Za miesiąc skończę 70 lat. Dla większości z Was jestem już zwyczajnie stary i stoję jedną nogą nad grobem, skąd od wieczności dzieli mnie już tylko jeden mały krok. I pewnie macie rację. Zresztą, nie mam żadnych argumentów, które mogłyby podważyć Wasze zdanie. Sam, jakieś pół wieku temu myślałem podobnie o swojej babci, która wtedy była nawet kilka lat młodsza, niż ja jestem teraz. Wraz z upływem czasu i w miarę, jak kolejne lata niespodziewanie siadają człowiekowi na karku, a na głowie przybywa coraz to więcej siwych włosów, perspektywa starości coraz bardziej przesuwa swoją granicę. Co nie zmienia faktu, że czas nie stoi w miejscu i prędzej czy później, jeśli będzie nam to dane, starość zapuka do każdych drzwi. Nie ma znaczenia, że nikt jej nie otworzy, bo dajmy na to nie będzie nas akurat w domu, ona i tak znajdzie sposób, by skutecznie uprzykrzyć nam resztę życia.
![]() |
fot. pixabay |
Wracając jeszcze do mojej babci…. Pamiętam, jak wtedy, prawie pół wieku
temu, babcia Władzia snuła swoje rozważania nad upływającym czasem, wpatrując
się tęsknym wzrokiem w płomień ognia, wyglądający butnie zza otwartych
drzwiczek kuchni kaflowej. Miała nadzieję na szybką i bezbolesną śmierć,
najlepiej taką we śnie. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Niestety, nie do
końca stało się tak, jak sobie tego życzyła. Chociaż w przypadku babci wszystko
potoczyło się tak szybko, że niedługo tym ciężarem dla mojej mamy nie była. Ja
mam podobnie. Również nie chciałbym obarczać swoich dzieci obowiązkiem
opiekowania się mną w ostatnich chwilach życia. Na szczęście nie jestem sam, bo
mam jeszcze swoją Irenkę. Mam nadzieję, że umrę pierwszy. Jestem pewien, że w
przeciwieństwie do mnie, żona doskonale
sobie beze mnie poradzi. Gdyby jej zabrało, nie wiedziałbym, jak mam dalej żyć.
Tam na górze podobno, czas biegnie jeszcze szybciej niż tu, na ziemi. W razie
co nie będziemy więc musieli zbyt długo na siebie czekać.
O czym to ja mówiłem? Znowu odbiegłem od tematu…. No tak! Babcia. Już
pamiętam. Wtedy, przy tej otwartej kuchni powiedziała, że całe życie upłynęło
jej nie wiadomo kiedy, jak z bicza strzelił. Pozostawało mi tylko zgodzić się z
nią, nieznacznie przytakując skinieniem głowy. Bo co ja wtedy mogłem o tym
wiedzieć? Byłem młody i jeszcze niewiele wiedziałem o życiu. U swoich stóp miałem
niemal cały świat i nie w głowie mi były przemyślenia na temat upływającego
czasu i rozbijania wszystkiego na czynniki pierwsze. Dziś już wiem, co babcia
Władzia miała na myśli. Musiałem stanąć w tym samym miejscu, by to poczuć i
zrozumieć. Bo młodość rządzi się swoimi prawami i nikt wtedy nie myśli o tym,
że za jakiś czas starość weźmie człowieka za rękę i skłoni do refleksji nad
swoim życiem.
W dniu swoich urodzin, jak zawsze, gdy kolejnej cyfrze z przodu
towarzyszyć będzie nieodłączne 0, zrobię następny bilans życia. Nie będzie on
różnił się zbytnio od tego sprzed dziesięciu lat, bo i codzienność osiągnęła w
miarę stały poziom, nazywany tradycyjnie constansem. Moje życie dalekie jest
już od wszelkich szaleństw i zawirowań, z których musiałbym się teraz
rozliczać. Powiem Wam tak szczerze, że od jakiegoś czasu moje dni upływają mi
na siedzeniu i przysłowiowym pierdzeniu w stołek, i rzadko ten obecny różni się
od poprzedniego. Ale może to i dobrze, że moje życie stało się trochę nudne, bo
jak mawiał mój dziadek Heniek, lepsza stara bieda niż nowa. Więc dobrze jest,
jak jest. Nigdzie już nie gonię i niczego więcej od życia nie oczekuję. No może
poza zdrowiem. Przydałoby się jeszcze trochę sił, by jako tako dotrwać do tego
ostatniego przystanku. Chociaż, kto wie, jak będzie? W końcu przecież na coś
trzeba umrzeć. Na razie zostały mi wspomnienia. Dzięki Bogu, nie mam jeszcze
większych problemów z pamięcią i mogę powspominać co nieco. A jest do czego
wracać, oj jest…. . Niemniej jednak, jest jeszcze druga strona medalu. Czasami
lepiej mieć już sklerozę i nie pamiętać wszystkiego. Bo niekiedy pojawia się
ogromny żal i smutek kładzie kamień na sercu, gdy człowiek uświadamia sobie, że
najlepsze lata życia ma już dawno za sobą i teraz to już tylko z górki. Nie
powiem, od czasu do czasu i w moim oku zakręci się jakaś łza, a słabość
znienacka ogarnie człowieka. Potem wszystko mija i śpi do następnego razu. Już
się z tym pogodziłem. Starość, jak widać, również ma swoje prawa. Nie walczę
więc z czymś, na co nie mam żadnego wpływu.
Wbrew wszystkiemu, miałem naprawdę dobre życie. I chociaż czasami moje
decyzje nie były tymi właściwymi, a obrana droga prowadziła w ślepy zaułek,
niczego nie żałuję. Najłatwiej jest powiedzieć, że gdyby wtedy człowiek
wiedział to, co teraz, życie niejednego z nas z pewnością wyglądałoby inaczej. Ale
to tak nie działa. Może to właśnie chodzi o to, by móc popełniać błędy, uczyć
na się na nich i wyciągać wnioski na
przyszłość. Ja w każdym bądź razie cieszę się ze wszystkich moich życiowych
sukcesów, ale i porażek nigdy nie zamiatałem pod dywan. Różnie się układało. Nie ma jednak co
narzekać. Były chwile, że płynęło się z wiatrem, ale bywało też tak, gdy ten
wiatr mocno dawał się we znaki. I ludzie nie zawsze okazywali się być tymi, za
jakich człowiek ich uważał. Zdarzały się gorzkie pigułki, gdy uświadamiałem
sobie nagle, że niepotrzebnie traciłem czas na niewłaściwe osoby i wdawałem się
w toksyczne relacje, które krok po kroku, ciągnęły mnie na dno. Zawsze jednak,
w krytycznym momencie, Opatrzność Boska podawała mi rękę i w ostatniej chwili
wyciągała na powierzchnię. Takie doświadczenia zawsze były dla mnie lekcją,
która uczyła nie tylko pokory, ale i ograniczonego zaufania do ludzi. Tak mi
zostało do dzisiaj.
![]() |
fot. pixabay |
Muszę się Wam do czegoś
przyznać….. Jest jedna rzecz, nad którą ubolewam i której bardzo żałuję. I
chociaż jeszcze chwilę temu powiedziałem, że niczego nie zmieniłbym w swoim
życiu, wybaczcie proszę staremu człowiekowi. Czasami ciężko jest przyznać się
do porażki. Najbardziej żałuję utraconej przyjaźni. Tak naprawdę dziś już nie
pamiętam, o co wtedy poszło. Nas jednak rozdzieliło to na zawsze, jak się
później okazało. Ale po kolei…. Miałem kiedyś przyjaciela. Ze Stasiem znaliśmy
się od gówniarza. Dzieliliśmy nie tylko szkolne ławki, ale i najważniejsze
chwile w naszym życiu. Takich dwóch, jak my, nie było ani jednego. Byliśmy jak
bracia i zawsze, ale to zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Nie było, że boli. A
potem jakaś niepotrzebna kłótnia, nie wiadomo o co i obraziliśmy się na śmierć
i życie. Staśkowi gniew szybciej wywietrzał z głowy. Po kilku dniach przyszedł
do mnie zakopać topór wojenny. I wiecie, co ja głupi zrobiłem? Uniosłem się
honorem, odrzuciłem jego wyciągniętą rękę i wyrzuciłem z domu. Stach nigdy
więcej już się u mnie nie pojawił. Niedługo potem wyjechał do Niemiec i zatarł
za sobą wszystkie ślady. Nie szukał już ze mną kontaktu. Wtedy nie przejmowałem
się tym zbytnio, bo moje myśli krążyły już po innych orbitach. Poznałem moją
Irenkę, ożeniłem się, na świat przyszły dzieci i pochłonęło mnie całe to życie.
Dopiero po czasie uświadomiłem sobie, że straciłem prawdziwego przyjaciela.
Próbowałem go odnaleźć, ale wszelkie próby spełzały na niczym. Od czterdziestu
lat nie widziałem Staśka. Czasami bardzo mi go brakuje. Nawet nie wiem. Czy
jeszcze żyje. Myślę o nim i wyrzucam sobie, jakim wtedy byłem głupcem. I
żałuję, że nie można cofnąć czasu, by tę bezsensowną kłótnię obrócić w kiepski
żart.
Jedyne, co mi się udało w 100%, to moja rodzina. Żona Irenka, z którą
jestem od 45 lat i dwóch wspaniałych synów, dla których starałem się być
najlepszym ojcem, jakim tylko mogłem. Nie mógłbym zapomnieć też o wnukach.
Trzech chłopaków, jak się patrzy! Szymon i Kuba to dorosłe chłopy, obaj już na
studiach. Jak Bóg da, może zdrowie pozwoli i doczekam jeszcze jakiegoś
prawnuka. Albo prawnuczki. Mogłaby być w końcu jakaś dziewczynka w naszej
rodzinie. Najmłodszy wnuk to Janek. Ma dopiero 12 lat i bardzo lubi wdawać się
ze mną w poważne rozmowy o życiu. Inteligentny chłopak, jak diabli. On sobie w
życiu poradzi i jestem pewny, że daleko zajdzie. Na razie pobłażliwie kiwa
głową, gdy słyszy oklepane „…będziesz w moim wieku…”. Biedak, nie zdaje sobie
sprawy, że czas pędzi nieubłaganie i ani się obejrzy, a będzie w tym samym
miejscu, co ja teraz. Ale może dla odmiany, Janek nie spotka na swojej drodze
tylu zakrętów i kłopotliwych bagien. Oby tak było. Niech się chłopakowi
poszczęści. Mimo wszystko ja też jestem szczęśliwy. I chciałbym, żeby to trwało
jak najdłużej. Dlatego doceniam każdą chwilę i cieszę się z tego, co mam.
Iwona Furmaga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz