sobota, 16 listopada 2019

Sukienka wisiała w szafie, wciśnięta w najdalszy jej kąt


Wróciliśmy po wakacjach. Stęsknieni i ciekawi. Siebie i tego, z czym będziemy musieli się zmierzyć. 
Temat pierwszej pracy domowej był właściwie taki, jak zawsze... niespodziewany, zaskakujący, ciekawy, obiecujący... 
Powiem tak: ile sukienek, tyle prac domowych....

Jak wyszło?


 1.

Sobota, wolny dzień od pracy, ale nie od roboty.
Marysia krzątała się po domu ze zdwojonym tempem.
Sprzątnęła bardzo dokładnie każdy skrawek domu. Jasne słońce, które wciskało swoje złote promienie rozjaśniając wszystkie pomieszczenia ułatwiło jej pracę.
Przygotowała obiad na dwa dni, upiekła pyszny placek z jabłkami, ten który lubi cala rodzina a zwłaszcza mąż.
Jutro niedziela, umówiła się z koleżankami na imprezę.
Cały czas myślała o jutrzejszym dniu a uśmiech nie schodził jej z twarzy, bo wyobrażała sobie jakie to jutro będzie cudowne.
Niedziela. Marysia wstała już o siódmej rano. Przygotowała pyszne śniadanie dla siebie i męża. Gdy Piotr przebudził się, po domu rozchodził się zapach świeżo zmielonej kawy oraz ciasta.
- Co ty kombinujesz – zapytał Piotr z uśmiechem.
- Piotruś nic takiego, dzisiaj umówiłam się z koleżankami na wyjazdową imprezę.
- No i znowu zostawiasz mnie samego?
- Oj Kochanie wybacz, niedługo przyjadę.-Marysia przytuliła się do męża.
- No dobrze, jedź.- Odpowiedział Piotr.

Marysia szczęśliwa, że mąż nie bardzo zły, przystąpiła do przygotowania.
Wykonała makijaż i zaczęła przeglądać szafę. I nagle wpadła jej w ręce sukienka, która wisiała w szafie  wciśnięta jej najdalszy kąt. To była sukienka na specjalne okazje w kolorze fuksji bardzo dobrze uszyta, trochę rozkloszowana. Jeszcze buty i w drogę. Nie chciała się spóźnić
- Ładnie wyglądasz, baw się dobrze – odezwał się Piotr patrząc na żonę trochę smutno a trochę uwodzicielsko.
-Dziękuję - Marysia przesłała mu całusa.

Umówiła się z koleżankami na parkingu w centrum miasta..
Dotarła na czas, zaczekała 10 minut ale nikt nie przyszedł.
Po 15 minutach zaczęła się niecierpliwić. Jeszcze zaczeka z 10 minut, bo przecież nie będzie przeszkadzać. Nic się nie stanie, jak się spóźnimy - pomyślała.
Gdy minęło  pół godziny postanowiła zadzwonić do Ireny. Niestety ta nie odebrała.
To może Basia odbierze?
- Cześć Basia, gdzie jesteście ja czekam na umówionym miejscu na Was.
- A to nikt Ci nie powiedział, my jesteśmy na zlocie. Jest super jesteśmy wszystkie. Wiesz jak jest fajnie. Muszę kończyć bo ma teraz grać nasz ulubiony zespół. Pa.
- Pa, bawcie się dobrze - Marysia odpowiedziała już do głuchej słuchawki.
Dzwonię do Tereski, co z nią. Wczoraj wieczorem umawiałyśmy się więc chyba u niej się nic nie zmieniło?
- Cześć Teresko, gdzie jesteś? Jedziemy?
- Oj wiesz, ja muszę na zlot. Mam tam coś do zrobienia, muszę tam być - odpowiedziała Teresa. - Już dziewczyny dzwonią, jest tam super. Jedź może sama, a ja jutro przyniosę Ci czekoladę. OK.? Muszę kończyć, bo nie mam czasu.

Marysia nie wiedziała co ma robić, Wróciła do domu ze łzami w oczach.
Piotrek właśnie zmywał naczynia po samotnie zjedzonym obiedzie.
-Co się stało, dlaczego nie pojechałaś.
- Żadna z dziewczyn nie przyszła na umówione spotkanie. Wszystkie poszły na zlot.
Piotr, gdzie ja jestem, przecież są telefony, SMSy. Co ja takiego zrobiłam, że nie zasługuję na odrobinę szacunku. To oczywiste, że jeśli trzymamy się razem, to jedna drugą wspiera i ciągnie ze sobą, Pamiętasz ile razy organizowaliśmy wyjazdy, żeby umilić czas osobom, którym było ciężko. W drugą stronę to chyba nie działa.! - Z goryczą mówiła Marysia.
- Mówiłem ci tyle razy, nie angażuj się, prośby, groźby nie działają. - Piotr jej próbował przerwać -  wiesz, że się o Ciebie martwię. Nie rozchoruj się chociaż!
- Siadaj, zjedz obiad i zaraz pojedziemy razem tam, gdzie się wybrałaś a potem wstąpimy do dzieci..
- Piotruś, rozchorować, absolutnie!!. Wiem, wiem, przekuję to wydarzenie i inne w sukces.
Zrobię kurs doradztwa, założę firmę doradczą a na otwarcie założę również tę sukienkę, która mam dzisiaj na sobie. Chodź,  jedziemy, jestem przeszczęśliwa. Kocham Was.- radośnie wykrzyknęła Marysia.
Oboje uśmiechnięci i szczęśliwi wyszli z domu.

Danuta Hanaj






2.
Marta lubiła przyjęcia.
Najbardziej lubiła być na nie zapraszana, lubiła na nich być, błyszczeć i świetnie się bawić. Nieco już mniej lubiła się na nie spóźniać, a wszystko wskazywało na to, że dziś właśnie tak będzie.
Od samego rana wszystko sprzysięgło się przeciwko niej.
Najpierw zepsuł się ekspres do kawy. Kiedy tym nie zrażona postanowiła wyjątkowo zaparzyć kawę, zalewając ją wrzątkiem, okazało się, że w butli zabrakło gazu. „Kawa będzie w takim razie w pracy” – podjęła decyzję i pomaszerowała do łazienki, żeby zrobić się na bóstwo. Kto uwierzy, że dokładnie w tym momencie w całym bloku został wyłączony prąd?
Kobieta postanowiła nie dać się sprowokować.
Wrzuciła do torebki niezbędne kosmetyki (przy czym okazało się, że potrzebuje ich mniej, niż dotychczas uważała), wrzuciła na siebie swoją wypróbowaną garsonkę (ostatecznie była w niej w pracy trzy dni temu, ale może nikt nie zwróci na to uwagi), rzut oka w lustro przy drzwiach, kluczyki do kieszeni płaszcza i komu w drogę… temu wiatr w oczy. Klucze od mieszkania. Gdzie są?
- Patryk, zamknij za mną drzwi – jedyne rozsądne wyjście, jakie przyszło jej do głowy, było naprawdę jedynym, jeśli nie chciała spóźnić się do pracy.
- A gdzie ty idziesz, mama? – wybrzmiał z pokoju zaspany głos jej pierworodnego – tak rano? Spać nie możesz?
Marta przewróciła oczami.
- Synek, do pracy idę, pieniążki zarabiać – chodź, zamknij drzwi za mną, kluczy nie mam.
- A czemu idziesz do pracy w sobotę? – Patryk wciąż był zaspany, ale głos miał już całkiem przytomny – wczoraj jakieś ekstra zlecenie dostałaś czy szef w kozie cię zostawił?
- Możesz nie dyskutować tylko zamknąć za… Zaraz, jak to w sobotę? Dzisiaj sobota?
- Matka, weź się ogarnij – Patryk mało grzecznie, ale celnie podsumował wymianę zdań – sobota od północy i jest szósta trzydzieści rano. A, bo zapomniałem – wczoraj dzwonili ze spółdzielni, że prądu nie będzie od rana, bo coś tam naprawiają.
Marta usiadła na zydelku stojącym przy szafce z butami i ciężko westchnęła. Przed jej oczami przesunął się cały tydzień pracy ze wszystkimi szczegółami tak drobiazgowo, że poczuła się bardzo zmęczona. Powoli zsunęła buty, rozpięła guziki płaszcza i zdjęła z szyi szal w kolorze jesiennych liści. Torebkę postawiła na podłodze i spojrzała tęsknie w stronę zepsutego ekspresu do kawy. Potrzebowała zastrzyku energii i wiedziała, że bez kawy trudno jej będzie stanąć na nogi i wziąć na siebie ciężar nadchodzącego dnia, który już z samego świtu pokazał jej, co potrafi.
- Nie dam ci się tak łatwo, zobaczysz – wypowiedziała to zdanie głośno, sama siebie zaskakując. – Kto jak nie ja – dodała na wszelki wypadek, żeby dodać sobie odwagi.
Wstała, uśmiechnęła się do siebie w lustrze i pomaszerowała do kuchni. Słońce już zaglądało przez okno, a Marta spojrzała na zegarek i upewniwszy się, że minęła siódma, wyciągnęła telefon i wybrała numer do pana Włodka, który prowadził w miasteczku punkt wymiany butli z gazem. Po pół godzinie w kuchni unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, a Marta siedziała przy stole, zatopiona w lekturze nowo wypożyczonej powieści. Dzień robił się coraz bardziej obiecujący… i pewnie tak mogłoby to wyglądać aż do wieczora a nawet i do nocy, ale czekało ją dziś jeszcze jedno ważne wydarzenie. Bankiet w firmie męża. Miała iść i błyszczeć. Być ozdobą swojego męża i obiektem zazdrości jego współpracowników. Miała być piękna i …
„Sukienka!” – to jedno słowo wybrzmiało w ciszy poranka jak wystrzał z armaty – moja sukienka!
Zerwała się i popędziła do sypialni. Dopadła drzwi szafy i otworzyła je jednym silnym ruchem. Otwarły się z głośnym skrzypnięciem.
Sukienka wisiała na samym końcu szafy, wciśnięta w najdalszy jej kąt. Wyglądała zwyczajnie, jak jedna z wielu innych, które wisiały obok niej. Marta sięgnęła ręką. Materiał, dotknięty palcami kobiety ożywił się i obudził. Delikatna koronka załaskotała opuszki palców, a te odwzajemniły się jej ledwo zauważalną pieszczotą. Kolor, po wyjęciu sukienki z szafy, nabrał intensywności, a delikatne perełki, rozświetlone promieniami jesiennego słońca, rozbłysły spokojnym, kojącym, ale przyciągającym oczy blaskiem.
- Ale mega, Mamuś – Patryk stał w progu i rozczesując palcami potargane snem włosy, patrzył z uśmiechem na Martę. – Będziesz królową balu, na bank. Jak ta sukienka tak wygląda na wieszaku, to na tobie będzie wyglądać jak milion dolarów. Ojciec padnie z wrażenia. I wiesz co?
- No co, synu?

- Zazdroszczę mu, bo jest strasznym szczęściarzem. 

Dorota Szczepańska

Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...