Wróciliśmy po wakacjach. Stęsknieni i ciekawi. Siebie i tego, z czym będziemy musieli się zmierzyć.
Temat pierwszej pracy domowej był właściwie taki, jak zawsze... niespodziewany, zaskakujący, ciekawy, obiecujący...
Powiem tak: ile sukienek, tyle prac domowych....
Jak wyszło?
Sobota, wolny dzień od pracy, ale nie od roboty.
Marysia krzątała się po domu ze zdwojonym tempem.
Sprzątnęła bardzo dokładnie każdy skrawek domu. Jasne
słońce, które wciskało swoje złote promienie rozjaśniając wszystkie
pomieszczenia ułatwiło jej pracę.
Przygotowała obiad na dwa dni, upiekła pyszny placek z
jabłkami, ten który lubi cala rodzina a zwłaszcza mąż.
Jutro niedziela, umówiła się z koleżankami na imprezę.
Cały czas myślała o jutrzejszym dniu a uśmiech nie schodził
jej z twarzy, bo wyobrażała sobie jakie to jutro będzie cudowne.
Niedziela. Marysia wstała już o siódmej rano. Przygotowała
pyszne śniadanie dla siebie i męża. Gdy Piotr przebudził się, po domu
rozchodził się zapach świeżo zmielonej kawy oraz ciasta.
- Co ty kombinujesz – zapytał Piotr z uśmiechem.
- Piotruś nic takiego, dzisiaj umówiłam się z koleżankami na
wyjazdową imprezę.
- No i znowu zostawiasz mnie samego?
- Oj Kochanie wybacz, niedługo przyjadę.-Marysia przytuliła
się do męża.
- No dobrze, jedź.- Odpowiedział Piotr.
Marysia szczęśliwa, że mąż nie bardzo zły, przystąpiła do
przygotowania.
Wykonała makijaż i zaczęła przeglądać szafę. I nagle wpadła
jej w ręce sukienka, która wisiała w szafie wciśnięta jej najdalszy kąt. To była sukienka
na specjalne okazje w kolorze fuksji bardzo dobrze uszyta, trochę
rozkloszowana. Jeszcze buty i w drogę. Nie chciała się spóźnić
- Ładnie wyglądasz, baw się dobrze – odezwał się Piotr
patrząc na żonę trochę smutno a trochę uwodzicielsko.
-Dziękuję - Marysia przesłała mu całusa.
Umówiła się z koleżankami na parkingu w centrum miasta..
Dotarła na czas, zaczekała 10 minut ale nikt nie przyszedł.
Po 15 minutach zaczęła się niecierpliwić. Jeszcze zaczeka z
10 minut, bo przecież nie będzie przeszkadzać. Nic się nie stanie, jak się
spóźnimy - pomyślała.
Gdy minęło pół
godziny postanowiła zadzwonić do Ireny. Niestety ta nie odebrała.
To może Basia odbierze?
- Cześć Basia, gdzie jesteście ja czekam na umówionym
miejscu na Was.
- A to nikt Ci nie powiedział, my jesteśmy na zlocie. Jest
super jesteśmy wszystkie. Wiesz jak jest fajnie. Muszę kończyć bo ma teraz grać
nasz ulubiony zespół. Pa.
- Pa, bawcie się dobrze - Marysia odpowiedziała już do
głuchej słuchawki.
Dzwonię do Tereski, co z nią. Wczoraj wieczorem umawiałyśmy
się więc chyba u niej się nic nie zmieniło?
- Cześć Teresko, gdzie jesteś? Jedziemy?
- Oj wiesz, ja muszę na zlot. Mam tam coś do zrobienia,
muszę tam być - odpowiedziała Teresa. - Już dziewczyny dzwonią, jest tam super.
Jedź może sama, a ja jutro przyniosę Ci czekoladę. OK.? Muszę kończyć, bo nie
mam czasu.
Marysia nie wiedziała co ma robić, Wróciła do domu ze łzami
w oczach.
Piotrek właśnie zmywał naczynia po samotnie zjedzonym
obiedzie.
-Co się stało, dlaczego nie pojechałaś.
- Żadna z dziewczyn nie przyszła na umówione spotkanie.
Wszystkie poszły na zlot.
Piotr, gdzie ja jestem, przecież są telefony, SMSy. Co ja
takiego zrobiłam, że nie zasługuję na odrobinę szacunku. To oczywiste, że jeśli
trzymamy się razem, to jedna drugą wspiera i ciągnie ze sobą, Pamiętasz ile
razy organizowaliśmy wyjazdy, żeby umilić czas osobom, którym było ciężko. W
drugą stronę to chyba nie działa.! - Z goryczą mówiła Marysia.
- Mówiłem ci tyle razy, nie angażuj się, prośby, groźby nie
działają. - Piotr jej próbował przerwać - wiesz, że się o Ciebie martwię. Nie rozchoruj
się chociaż!
- Siadaj, zjedz obiad i zaraz pojedziemy razem tam, gdzie
się wybrałaś a potem wstąpimy do dzieci..
- Piotruś, rozchorować, absolutnie!!. Wiem, wiem, przekuję
to wydarzenie i inne w sukces.
Zrobię kurs doradztwa, założę firmę doradczą a na otwarcie
założę również tę sukienkę, która mam dzisiaj na sobie. Chodź, jedziemy, jestem przeszczęśliwa. Kocham Was.-
radośnie wykrzyknęła Marysia.
Oboje uśmiechnięci i szczęśliwi wyszli z domu.
Danuta Hanaj
2.
Marta lubiła przyjęcia.
Najbardziej lubiła być na nie zapraszana, lubiła na nich być, błyszczeć i
świetnie się bawić. Nieco już mniej lubiła się na nie spóźniać, a wszystko
wskazywało na to, że dziś właśnie tak będzie.
Od samego rana wszystko sprzysięgło się przeciwko niej.
Najpierw zepsuł się ekspres do kawy. Kiedy tym nie zrażona postanowiła
wyjątkowo zaparzyć kawę, zalewając ją wrzątkiem, okazało się, że w butli
zabrakło gazu. „Kawa będzie w takim razie w pracy” – podjęła decyzję i
pomaszerowała do łazienki, żeby zrobić się na bóstwo. Kto uwierzy, że dokładnie
w tym momencie w całym bloku został wyłączony prąd?
Kobieta postanowiła nie dać się sprowokować.
Wrzuciła do torebki niezbędne kosmetyki (przy czym okazało się, że
potrzebuje ich mniej, niż dotychczas uważała), wrzuciła na siebie swoją
wypróbowaną garsonkę (ostatecznie była w niej w pracy trzy dni temu, ale może
nikt nie zwróci na to uwagi), rzut oka w lustro przy drzwiach, kluczyki do
kieszeni płaszcza i komu w drogę… temu wiatr w oczy. Klucze od mieszkania.
Gdzie są?
- Patryk, zamknij za mną drzwi – jedyne rozsądne wyjście, jakie przyszło
jej do głowy, było naprawdę jedynym, jeśli nie chciała spóźnić się do pracy.
- A gdzie ty idziesz, mama? – wybrzmiał z pokoju zaspany głos jej
pierworodnego – tak rano? Spać nie możesz?
Marta przewróciła oczami.
- Synek, do pracy idę, pieniążki zarabiać – chodź, zamknij drzwi za mną,
kluczy nie mam.
- A czemu idziesz do pracy w sobotę? – Patryk wciąż był zaspany, ale głos
miał już całkiem przytomny – wczoraj jakieś ekstra zlecenie dostałaś czy szef w
kozie cię zostawił?
- Możesz nie dyskutować tylko zamknąć za… Zaraz, jak to w sobotę? Dzisiaj
sobota?
- Matka, weź się ogarnij – Patryk mało grzecznie, ale celnie podsumował wymianę
zdań – sobota od północy i jest szósta trzydzieści rano. A, bo zapomniałem –
wczoraj dzwonili ze spółdzielni, że prądu nie będzie od rana, bo coś tam
naprawiają.
Marta usiadła na zydelku stojącym przy szafce z butami i ciężko
westchnęła. Przed jej oczami przesunął się cały tydzień pracy ze wszystkimi
szczegółami tak drobiazgowo, że poczuła się bardzo zmęczona. Powoli zsunęła
buty, rozpięła guziki płaszcza i zdjęła z szyi szal w kolorze jesiennych liści.
Torebkę postawiła na podłodze i spojrzała tęsknie w stronę zepsutego ekspresu
do kawy. Potrzebowała zastrzyku energii i wiedziała, że bez kawy trudno jej
będzie stanąć na nogi i wziąć na siebie ciężar nadchodzącego dnia, który już z
samego świtu pokazał jej, co potrafi.
- Nie dam ci się tak łatwo, zobaczysz – wypowiedziała to zdanie głośno,
sama siebie zaskakując. – Kto jak nie ja – dodała na wszelki wypadek, żeby
dodać sobie odwagi.
Wstała, uśmiechnęła się do siebie w lustrze i pomaszerowała do kuchni.
Słońce już zaglądało przez okno, a Marta spojrzała na zegarek i upewniwszy się,
że minęła siódma, wyciągnęła telefon i wybrała numer do pana Włodka, który prowadził
w miasteczku punkt wymiany butli z gazem. Po pół godzinie w kuchni unosił się
zapach świeżo zaparzonej kawy, a Marta siedziała przy stole, zatopiona w
lekturze nowo wypożyczonej powieści. Dzień robił się coraz bardziej obiecujący…
i pewnie tak mogłoby to wyglądać aż do wieczora a nawet i do nocy, ale czekało
ją dziś jeszcze jedno ważne wydarzenie. Bankiet w firmie męża. Miała iść i
błyszczeć. Być ozdobą swojego męża i obiektem zazdrości jego współpracowników.
Miała być piękna i …
„Sukienka!” – to jedno słowo wybrzmiało w ciszy poranka jak wystrzał z
armaty – moja sukienka!
Zerwała się i popędziła do sypialni. Dopadła drzwi szafy i otworzyła je
jednym silnym ruchem. Otwarły się z głośnym skrzypnięciem.
Sukienka wisiała na samym końcu szafy, wciśnięta w najdalszy jej kąt.
Wyglądała zwyczajnie, jak jedna z wielu innych, które wisiały obok niej. Marta
sięgnęła ręką. Materiał, dotknięty palcami kobiety ożywił się i obudził.
Delikatna koronka załaskotała opuszki palców, a te odwzajemniły się jej ledwo
zauważalną pieszczotą. Kolor, po wyjęciu sukienki z szafy, nabrał
intensywności, a delikatne perełki, rozświetlone promieniami jesiennego słońca,
rozbłysły spokojnym, kojącym, ale przyciągającym oczy blaskiem.
- Ale mega, Mamuś – Patryk stał w progu i rozczesując palcami potargane
snem włosy, patrzył z uśmiechem na Martę. – Będziesz królową balu, na bank. Jak
ta sukienka tak wygląda na wieszaku, to na tobie będzie wyglądać jak milion dolarów.
Ojciec padnie z wrażenia. I wiesz co?
- No co, synu?
- Zazdroszczę mu, bo jest strasznym szczęściarzem.
Dorota Szczepańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz