...
-Dobrze, przyjedziemy...
- Świetnie, będziemy czekać. Mam nadzieję, przyjść do domu przed gośćmi, bo muszę jeszcze zahaczyć o fryzjera - dodała Gośka
  Na przyjęciu urodzinowym miała być jeszcze reszta rodziny męża. Siostra i szwagier oraz dwaj młodsi bracia Julian i Ksawery...
Och, żeby wszystko było jak trzeba - przemknęło Gośce przez głowę
Wykonała jeszcze parę telefonów i wybiegła ubrana w swoją nową sukienkę, której barwa nawiązywała do jej ulubionego czerwonego wina Chateau Menada. Sukienka była bardzo kobieca, podkreślała atuty właścicielki i prowokowała głębokim dekoltem, dlatego Małgorzata zarzuciła na siebie jeszcze szary sweterek, by zbytnio nie kusić swoim wyglądem.
   Fryzjerka wyczarowała na głowie Gośki wspaniałą fryzurę, podkreślającą piękną twarz i cudowne sarnie oczy.
Później zrobiła parę sprawunków, by pod dom podjechać w tym samym czasie co teściowie i siostra Arka - Wioletta z mężem.
Małgorzata szła pierwsza, niosąc sprawunki i klucz. Goście odświętnie ubrani podążali za nią. Teść niósł prezent dla swojego syna, szwagier- Wiktor niósł wino oraz coś jeszcze w małym ozdobnym pudełku...
Drzwi otworzyły się niemal same, z wnętrza domu dobiegała głośna muzyka oraz rechot podpitych mężczyzn jak również piski i śmiech jakiś kobiet... Kiedy wszyscy weszli do salonu, ich oczom ukazał się bardzo osobliwy widok: Arkadiusz wraz ze swoimi braćmi oraz kolegą Czesiem byli bardzo pijani, ale nie to było powodem, że teściowa Małgorzaty straciła na wstępie głos.. Wszyscy czterej byli w samej bieliźnie! A przed nimi wyginały się w kuszących pozach jakieś młode kobiety, też bardziej rozebrane niż ubrane.
- Co....co to ma znaczyć!- bardziej wysyczała niż powiedziała Bożena, a jej policzki płonęły czerwienią.
- No co mamusia?- podniósł i opadł na kanapę Arek - mam uro...(czknął) dziny- dokończył.
- To wiem - wysyczała Bożena - a te?- tu wskazała na dwie półnagie kobiety - wywłoki co tutaj robią??!!
- O, wypraszamy sobie - teraz odezwała się jedna z ,,pań"- my świadczymy usługi na wysokim poziomie i proszę nam nie ubliżać.
- Wynocha mi stąd!- wrzasnęła do ,,artystek" teściowa, a wściekłość jaka miała wymalowana na twarzy mogłaby spotęgować buchające dymem z nosa i uszu - ale to już! - dodała, a w kącikach ust pojawiła się piana.
Dziewczyny pospiesznie zakładały garderobę i starały się jak najszybciej opuścić to miejsce, gdzie niespodziewanie i brutalnie przerwano ich występ. Jedyną dobra stronę tej pracy, było to, że inkasowały należność przed występem. Wybiegły z mieszkania, a na odchodne życzyły -''Udanej imprezy". I tyle je widzieli.
- "Udanej imprezy"- powtórzyła Bożena. - Cóż za bezczelność – dodała.
Panowie w negliżach też zaczęli się ubierać, jednak robili to nieudolnie. Spożyte "procenty" spowodowały, że prosta czynność jaką jest ubieranie, była zbyt trudna i dostarczała wielu komplikacji....
Naraz wszyscy goście dostrzegli brak Małgorzaty. Nikt nie wiedział, kiedy wyszła i gdzie jest.
Gośka jechała samochodem i śpiewała na całe gardło  z Danutą Rinn - "Gdzie ci mężczyźni"?
Jechała na umówione spotkanie z koleżankami: Marzeną, Jolą i Elą.
Jechały, by posiedzieć i pośmiać się z kawału jaki udało się wykręcić rodzinie Strawków.
"Zemsta jest słodka!"- chciałoby się krzyczeć na całe gardło. To nawet nie była zemsta, a jedynie dobry kawał zrobimy rodzinie Strawków.
  Gośka kochała swojego męża, bardziej niż on ją. I to był błąd. Bo kto kocha bardziej, ten też cierpi więcej. Ponieważ Arek był pewien uczuć swej żony i jej bezgranicznego zaufania...
"Ale dzisiaj, tak właśnie dzisiaj! miarka się przebrała. Koniec z tą toksyczną miłością, koniec z mężem alkoholikiem!"
  Dzisiaj takie myśli towarzyszyły Małgorzacie.
Wcześniej uprzedziła synów, że nie będzie nocowała w domu i żeby nie martwili się o nią.
  Miała żal do Bożeny, którą szanowała, że nie zgadza się z nią. Teściowa wmawiała swojej synowej, że ta źle traktuje Arka i ten dlatego nadużywa alkoholu. Był taki moment, kiedy pili we trzech: Arek, Ksawery i Julek, to Gośka poszła i powiedziała w domu teściów, że coś trzeba zrobić z tym alkoholizmem. Wtedy Bożena była wielce oburzona i to wtedy padły te słowa: ,,Moi synowie nie są żadnymi alkoholikami!" Nawet wtedy, gdy "pod wpływem" rozbili nowe auto...
  Gośka była bezsilna, miała jednak wsparcie w swojej rodzinie i tylko ona oraz dzieci dawały jej energię, by żyć!
  Czara goryczy została przelana miesiąc temu, kiedy Małgorzata wybrała się do teściów. Dochodząc do domu zauważyła na podjeździe samochód Heleny Duńskiej - od paru miesięcy przyjaciółki Bożeny (Helena miała w mieście salon fryzjerski). Obie panie uwielbiały ze sobą przebywać i "obrabiać" to i owo. Stworzyły sobie koło wzajemnej adoracji i nieustannie prawiły sobie nawzajem komplementy. Uprawiały tą swoistą "psychoterapię”, by podnieść swoją samoocenę i utwierdzać się w przekonaniu, że cały świat jest zły, a one takie dobre oraz ich dzieci są wyjątkowe...itp itd...
 Przez uchylone okno do Gośki dobiegły strzępy rozmowy, ale to, co usłyszała pogrzebało jej teściową i spowodowało, że nie weszła do środka.
- No to jak tam, Bożenko, wiedzie się twoim dzieciom?- zapytała Helena.
- Córka nie powiem, dobrze trafiła - dobrego ma męża. Jej Wiktor, gdy wraca z pracy to gotuje, sprząta, pierze, dziećmi się zajmuje...
- A syn?
- Och, Helenko, syn trafił na jakiegoś nieroba, bo ciągle jego żona mówi mu, żeby umył po sobie naczynia, pomógł chłopcom w ogrodzie, wytrzepał dywan... Co ta jego żona sobie myśli!??! On tak ciężko pracuje, pilnuje czy ktoś czegoś z zakładu nie wynosi, bo jest ochroniarzem, to taka ciężka praca siedzieć i patrzeć ludziom na ręce...
  Dalej tych bredni Małgorzata nie słuchała, wydała sobie komendę "w tył zwrot" i tyle ją widzieli, a właściwie nie widzieli.
Teraz siedziały we cztery w knajpie "Za ostatni grosz", cieszyły się swoim towarzystwem .  
- To jak to zrobiłaś?– opowiadaj, z wypiekami na twarzach dziewczyny ponaglały Małgosię, żeby zaczęła wreszcie mówić.  
- Zadzwoniłam z telefonu Arka do agencji towarzyskiej i powiedziałam, że chciałabym zamówić dwie panie. Nie mówiłam, że na urodziny a jedynie, że będzie maksymalnie czterech mężczyzn, jeden najprawdopodobniej pijany w 3 d***... W agencji uznani, że to wieczór kawalerski - poinformowała Gosia.
- Co zrobiłaś, że wszystko tak doskonale zgrało się w czasie?- dociekały kumpelki.
- Braci i kolegę zaprosiłam przez smsy wysłane też z telefonu jubilata i umówiłam ich na 17, a panie na 17:45. Alkohol postawiłam w salonie na stole, żeby szybciej i bez problemów zaczęli ucztę. Pieniądze dla pań zostawiłam w książce na stoliczku obok mojego czerwonego fotela. W książce, bo nikt jej nie ruszy - bo Arek nie czyta, a jego męskie towarzystwo oprócz anonsów nie zna innych gazet...
 emska

- Wyobrażam sobie minę Twojej teściowej, gdy weszła do pokoju i zobaczyła całe to towarzystwo - zaśmiała się Ela - pewnie była o krok od zawału, co?
- Powiedzmy, że była lekko zszokowana - odparła Gośka.
Ale to było zdecydowanie zbyt delikatne określenie. Gośka do tej pory miała przed oczami minę Bożeny, która, gdy minął już pierwszy szok i niedowierzanie, zaczęła trząść się ze złości, a jej twarz przybierała coraz to inne barwy. Przez chwilę nawet myślała, że naprawdę może się to skończyć zawałem. Ale zaraz potem uświadomiła sobie, że takie szczęście nie jest jej pisane. Przynajmniej na razie.
- Może w końcu otworzą się jej oczy i zrozumie, że jej kochany Arek nie jest taki kryształowy, jak sądziła – drążyła temat Ela.
Gośka jak zawsze, była pewna wątpliwości.
- Nie liczyłabym na to - odparła z przekąsem. - Przez kilka dni szanowna mamusia będzie cholernie na Arka zła. Może nawet nie odezwie się do niego słowem. Ale zaraz potem wszystko wróci do normy i zostanie zamiecione pod dywan - jak zawsze zresztą.
O tak, tego była pewna.
- Wydaje mi się jednak, że całe to przedstawienie było tylko stratą czasu. Bez sensu.- odezwała się nagle milcząca do tej pory Jolka. -  Owszem, zemsta jest słodka, ale nic przecież dzięki niej nie osiągnęłaś. Przyznałaś przecież, że niedługo wszystko wskoczy na stare tory.  Sama satysfakcja to trochę mało, nie uważasz?
Gośka ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciółkę. No tak… Cała Jolka. Zawsze gotowa bronić wszystkich i wszystko. Może i nie miała nic złego na myśli, ale Gosi zrobiło się trochę przykro. Dotąd była przekonana że grają w jednej drużynie. Kiedyś, dawno temu była nawet przekonana, że Jolka i jej mąż mają romans. Co prawda, nie było ku temu solidnych podstaw, ale Gośka była wtedy w takim momencie swojego życia, że węszyła podstęp we wszystkim…  Jolka zawsze tak broniła Arka, a on często ją kokietował. Na trzeźwo jej mąż potrafił, oj potrafił… Czyżby tym razem było jednak coś na rzeczy? – Gośka szybko wyrzuciła z głowy tą absurdalną myśl i odbiła piłeczkę w kierunku Joli.
- Czy osiągnęłam, czy nie, nie tobie to oceniać. To się jeszcze okaże… Liczyłam na większe zrozumienie z twojej strony - Gośka nie kryła już żalu.
Może nie zabrzmiało to zbyt delikatnie, ale ona już się tym nie przejmowała. Postawa Jolki trochę ją zabolała. Wiedziała jednak, że i z tym sobie jakoś poradzi. Tym razem gra była warta świeczki….
Leżąc już w hotelowym pokoju, Gosia jeszcze raz wróciła myślą do swojego małżeństwa. Co się z nimi stało? Przecież kiedyś byli z Arkiem szczęśliwi... W którym momencie zaczęli się od siebie oddalać? Czy też była temu winna? Tysiące pytań bez odpowiedzi. Jedno było pewne - jej małżeństwa nic nie było już w stanie uratować. Po prostu się coś skończyło, wypaliło.. Nie miała na to żadnego wpływu. Podjęła już decyzję - tym razem ostateczną. Nie pozwoli się tak dłużej traktować.  Odejdzie, ale wcześniej odpowiednio podziękuje Arkowi za te stracone dwadzieścia lat. No, może nie do końca takie stracone - opamiętała się nagle - były przecież dzieci- jedyny sens jej życia. Nie zmieniało to jednak faktu, że Gosia miała dość takiego życia. Nawet ze względu na dzieci  nie chciała się już dłużej oszukiwać… Zresztą dzieci zrozumieją - są przecież prawie dorosłe - usprawiedliwiała się w myślach- wszystko widziały, na pewno staną po jej stronie. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Gdy poznała Arka, od razu wiedziała, że to ten jedyny. W jej oczach był ideałem. I na początku rzeczywiście było jak w bajce. To potem wszystko się posypało: pojawiły się upokorzenia, jego alkoholizm i samotność, która z czasem stała się jej wierną przyjaciółką. Gosia wiele mężowi była w stanie wybaczyć: pijaństwo, agresję, nawet jego zdrady… Ale niedawno coś w niej pękło. Zrozumiała, że więcej już nie da rady udźwignąć, że już nie chce tak żyć.. A potem pojawił się Adam - człowiek, dzięki któremu znów była szczęśliwa, znowu czuła się kobietą i coraz częściej śmiała się, jak dawniej. Adam jej nie ośmieszał, nie upokarzał na każdym kroku, nie drwił, nie oceniał… On po prosu Gośkę kochał. Po latach klęsk był jak nagroda, jak manna z nieba. O Adamie nie powiedziała nikomu - nawet swoim przyjaciółkom. To była jej tajemnica i na razie niech tak zostanie. Nawet przyjaciel potrafi niespodziewanie wbić nóż w plecy, nikomu nie można bezgranicznie ufać- tak Gosia myślała od jakiegoś czasu.
Gosia nie wiedziała, jak długo Adam zostanie w jej życiu. Była jednak pewna, że zrobi wszystko, by zatrzymać tą miłość na zawsze. Naprawdę wszystko, bez względu na konsekwencje.
Już dawno ułożyła sobie w głowie plan i zamierzała realizować go punkt po punkcie. Ośmieszenie Arka w towarzystwie skąpo ubranych (bądź, jak kto woli - rozebranych) pań, była tylko lekkim wstępem przed wytoczeniem cięższych dział. Cel był jeden - mąż ma zniknąć z jej życia raz na zawsze. Najprostszym rozwiązaniem byłyby oczywiście rozwód- tyle, że to w ogóle nie wchodziło w grę -  Arek nigdy się na niego nie zgodzi. Wszystko trwałoby zdecydowanie za długo, a ona nie ma tyle czasu. Dlatego trzeba to załatwić szybko. I najlepiej bezboleśnie - chociaż Gośka była świadoma, że raczej nie uda jej się uniknąć ofiar.
Od  jutra zacznę odkrywać wszystkie tajemnice i brudne sekrety mojego męża – pomyślała - sekrety, schowane przez Arka bardzo, bardzo głęboko. Biedny, nie jest nawet świadomy, że wie o nich ktoś jeszcze….
Gośka czuła dziwne podniecenie przed tym, co wkrótce miało się zdarzyć i zapoczątkować wielką lawinę, której nie będzie mogła już zatrzymać. To była jej jedyna szansa na nowe, lepsze życie. Nie mogła się już wycofać. Nie chciała….
- Bałam się Ciebie przez większą część naszego małżeństwa - wyszeptała cicho -  teraz Ty poczujesz, jak smakuje prawdziwy strach - zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim opadły zmęczone mijającym dniem powieki. Po chwili zapadła w głęboki sen.
Iwona Furmaga

Noc przyniosła dobrą radę. Gośka miała plan.
Arek nie wierzył, że dojdzie do rodzinnego spotkania, ale gdy usłyszał na klatce schodowej głos swojej mamusi, uciekł i schował się w łazience, za zasłoną prysznicową. Gdyby mama Gosi weszła tam, ażeby skorzystać z bidetu – przestraszył się, wyskoczył; potrącił oniemiałą teściową i usiadł grzecznie przy stole z miną niewiniątka.
-Zapraszam wszystkich na herbatę – powiedziała Gośka.
- Dla mnie woda, Gosiu – wyszeptała jej mama – muszę zażyć relanium.
- Synu – przemówił Kazimierz – widzę, że twoja żona jest z ciebie niezadowolona. Nie tak cię wychowywałem. Żebym więcej nie musiał tu przychodzić z interwencją.
Bożenka pochlipywała.
Gosia nie mogła liczyć ani na teściów, ani na swoją mamę. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Nazajutrz spotkała się ze swoją przyjaciółką, Elą.
- Skąd Arek ma pieniądze na drogie alkohole? A pije litrami – zastanawiały się głośno kobiety.
- Słyszałam u kosmetyczki, że w firmie, gdzie jest ochroniarzem, zginęły jakieś pieniądze.
- No nie rób z niego złodzieja! – oburzyła się Gośka.
- Czyżbyś się wycofywała? – oczy Eli zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Nie, nie dam już rady tak dłużej żyć.
- Trzeba się przyjrzeć sprawie – zgodziły się przyjaciółki. –Wynajmiemy detektywa, chociaż trochę szkoda pieniędzy. „Zastanowię się jeszcze” – pomyślała Gosia.
Wróciła do domu. Spokój. Chłopcy w swoim pokoju uczą się.
- Gdzie tata?
- W kuchni.
Dziwne. Myślała, że może coś gotuje, a on spadł z taboretu i leży na podłodze przykryty wielkim bukietem mieczyków, jej ulubionych, dla niej. Żałosne.
Kwiaty rozsypały się po podłodze, niektóre się połamały. Symboliczne – pomyślała. Gdy zaświeciła światło, podniósł się i zaczął przepraszać. Wycofała się. Wiedziała, że rozmowa skończy się awanturą. Pamiętała, jak po całonocnej kłótni ich młodszy syn, Karol, prosił: „Mamo, oddaj mnie do domu dziecka”. Już była pewna: wynajmie detektywa.
Na efekt jego pracy nie trzeba było długo czekać.
Okazało się, że koledzy od kieliszka wciągnęli Arka w różne ciemne interesy, z kobietami  w tle. „Jest okazja, aby zmienić życie naszej rodziny” pomyślała Gosia. Nie spała całą noc. Gdy się zdrzemnęła, śnił jej się bukiet mieczyków, czułe gesty i pocałunki Arka. We śnie nie było wódki, byli szczęśliwi.
Rano poszła do psychologa.
- Zawsze go będzie pani kochała, bo to pani mąż. Ale powinniście się rozstać dla dobra waszej rodziny.
Nie bardzo zrozumiała.
Niczego nieświadomy Arek wrócił z pracy i szykował sobie drinka.
Gosia poprosiła go do pokoju synów i postawiła mu ultimatum.
- To był twój ostatni kieliszek w naszym domu. Grzecznie się wyprowadzisz, podpiszesz zgodę na rozwód, albo prokurator dowie się o twoich szwindlach w pracy i agresji wobec rodziny.
Pan domu stanął na wryty. Ocknął się dopiero, jak usłyszał pukanie do drzwi.
- Dzień dobry, kochani – to była babcia Bożenka. Zaskoczona sytuacją stanęła jak słup soli. Gdy odzyskała mowę, zwróciła się do bladej jak ściana, ale spokojnej synowej:
- Co ci przyszło do głowy, ojca dzieciom odbierasz! Nie doceniasz męża i naszej rodziny. Zawsze się uważałaś za lepszą.
Gośka nie dała się wciągnąć w dyskusję, poprosiła tylko synów, aby poszli do swoich zajęć. Matkę zaczął uspokajać Arek. Bał się, że żona spełni swoje groźby. Cała w spazmach Bożenka pomogła synkowi w pakowaniu.
***
- Mamo, mamo! – wpadł do domu Karol, już student – wiesz, kogo spotkałem?
- Kogo?
- Tatę! – pchał piętrowy wózek z trojaczkami, taki był chudy, taki trzeźwy, ledwie go poznałem. Za nim dreptała babcia Bożenka, cała mokra. Ocierała pot z czoła chusteczką i dźwigała dwie torby z zakupami.
Od Heleny Duńskiej w salonie fryzjerskim Gosia dowiedziała się, że jego druga żona zostawiła Arka z dziećmi, a sama ulotniła się z jakimś gachem.
„Zostałam pomszczona” – pomyślała Gośka, ale o dziwo ta myśl nie przyniosła jej radości.
A co z Adamem, spytasz drogi czytelniku?
Otóż gdy Małgorzata otrzymała rozwód, zaczął pojawiać się jakby rzadziej.  Pięknie rozkwitające wcześniej uczucie, gdy zniknęły przeszkody, powoli więdło.
Może ty, czytelniczko, zaproponujesz bardziej sprawiedliwe zakończenie? Też nam żal Gosi.
Jadwiga Grzesiak


Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...