wtorek, 27 lutego 2018

Opowiadanie nr 4


Pomarańczowa kula nad jej głową ocieplała swoim światłem przytulne wnętrze, w którego urządzenie Joanna włożyła dużo swojej pracy i pieniędzy. Lubiła każdy szczegół w tym pokoju, który otulał ją po ciężkim dniu, gdy zmęczona  pracą wracała do pustego domu. Zawsze najpierw otwierała okno, aby wpuścić trochę powietrza i dźwięków ulicy do uśpionego mieszkania. Potem nastawiała wodę na herbatę i przygotowywała coś do jedzenia. Nie spieszyła się. Nie miała dokąd. Do wieczornych zajęć fitnessu miała dużo czasu. Wypełniała go działaniem. Starała się, aby jej ręce i głowa były przez cały czas zajęte. Wtedy nie napływały myśli i Joanna mogła się skoncentrować na zajęciach, które wyznaczała jej codzienność. Po prostu, na życiu. To życie... Plotło się dzień po dniu cieniutką nitką rutynowych czynności i odświętnych chwil; przynosiło wiele, zabierało jeszcze więcej; przyprawiało dni i noce radością spotkań, goryczą samotności, słonym smakiem łez i słodyczą chwil, które nie chciały trwać.
Spotkała kiedyś miłość. Miała gorzki smak. Naobiecywała i nie dotrzymała słowa. Naprzynosiła planów, nadziei i marzeń, których nie zdążyła spełnić. Odeszła, zabierając ze sobą złudzenia, którym uległa Joanna. Zabrała ze sobą nawet wspomnienia, których Joanna nie chciała. Bo bolały.
Wraz z goryczą, której doświadczyła, pojawiła się nieufność. Do ludzi, bo krzywdzą. Do uczuć, bo ranią. Do zaangażowania, bo zbyt drogo kosztuje. Dlatego zamknęła swoją tęsknotę w szkatułce, którą przywiozła kiedyś z podróży do Portugalii i zaglądała do niej tylko w chwilach słabości. A takich starała się miewać jak najrzadziej. Była dzielna i zmagała się z życiem po swojemu. Twardo stąpała po ziemi i nauczyła się, że współczesny świat nie jest miejscem przyjaznym miłości. Po prostu nie ma na nią czasu, bo wciąż pędzi i gna; tak wielu rzeczy chce spróbować na raz i tak niewiele czasu zostawia człowiekowi. I wciąż stawia wybory, z których niejednokrotnie oba warianty są nie do przyjęcia.
Joanna spojrzała w ciemniejące okno i przymknęła oczy. Pomarańczowe światło lampy przypomniało letni urlop i czas nie spięty żadnymi ramami. Morze i jego zapach powróciły do Joanny z całą swoją intensywnością. Zatęskniła za ciepłym piaskiem i dotykiem dłoni na swoim rozgrzanym brzuchu. Ta dłoń chciała się wpleść między jej ściśnięte palce i zostać. Na jak długo? Nie wiedziała. Nie miała pewności. Dlatego nie pozwoliła jej i wyjechała bez pożegnania. Bo tak było bezpieczniej. Skaleczone serce można było zakleić plasterkiem znajomej rutyny, oswojonej codzienności; rozerwanego, nie dało się pozszywać niczym. Nawet nićmi zapomnienia, wyplatanymi przez czas. Więc Joanna już nie ryzykowała. Oklejała serce tak, by nie krzyczało i sama dyktowała mu warunki. Umiała negocjować. Była w tym dobra i za to doceniano ją w pracy. Jej własne serce jednak nie chciało jej docenić. Nawet nie miało takiego zamiaru. Krzyczało, pomimo tego, że nie chciała go słuchać. Nie liczyło się z tym, co Joanna sobie zaplanowała. Ono miało zupełnie inny pomysł na życie i tylko... ona nie chciała go słuchać.
(Monika A. Oleksa)


Na tym świecie nic nie dzieje się bez powodu, życie nie składa się tylko z dobrych chwil i nie jest usłane różami, są w nim i ciernie.
Są tajemnice związane wszelkimi wydarzeniami losu. Danuta miała inne usposobienie i sposób patrzenia na ludzi i świat. Cieszyła się nawet drobiazgami, które ją otaczały. Lubiła siebie. Nie rozmyślając brała to, co przyniósł jej los; była zawsze wesoła, uśmiechnięta, spontaniczna.. W pokoju, w którym przebywała, rozbrzmiewała muzyka. Otwierała okno i puszczała aby cały świat słuchał. Miał dużo nagrań, wielkie płyty i pocztówki. Zbierała je pieczołowicie, była koneserką nagrań wszelkiej muzyki. Nie skarżyła się, chociaż rzeczywistość wyglądała inaczej. To przy muzyce zapominała o wszystkim, nie rozmyślając o przykrych wydarzeniach. A miała ich bardzo wiele. Wraz z dorosłością zmieniało się jej życie. Kochała ludzi, mimo ich zdrad i upokorzeń/ Wiedziała, że nie wszyscy są źli; spotykała też Aniołów w ludzkiej postaci, którzy jej dobrze życzyli. I to ją trzymało przy życiu. Nie rozmyślając o przeszłości parła do przodu, chociaż potykała się o przeszkody, ale miała upór i wiarę w lepsze jutro; starała się zmieniać. Doświadczenia nauczyły ją, aby się nie poddawać, a wręcz przeciwnie. Każda porażka mobilizowała ją do dalszej walki. Przekonała się, że jedynie Bóg ma dla nas wielką Miłość.
(Danuta Giemza-Rudzińska)

            Joannę brutalnie wyrwał ze snu dźwięk budzika. Miała przed sobą ciężki dzień. Musiała przejechać pięćset kilometrów i spotkać się z kobietą, z którą miała przeprowadzić wywiad. Wiedziała, że będzie to trudna rozmowa inaczej szefowa wysłałaby kogoś innego. Jej rozmówczynią ma być Danuta Leszczyńska-Spencer, dawniej aktorka grywająca na deskach największych teatrów w Polsce i zagranicą, dziś staruszka, o której mówi się jedynie w kontekście niewielkiej fundacji, którą założyła na rzecz chorych dzieci. Wczorajsze popołudnie, zanim Joanna wyszła na fitness, spędziła na przeszukiwaniu całego Internetu w celu znalezienia informacji o tej kobiecie. Teraz, paląc porannego papierosa, przyglądała się zdjęciu młodej aktorki. Z czarnobiałej fotografii spoglądała na nią dwudziesto-paro-letnia dziewczyna o ciepłym spojrzeniu i szczerym uśmiechu. Była niewątpliwie piękną kobietą. Zadebiutowała rolą Mirandy w sztuce Szekspira Burza, która wystawiana była w Teatrze Kameralnym. Przez kolejnych kilka lat była prawdziwą gwiazdą, przyciągającą do teatrów tłumy widzów. Następnie zrobiło się wokół niej wiele szumu, kiedy w dniu premiery Dziadów wystawianych w warszawskim Teatrze Polskim nie pojawiła się na spektaklu. Po tym skandalu wycofała się z życia publicznego i wyjechała za granicę. Tam poznała swojego męża, reżysera, który pomógł jej rozwinąć swoją karierę. W Polsce grywała sporadycznie, ale wybaczony został jej incydent sprzed lat i tu również była wielką sławą. Po śmierci męża, wróciła na stałe do kraju i założyła fundacje pomagającą utalentowanym dzieciom z różnymi upośledzeniami. Z aktorstwa wycofała się zupełnie. Wkrótce obchodzony będzie Światowy Dzień Osób Niepełnosprawnych, stąd pomysł by przypomnieć o istnieniu tej wyjątkowej kobiety i lepiej ją poznać. W ciągnięciu ludzi za język Joanna nie miała sobie równych. Otwierały się przed nią najbardziej skryte znane osoby. Młoda kobieta spojrzała na zegarek i szybko wybiegła z domu zatrzaskując za sobą drzwi.
            Danuta Leszczyńska-Spencer mieszkała w starej kamienicy mieszczącej się w dzielnicy Gdańska Wrzeszcz. Budynek wybudowany był w stylu eklektycznym, z uroczą wieżyczką będącą jego narożnikiem. Kamienicę otaczało zabytkowe ogrodzenie, z którym czas obszedł się bezlitośnie. Wdzierająca się w nie rdza, deformowała i oszpecała piękną metalową kompozycję. Do wnętrza domu prowadziły długie schody, które kończyły się tuż przed potężnymi, drewnianymi drzwiami, a może raczej bramą, osadzoną w półkolistym ościeżu. Joanna zwykle nie czuła tremy przed spotkaniami z ludźmi. Jednak tym razem czuła jak serce tłucze się jej w piersiach. Weszła do środka. Klatka schodowa była ciemna i pachniała starym drewnem. Szła w górę krętymi schodami, których stopnie skrzypiały pod każdym jej krokiem. Na drzwiach pod numerem 9 zawieszona była kołatka. Joanna wzięła głęboki oddech i delikatnie zastukała. Drzwi otworzyła jej elegancko ubrana starsza pani o nienagannej fryzurze i pomalowanych czerwoną szminką ustach. Pachniała jaśminem. Zaprosiła swojego gościa do salonu i zaproponowała kawę. Joanna ochoczo się zgodziła. Chciała zyskać na czasie by pozbierać myśli, przygotować się do rozmowy i rozejrzeć się po pokoju. Aranżacja wnętrz to przecież jej pasja. Mieszkanie pani Danuty zrobiło na niej ogromne wrażenie. Charakterystyczne dla starych kamienic wysokie sufity i wielkie okiennice, wpuszczające wiele światła, sprawiały wrażenie dużej przestrzeni. Pokój umeblowany był nowocześnie, gustownie i akcentował przeszłość w postaci zawieszonej na ścianie galerii czarnobiałych zdjęć, drobnych antyków i... obrazów wartych fortunę! Tuż przy oknie stała niewielka szyfoniera na której stał gramofon. Dopiero teraz Joanna zauważyła lekko schowaną za zasłoną gablotę z wielką kolekcją płyt winylowych i kompaktowych. Po raz kolejny nie mogła wyjść z podziwu.
            Danuta Leszczyńska-Spencer wróciła niosąc tacę, na której poza aromatycznym napojem znajdowały się jagodzianki.
- Proszę się częstować. – powiedziała z uśmiechem starsza pani. – Czy w czasie naszej rozmowy może lecieć muzyka? Odpręża mnie i wprawia w lepszy nastój.
- Naturalnie. Nie ukrywam, że dostrzegłam już pani kolekcję. Jestem pod wielkim wrażeniem. Nie tylko tych zbiorów, ale całego mieszkania. Jest piękne. – zwykle Joanna mówi tak pod publiczkę, aby połechtać łasych na komplementy celebrytów, lecz tym razem było to szczere wyznanie.
Danuta podziękowała uśmiechem i podeszła do gramofonu. W pokoju rozbrzmiały ciche dźwięki i męski głos.
- Zna pani twórczość Jacques’a Brel’a? Proszę mi wybaczyć, że sięgnęłam po starocie, ale w końcu będzie pani rozmawiała ze starszą panią. – Danuta puściła oko do Joanny, a ta zobaczyła w niej dziewczynę z fotografii, której przyglądała się tego poranka.- Zaczynajmy. O co chce mnie pani zapytać?
- Jest pani założycielką i prezesem fundacji Młodzi Niepokonani. Proszę mi opowiedzieć o początkach tej działalności. Skąd wzięła się w pani potrzeba niesienia pomocy innym?
            Danuta podjęła temat ochoczo. Od pierwszych jej słów Joanna przekonywała się, że rozmawia z ciepłą, wrażliwą i wartościową kobietą. Kobietą, z której płynęła bezinteresowna miłość. Opowiedziała o trudnych początkach swojej fundacji, o biurokracji, nieżyczliwości i obojętności wobec krzywdy drugiego człowieka. Opowiadała też o ludziach, którzy przywracali jej wiarę w człowieka. O wolontariuszach, o rodzinach, które czerpią siłę z miłości i dzięki niej mają moc walczyć. Swoich małych podopiecznych fundacji nazywała Aniołami. Kochała każde z tych dzieci. A ich miłość do niej była sensem jej istnienia. Żyła i chciała żyć jak najdłużej dla nich. Joanna nie myliła się, ta rozmowa była bardzo trudna. Była tak szczera i emocjonalna, że niekiedy z trudem powstrzymywała łzy.
- Więc co według pani jest najważniejsze w pani pracy? – zapytała na zakończenie.
- Miłość. – odparła Danuta. – We wszystkim najważniejsza jest miłość. Na każdy aspekt naszego życia należy patrzeć poprzez pryzmat miłości i kierować się nią.
- Miłość. A co jeśli miłość nas tak zrani, że nie jesteśmy już w stanie drugi raz pokochać?- Joannie wyrwało się to pytanie mimowolnie i zrobiło jej się głupio.
- To nie miłość nas rani tylko źli ludzie, kochanie. Ktoś cię skrzywdził? – Danuta objęła Joannę łagodnym spojrzeniem. – Nie musisz mi odpowiadać. Widzę to w twoich oczach. Czy możemy uznać, że nasz wywiad się zakończył?
- Oczywiście. Przepraszam, zajęłam pani zbyt dużo czasu. Dziękuję za poświęcony mi czas. Tekst prześlę wcześniej do autoryzacji. – Joanna poderwała się i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Usiądź. – powiedziała z uśmiechem Danuta. – Nie wyganiam cię. Chcę teraz z tobą porozmawiać prywatnie. Jesteś miłym dzieckiem i zorientowałam się, że masz zranione serce. Opowiem Ci coś, bo nie mogę pozwolić na to, byś zamknęła się na miłość. Ale obiecaj mi, że nigdy tego nie upublicznisz.
W oczach Joanny stanęły łzy i tylko lekko skinęła głową. Danuta postanowiła jej zaufać.
- Zapewne prześledziłaś moją biografię i zwróciłaś uwagę na tę katastrofę z Dziadami i mój wyjazd do Stanów. Byłam zakochana. Był całym moim światem i ja wierzyłam, że jestem dla niego najważniejsza. Byliśmy młodzi, oboje u progu wielkiej kariery. Tego dnia straciłam przytomność, gdy się obudziłam leżałam w kałuży krwi. W szpitalu przeszłam operację, poroniłam. Bardzo to przeżyłam. Miałam załamanie nerwowe. Nie chciało mi się żyć. A on mnie wtedy porzucił. Stwierdził, że musi się rozwijać, nie może się mną teraz zajmować. Jestem młoda i się pozbieram. On musi zadbać o swoją przyszłość. Wyjechał do Łodzi. A ja zostałam sama ze swoją żałobą i złamanym sercem. Dostałam zaproszenie od przyjaciółki do Ameryki. Tutaj byłam skompromitowana. Zawaliłam premierę. Nie miałam siły nikomu tłumaczyć, dlaczego nie dotarłam tego wieczoru do teatru. Za Oceanem otoczyli mnie ludzie, którzy kochali mnie naprawdę. Poskładali moją duszę i serce na nowo. Jim zakochał się we mnie. Odrzucałam tę miłość, bo bałam się znów zaufać i powierzyć komuś moje serce. Ale w końcu zrozumiałam, że życie bez miłości to nie życie. Człowiek jest powołany do tego, by kochać drugą osobę. Nie można mieć serca z kamienia. Nie wolno tak żyć. Jim okazał się miłością mojego życia. Spędziliśmy wiele cudownych lat. Nie mogliśmy mieć jednak dzieci, choć oboje o tym marzyliśmy. Po jego śmierci wróciłam do Polski. Chciałam dalej kochać i tę miłość postanowiłam ofiarować dzieciom. Dlatego założyłam fundację. Joanno, zaufaj mi. Otwórz ponownie serce na drugiego człowieka, na miłość. Masz tylko jedno życie. Nie pozbawiaj się najwspanialszego aspektu naszego istnienia. Kochaj ludzi i zakochaj się, dziecko. – Danuta podeszła do Joanny i pogładziła jej policzek, po którym spływała łza. Kobiety pożegnały się serdecznie. Obie czuły, że ich rozmowa, była początkiem wielkiej przyjaźni. Joanna usiadła w samochodzie, i patrzyła na fasadę starej kamienicy. Sięgnęła po telefon i napisała sms’a: „Hej, przepraszam, że uciekłam bez pożegnania. Spotkajmy się.”.
(Matylda Graboś)

sobota, 10 lutego 2018

Post powitalny

Witamy!
Jakiś czas temu do każdego z nas zapukała Wena. Tak, tak. Ta sama, o której piszą do tej pory wielcy poeci, o której istnieniu wiedzą wszyscy, którym pisanie i tworzenie nie jest obce; ta sama, bez obecności której napisanie choć króciutkiego opowiadania czy żartobliwego wiersza jest prawie niemożliwe. Czemu prawie? Bo byle jak można napisać zawsze ;)
Ad rem.
Zapukała.
Postanowiliśmy dać jej szansę. Ugościliśmy, poczęstowaliśmy herbatą i kawą. Dostała pokój z kominkiem, miękki fotel do siedzenia i kocyk na kolana.
Mimo to - Wena nie była zadowolona. Powtarzała ciągle, że wszystko jest w porządku, że nic więcej nie potrzebuje, że będzie współpracować, ale było widać, że coś jej nie pasuje.
Dopiero tamta sobota zmieniła wszystko.
Tamta sobota - to dzień, w którym pierwszy raz przyjechała do nas Monika Anna Oleksa. Pisarka. Blogerka. Eseistka. Lektor języka angielskiego. Drobna kobieta z ogromnym sercem, z niezwykłą wrażliwością, z mądrością wymalowaną w oczach i ciepłym, dobrym słowem dla każdego. Po prostu - Monika.
Wena aż klasnęła w dłonie.
- No, nareszcie. Teraz możemy wziąć się do pracy - energicznym ruchem odrzuciła koc, wstała z fotela i żwawym krokiem pomaszerowała do czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bychawie, a my - za nią.

Od tamtej chwili minęło kilka miesięcy. Warsztaty oficjalnie się skończyły, aby - trwać nadal :) Monika przyjeżdża do nas, wciąż dzieli się nami swoim doświadczeniem, uchyla rąbka swojego warsztatu, troszeczkę opowiada o tym, jak Ona pisze... A my próbujemy - swoich sił, kształcimy swoje umiejętności, wygładzamy swój styl... i ostrzymy swoje literackie pióra :)
Po zakończeniu projektu dołączyło do nas kilka osób i teraz spotykamy się już w nieco większym gronie.
O niektórych efektach obecności Pani Weny wśród nas, Drogi Czytelniku, już wiesz. O innych - mamy nadzieję, usłyszysz niebawem. Tymczasem jednak - zapraszamy Cię tutaj, na naszego bloga, do naszego Zacisza. Rozgość się i zobacz, co u nas słychać...

Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...