Płomień maleńkiej świecy rozpalał się coraz bardziej. Z początku nieśmiało, a potem coraz odważniej wspinał się po jedwabnym sznureczku, otulając go swoim gorącym uściskiem. Patrzyła, jak materia najpierw się rozżarza, a potem topnieje bez śladu, a płomyk, nie tracąc rezonu sięga coraz niżej – tam, gdzie ogarek stanowił jeszcze nienaruszoną całość.
![]() |
fot. pixabay |
Było zimno. Delikatny,
nieduży ognik nieco rozpraszał mrok, ale nie był w stanie ogrzać ani rąk, ani
zdrętwiałych nóg. Otulona wełnianą, kolorową chustą rozcierała dłonie i
chuchała w piąstki, jednocześnie szurając nogami, obutymi w kiedyś ciepłe, a
teraz już wytarte i dziurawe bambosze.
Nagle usłyszała
kroki. To musiały być ciężkie, podkute zelówkami oficerki jej ojca; nie dało
się pomylić ich z niczym innym. Skóra butów, mimo upływu czasu, wciąż
charakterystycznie skrzypiała, a odgłos, jaki było słychać przy chodzeniu,
przypominał równy krok defilady wojskowej.
Pukanie.
- Proszę, proszę wejść – powiedziała cichutko –
otwarte. Proszę, proszę wejść – powtórzyła.
Otworzył drzwi.
Patrzyła, jak z mroku wyłania się jego twarz. Najpierw widać było tylko zarys,
jakby szkic ołówkiem wykonany przez rysownika, ale z każdą chwilą widziała go
coraz wyraźniej.
- Mamo, dzień dobry
– usłyszała. - Przepraszam, że dopiero teraz. Wiesz, jak to jest: najpierw
praca, potem dom, zakupy, jakieś sprawy. No i ten śnieg, ani dojechać do
ciebie. Może da się mama namówić na zamieszkanie z nami? Dopóki nie zrobi się
ciepło, nie na zawsze. Zmarzła mama, a co jak przyjdą mrozy?
Podniosła wzrok.
Jej syn. Jej dobry, ukochany, jedyny syn. Piękny, dorosły, mądry. I czuły.
Uśmiechnęła się.
- Wojtuś, nie
trzeba, nie będę wam siedzieć na głowie. Marylka nie byłaby zadowolona, zresztą
– macie teraz Antosia, więc jest co robić. Tylko napalić w piecu byś mi pomógł,
co? Kaszy sobie ugotuję, herbaty zrobię. Kowalikowa przyniosła mi pierogów
wczoraj, to sobie podjem. Nie dzieje mi się krzywda, synku, naprawdę.
Mężczyzna kucnął
przy matce. Nigdy nie umiał okazywać czułości, choć po śmierci ojca nauczył się
płakać. Schylił się, żeby ucałować matczyną rękę. Przyjrzał się: była
pomarszczona, o prawie przezroczystej skórze, poznaczonej błękitnymi żyłkami.
Powodowany nagłym odruchem przylgnął policzkiem do tej dłoni, która tyle lat
dla niego pracowała, która zawsze była gotować potrzymać i przytulić, i która
nigdy go nie uderzyła.
- Mamo – zaczął –
oczywiście, napalę w piecu, narąbię drewna i przyniosę wodę ze studni. Ale
niech mama jeszcze raz to przemyśli, dobrze? Marylka pytała o mamę, sama
zaproponowała, żeby mamę przywieźć do nas. Antoś ma swój pokoik, ale na razie
śpi w łóżeczku w naszej sypialni, bo w nocy Marylka go karmi, czasem trzeba go
utulić, bo płacze… Wstawimy mamie tapczanik od Adrianki, bo ona już na nim nie
śpi, do pokoiku Antosia. Będzie mama mieć tam wszystko, co trzeba. I do
doktora, jak będzie trzeba, będzie blisko. A Adrianka wspominała wczoraj, jak
mama czytała jej wierszyki, jak przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje. Mamo…
Przerwał, bo
kobieta pogładziła go po policzku. Spojrzał na nią. Płacze? Dlaczego płacze?
Czekał. Widział,
jak dwie duże łzy spływają po jej policzkach i spadają na brzeg chusty, którą
miała okryte kolana.
- Synku… - miała
cichutki głos, a mimo to było w nim coś takiego, co zachwycało i zatrzymywało w
miejscu – Wojtuś…
Wiedział, że się
nie zgodzi. Ona zawsze mieszkała tutaj, tutaj miała sąsiadów, swój ulubiony
kawałek sadu na zboczu. Tu był jej dom.
- Dobrze, mamo. Nie
mogę mamy zmusić. Ale musi mi mama obiecać, że da nam mama znać, jak zmieni
zdanie.
- Będziecie czekać?
Ty, Marylka, Adrianka i Antoś? Powiedz… - wyrwało się jej jakby wbrew jej
samej.
Mężczyzna
uśmiechnął się.
- Mamo, nie
będziemy tylko czekać. Będziemy tu do ciebie wszyscy przyjeżdżać. Może któregoś
dnia zmienisz zdanie…
- Może kiedyś, synku. Ale teraz – pomóż mi napalić w piecu. Na tej świeczce kaszy nie dam rady ugotować – uśmiechnęła się. – I przynieś wody, to napijemy się dobrej kawy z mlekiem. A wiesz, Wojtuś, że Mruczek wrócił? Trzy dni go nie było, już myślałam, że przepadł. A on, popatrz, wrócił. Zobacz, jak łypie na Ciebie spod stołu.
![]() |
fot.pixabay |
Musisz częściej przyjeżdżać, synku, żeby on Cię zapamiętał. Na obcych
strasznie prycha, a ja wolę, jak mruczy. Słyszysz? Jak traktor u Bartków.
Pamiętasz Bartka? A wiesz, jak on wyrósł? Nie poznałbyś go. Ale przecież
wiadomo, życie nie stoi w miejscu…
Dorota Szczepańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz