środa, 22 lutego 2023

Upływa szybko życie...

  Za miesiąc skończę 70 lat. Dla większości z Was jestem już zwyczajnie stary i stoję jedną nogą nad grobem, skąd od wieczności dzieli mnie już tylko jeden mały krok. I pewnie macie rację. Zresztą, nie mam żadnych argumentów, które mogłyby podważyć Wasze zdanie. Sam, jakieś pół wieku temu myślałem podobnie o swojej babci, która wtedy była nawet kilka lat młodsza, niż ja jestem teraz. Wraz z upływem czasu i w miarę, jak kolejne lata niespodziewanie siadają człowiekowi na karku, a na głowie przybywa coraz to więcej siwych włosów, perspektywa starości coraz bardziej przesuwa swoją granicę. Co nie zmienia faktu, że czas nie stoi w miejscu i prędzej czy później, jeśli będzie nam to dane, starość zapuka do każdych drzwi. Nie ma znaczenia, że nikt jej nie otworzy, bo dajmy na to nie będzie nas akurat w domu, ona i tak znajdzie sposób, by skutecznie uprzykrzyć nam resztę życia.

fot. pixabay

 Wracając jeszcze do mojej babci…. Pamiętam, jak wtedy, prawie pół wieku temu, babcia Władzia snuła swoje rozważania nad upływającym czasem, wpatrując się tęsknym wzrokiem w płomień ognia, wyglądający butnie zza otwartych drzwiczek kuchni kaflowej. Miała nadzieję na szybką i bezbolesną śmierć, najlepiej taką we śnie. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Niestety, nie do końca stało się tak, jak sobie tego życzyła. Chociaż w przypadku babci wszystko potoczyło się tak szybko, że niedługo tym ciężarem dla mojej mamy nie była. Ja mam podobnie. Również nie chciałbym obarczać swoich dzieci obowiązkiem opiekowania się mną w ostatnich chwilach życia. Na szczęście nie jestem sam, bo mam jeszcze swoją Irenkę. Mam nadzieję, że umrę pierwszy. Jestem pewien, że w przeciwieństwie do mnie,  żona doskonale sobie beze mnie poradzi. Gdyby jej zabrało, nie wiedziałbym, jak mam dalej żyć. Tam na górze podobno, czas biegnie jeszcze szybciej niż tu, na ziemi. W razie co nie będziemy więc musieli zbyt długo na siebie czekać.   

       O czym to ja mówiłem? Znowu odbiegłem od tematu…. No tak! Babcia. Już pamiętam. Wtedy, przy tej otwartej kuchni powiedziała, że całe życie upłynęło jej nie wiadomo kiedy, jak z bicza strzelił. Pozostawało mi tylko zgodzić się z nią, nieznacznie przytakując skinieniem głowy. Bo co ja wtedy mogłem o tym wiedzieć? Byłem młody i jeszcze niewiele wiedziałem o życiu. U swoich stóp miałem niemal cały świat i nie w głowie mi były przemyślenia na temat upływającego czasu i rozbijania wszystkiego na czynniki pierwsze. Dziś już wiem, co babcia Władzia miała na myśli. Musiałem stanąć w tym samym miejscu, by to poczuć i zrozumieć. Bo młodość rządzi się swoimi prawami i nikt wtedy nie myśli o tym, że za jakiś czas starość weźmie człowieka za rękę i skłoni do refleksji nad swoim życiem.

       W dniu swoich urodzin, jak zawsze, gdy kolejnej cyfrze z przodu towarzyszyć będzie nieodłączne 0, zrobię następny bilans życia. Nie będzie on różnił się zbytnio od tego sprzed dziesięciu lat, bo i codzienność osiągnęła w miarę stały poziom, nazywany tradycyjnie constansem. Moje życie dalekie jest już od wszelkich szaleństw i zawirowań, z których musiałbym się teraz rozliczać. Powiem Wam tak szczerze, że od jakiegoś czasu moje dni upływają mi na siedzeniu i przysłowiowym pierdzeniu w stołek, i rzadko ten obecny różni się od poprzedniego. Ale może to i dobrze, że moje życie stało się trochę nudne, bo jak mawiał mój dziadek Heniek, lepsza stara bieda niż nowa. Więc dobrze jest, jak jest. Nigdzie już nie gonię i niczego więcej od życia nie oczekuję. No może poza zdrowiem. Przydałoby się jeszcze trochę sił, by jako tako dotrwać do tego ostatniego przystanku. Chociaż, kto wie, jak będzie? W końcu przecież na coś trzeba umrzeć. Na razie zostały mi wspomnienia. Dzięki Bogu, nie mam jeszcze większych problemów z pamięcią i mogę powspominać co nieco. A jest do czego wracać, oj jest…. . Niemniej jednak, jest jeszcze druga strona medalu. Czasami lepiej mieć już sklerozę i nie pamiętać wszystkiego. Bo niekiedy pojawia się ogromny żal i smutek kładzie kamień na sercu, gdy człowiek uświadamia sobie, że najlepsze lata życia ma już dawno za sobą i teraz to już tylko z górki. Nie powiem, od czasu do czasu i w moim oku zakręci się jakaś łza, a słabość znienacka ogarnie człowieka. Potem wszystko mija i śpi do następnego razu. Już się z tym pogodziłem. Starość, jak widać, również ma swoje prawa. Nie walczę więc z czymś, na co nie mam żadnego wpływu.

       Wbrew wszystkiemu, miałem naprawdę dobre życie. I chociaż czasami moje decyzje nie były tymi właściwymi, a obrana droga prowadziła w ślepy zaułek, niczego nie żałuję. Najłatwiej jest powiedzieć, że gdyby wtedy człowiek wiedział to, co teraz, życie niejednego z nas z pewnością wyglądałoby inaczej. Ale to tak nie działa. Może to właśnie chodzi o to, by móc popełniać błędy, uczyć na się na nich  i wyciągać wnioski na przyszłość. Ja w każdym bądź razie cieszę się ze wszystkich moich życiowych sukcesów, ale i porażek nigdy nie zamiatałem pod dywan.  Różnie się układało. Nie ma jednak co narzekać. Były chwile, że płynęło się z wiatrem, ale bywało też tak, gdy ten wiatr mocno dawał się we znaki. I ludzie nie zawsze okazywali się być tymi, za jakich człowiek ich uważał. Zdarzały się gorzkie pigułki, gdy uświadamiałem sobie nagle, że niepotrzebnie traciłem czas na niewłaściwe osoby i wdawałem się w toksyczne relacje, które krok po kroku, ciągnęły mnie na dno. Zawsze jednak, w krytycznym momencie, Opatrzność Boska podawała mi rękę i w ostatniej chwili wyciągała na powierzchnię. Takie doświadczenia zawsze były dla mnie lekcją, która uczyła nie tylko pokory, ale i ograniczonego zaufania do ludzi. Tak mi zostało do dzisiaj.

fot. pixabay

Muszę się Wam do czegoś przyznać….. Jest jedna rzecz, nad którą ubolewam i której bardzo żałuję. I chociaż jeszcze chwilę temu powiedziałem, że niczego nie zmieniłbym w swoim życiu, wybaczcie proszę staremu człowiekowi. Czasami ciężko jest przyznać się do porażki. Najbardziej żałuję utraconej przyjaźni. Tak naprawdę dziś już nie pamiętam, o co wtedy poszło. Nas jednak rozdzieliło to na zawsze, jak się później okazało. Ale po kolei…. Miałem kiedyś przyjaciela. Ze Stasiem znaliśmy się od gówniarza. Dzieliliśmy nie tylko szkolne ławki, ale i najważniejsze chwile w naszym życiu. Takich dwóch, jak my, nie było ani jednego. Byliśmy jak bracia i zawsze, ale to zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Nie było, że boli. A potem jakaś niepotrzebna kłótnia, nie wiadomo o co i obraziliśmy się na śmierć i życie. Staśkowi gniew szybciej wywietrzał z głowy. Po kilku dniach przyszedł do mnie zakopać topór wojenny. I wiecie, co ja głupi zrobiłem? Uniosłem się honorem, odrzuciłem jego wyciągniętą rękę i wyrzuciłem z domu. Stach nigdy więcej już się u mnie nie pojawił. Niedługo potem wyjechał do Niemiec i zatarł za sobą wszystkie ślady. Nie szukał już ze mną kontaktu. Wtedy nie przejmowałem się tym zbytnio, bo moje myśli krążyły już po innych orbitach. Poznałem moją Irenkę, ożeniłem się, na świat przyszły dzieci i pochłonęło mnie całe to życie. Dopiero po czasie uświadomiłem sobie, że straciłem prawdziwego przyjaciela. Próbowałem go odnaleźć, ale wszelkie próby spełzały na niczym. Od czterdziestu lat nie widziałem Staśka. Czasami bardzo mi go brakuje. Nawet nie wiem. Czy jeszcze żyje. Myślę o nim i wyrzucam sobie, jakim wtedy byłem głupcem. I żałuję, że nie można cofnąć czasu, by tę bezsensowną kłótnię obrócić w kiepski żart.

      Jedyne, co mi się udało w 100%, to moja rodzina. Żona Irenka, z którą jestem od 45 lat i dwóch wspaniałych synów, dla których starałem się być najlepszym ojcem, jakim tylko mogłem. Nie mógłbym zapomnieć też o wnukach. Trzech chłopaków, jak się patrzy! Szymon i Kuba to dorosłe chłopy, obaj już na studiach. Jak Bóg da, może zdrowie pozwoli i doczekam jeszcze jakiegoś prawnuka. Albo prawnuczki. Mogłaby być w końcu jakaś dziewczynka w naszej rodzinie. Najmłodszy wnuk to Janek. Ma dopiero 12 lat i bardzo lubi wdawać się ze mną w poważne rozmowy o życiu. Inteligentny chłopak, jak diabli. On sobie w życiu poradzi i jestem pewny, że daleko zajdzie. Na razie pobłażliwie kiwa głową, gdy słyszy oklepane „…będziesz w moim wieku…”. Biedak, nie zdaje sobie sprawy, że czas pędzi nieubłaganie i ani się obejrzy, a będzie w tym samym miejscu, co ja teraz. Ale może dla odmiany, Janek nie spotka na swojej drodze tylu zakrętów i kłopotliwych bagien. Oby tak było. Niech się chłopakowi poszczęści. Mimo wszystko ja też jestem szczęśliwy. I chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej. Dlatego doceniam każdą chwilę i cieszę się z tego, co mam. 


Iwona Furmaga


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...