czwartek, 8 marca 2018

Opowiadanie nr 1

Dostaliśmy zadanie. W ogóle - na każdym spotkaniu dostawaliśmy zadania. To nie była praca domowa typu: ćwiczenie 3 strona 52. Każdą z naszych prac domowych można nazwać zachętą i dodawaniem odwagi. Kilkoro z nas miało zacząć pisać ... coś. Opowiadanie? Powieść? Miało się okazać. Potem te "zaczątki czegoś" drogą mailową trafiały do kolejnej osoby. Trzecia lub czwarta z kolei osoba miała za zadanie ten utwór skończyć.
Na razie nasze opowiadania nie mają tytułów. Niedługo będą miały :) 
Proszę zobaczyć, jak niby niepozorne, zwyczajne słowa zaczynają się budzić, nabierać mocy i ... żyć własnym życiem. 

PS. Czytaliśmy te opowiadania potem głośno. Nikt, kto zaczynał, nie skończyłby tak, jak zostały one skończone. Nie tyle - lepiej, co - zupełnie inaczej. Ale ta swoista zabawa literacka - była przednia. Czuliśmy się doskonale. Opowiadań jest cztery. Wstęp (to jest to, co teraz, Drogi Czytelniku, masz przed oczami), jest jeden. Ale dotyczy każdego z tekstów. 



Biegła z pracy do domu niemal na skrzydłach. Dzisiaj jej mąż miał urodziny. Przyjaciele mieli przyjść na kolację. Już wcześniej przygotowała swoje popisowe dania, za którymi on przepadał. Zostało jeszcze tylko nakryć do stołu, wymieszać sałatkę i zrobić się na bóstwo. W tym szczególnym dniu chciała wyglądać wyjątkowo. Dla niego! Marzyła, żeby na jej widok zaniemówił z wrażenia, żeby przypomniał sobie, jakim jest szczęściarzem, że  ma taką piękną żonę. To miał być wieczór idealny. No cóż...niewątpliwie  był to wieczór, którego nigdy, ale to przenigdy nie uda jej się zapomnieć.  Radosna wbiegła do mieszkania z ulubioną piosenką Hani Banaszak na ustach. To nic, że nie potrafiła śpiewać. Była tak podekscytowana, że nic sobie nie robiła z tej błahej w końcu ułomności.. Zalotne ...mam ochotę na chwileczkę zapomnienia… uwięzło jej w gardle. W salonie, rozwalony na kanapie, siedział mężczyzna. Przed nim stała do połowy opróżniona butelka whisky. Obok leżał bagnet z długim ostrzem, jeden z bogatej kolekcji pana domu. Ten mężczyzna to był jej mąż. Ten sam,  dla którego tak bardzo się starała, zwolniła się nawet z pracy, żeby przed jego powrotem do domu wszystko było przygotowane, a ona wyglądałaby pięknie w nowej sukience. Z całej siły starała się nie rozpłakać. To byłaby straszna katastrofa. Gdy ona płakała, jej mąż wpadał w szał. Nigdy tej jego irracjonalnej reakcji nie rozumiała, ale przy nim nauczyła się połykać łzy.
- Wcześnie wróciłeś - powiedziała, siląc się na spokój.
- Nie poszedłem dzisiaj do pracy. Mam urodziny, pamiętasz?
- Jak mogłabym zapomnieć. - Popatrzyła na niego z wyrzutem. 
Nieogolony, w pomiętej koszuli, śmierdzący alkoholem, z tym niebezpiecznym błyskiem w przekrwionych oczach, którego nie lubiła, wręcz bała się, wyglądał okropnie.
- Niedługo przyjdą goście. W takim stanie zamierzasz ich przyjąć? - dodała. Nie zdołała w porę ugryźć się w język i to był błąd. Zanim do końca wypowiedziała te słowa już ich pożałowała. Zerwał się z kanapy. Chwycił bagnet. Zaczął nim wymachiwać. Przeraziła się nie na żarty. Bała się, że zrobi sobie krzywdę. Ten bagnet był naprawdę ostry.
- Oddaj mi ten nóż - poprosiła z takim spokojem, na jaki było ją w tej chwili stać.   
- Nic ci się nie podoba. Ciągle się czepiasz! Nawet własnych urodzin nie mogę świętować tak jak chcę. Koniec z tym! Wreszcie będziesz miała spokój! - Wrzeszczał jak opętany, a ona bała się coraz bardziej....Przez chwilę miała ochotę uciec, schować się gdzieś i przeczekać...Nie zrobiła tego. Podjęła desperacką próbę uspokajania rozjuszonego zwierza.
- Wiesz, widziałam dzisiaj na bazarze, podobny bagnet do twojego. Miał bardzo ciekawą rękojeść - próbowała odwrócić jego uwagę kierując rozmowę na interesujący go temat. Bagnety to był jego konik! Jej fortel, chyba po raz pierwszy od lat, nie zadziałał.
Barbara Cywińska

Gośka wiedziała, że kłótnia z pijanym mężem nic nie da. Przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa nauczyła się żyć z alkoholikiem. Arek pod wpływem "procentów" nie był sobą i nie miało najmniejszego sensu dokonywania jakichkolwiek ustaleń.
- Może się napijemy na te twoje urodziny - zaproponowała Małgorzata zmieniając temat i nalewając mężowi w szklankę trunek (a co będzie mu żałować!)
Arek jednym haustem opróżnił szklankę, nie czekając na toast...
- Dolej jeszcze - wydał polecenie.
Gośka bez odrobiny sprzeciwu dolała. Raz i jeszcze raz, aż butelka stała się pusta. A mąż pił, niczym spragniony wędrowiec, jakby to była woda a nie alkohol.
-Zimno jakoś - powiedziała raczej do siebie, wstała i podeszła do grzejnika. Odkręciła zawór. Poprawiła kwiaty na parapecie. Odwróciła się do męża.
- A może się zdrzemniesz przed przyjściem gości? Przykryję cię kocem - uśmiechnęła się do męża.
- No, może bym się zdrzemnął - wymamrotał mąż leżąc już na kanapie...
I tyle z nim było rozmowy.
Gośka szybko podjęła decyzję. Musi wykonać parę telefonów....
Pierwszy do pani Marysi, która prowadzi malutki zakład fryzjerski. Może się uda odświeżyć fryzurę? Szczęśliwie - tak! Tylko musi być u fryzjerki za pół godziny!
Wykonała też telefon do teściowej - Bożeny Strawki.
- Dzień dobry, mamo - powiedziała przez telefon do teściowej - dzisiaj organizujemy kolację urodzinową - Arek kończy 45 lat, byłoby dobrze gdybyście z tatą przyjechali - powiedziała najuprzejmiej jak mogła, pomimo zdenerwowania.
- A może przyjedziemy w niedzielę, bo dzisiaj to będziecie mieć innych gości? -  zaczęła Bożena.
- Nie wiem, kto przyjdzie, bo tylko Beata z Przemkiem odzywali się ostatnio.
Przyjedźcie, będzie nam miło - zachęcała teściową.
- A co z Karolkiem i Gabrysiem? Będą?- zapytała o wnuków
- Przyjadą później - mają treningi - usprawiedliwiała synów Małgorzata.
- Dobrze, postaramy się z Kaziem przyjechać do was. A na którą?
- Myślę, że na osiemnastą...
-Dobrze, przyjedziemy...
- Świetnie, będziemy czekać. Mam nadzieję, przyjść do domu przed gośćmi, bo muszę jeszcze zahaczyć o fryzjera - dodała Gośka
  Na przyjęciu urodzinowym miała być jeszcze reszta rodziny męża. Siostra i szwagier oraz dwaj młodsi bracia Julian i Ksawery...
Och, żeby wszystko było jak trzeba - przemknęło Gośce przez głowę
Wykonała jeszcze parę telefonów i wybiegła ubrana w swoją nową sukienkę, której barwa nawiązywała do jej ulubionego czerwonego wina Chateau Menada. Sukienka była bardzo kobieca, podkreślała atuty właścicielki i prowokowała głębokim dekoltem, dlatego Małgorzata zarzuciła na siebie jeszcze szary sweterek, by zbytnio nie kusić swoim wyglądem.
   Fryzjerka wyczarowała na głowie Gośki wspaniałą fryzurę, podkreślającą piękną twarz i cudowne sarnie oczy.
Później zrobiła parę sprawunków, by pod dom podjechać w tym samym czasie co teściowie i siostra Arka - Wioletta z mężem.
Małgorzata szła pierwsza, niosąc sprawunki i klucz. Goście odświętnie ubrani podążali za nią. Teść niósł prezent dla swojego syna, szwagier- Wiktor niósł wino oraz coś jeszcze w małym ozdobnym pudełku...
Drzwi otworzyły się niemal same, z wnętrza domu dobiegała głośna muzyka oraz rechot podpitych mężczyzn jak również piski i śmiech jakiś kobiet... Kiedy wszyscy weszli do salonu, ich oczom ukazał się bardzo osobliwy widok: Arkadiusz wraz ze swoimi braćmi oraz kolegą Czesiem byli bardzo pijani, ale nie to było powodem, że teściowa Małgorzaty straciła na wstępie głos.. Wszyscy czterej byli w samej bieliźnie! A przed nimi wyginały się w kuszących pozach jakieś młode kobiety, też bardziej rozebrane niż ubrane.
- Co....co to ma znaczyć!- bardziej wysyczała niż powiedziała Bożena, a jej policzki płonęły czerwienią.
- No co mamusia?- podniósł i opadł na kanapę Arek - mam uro...(czknął) dziny- dokończył.
- To wiem - wysyczała Bożena - a te?- tu wskazała na dwie półnagie kobiety - wywłoki co tutaj robią??!!
- O, wypraszamy sobie - teraz odezwała się jedna z ,,pań"- my świadczymy usługi na wysokim poziomie i proszę nam nie ubliżać.
- Wynocha mi stąd!- wrzasnęła do ,,artystek" teściowa, a wściekłość jaka miała wymalowana na twarzy mogłaby spotęgować buchające dymem z nosa i uszu - ale to już! - dodała, a w kącikach ust pojawiła się piana.
Dziewczyny pospiesznie zakładały garderobę i starały się jak najszybciej opuścić to miejsce, gdzie niespodziewanie i brutalnie przerwano ich występ. Jedyną dobra stronę tej pracy, było to, że inkasowały należność przed występem. Wybiegły z mieszkania, a na odchodne życzyły -''Udanej imprezy". I tyle je widzieli.
- "Udanej imprezy"- powtórzyła Bożena. - Cóż za bezczelność – dodała.
Panowie w negliżach też zaczęli się ubierać, jednak robili to nieudolnie. Spożyte "procenty" spowodowały, że prosta czynność jaką jest ubieranie, była zbyt trudna i dostarczała wielu komplikacji....
Naraz wszyscy goście dostrzegli brak Małgorzaty. Nikt nie wiedział, kiedy wyszła i gdzie jest.
Gośka jechała samochodem i śpiewała na całe gardło  z Danutą Rinn - "Gdzie ci mężczyźni"?
Jechała na umówione spotkanie z koleżankami: Marzeną, Jolą i Elą.
Jechały, by posiedzieć i pośmiać się z kawału jaki udało się wykręcić rodzinie Strawków.
"Zemsta jest słodka!"- chciałoby się krzyczeć na całe gardło. To nawet nie była zemsta, a jedynie dobry kawał zrobimy rodzinie Strawków.
  Gośka kochała swojego męża, bardziej niż on ją. I to był błąd. Bo kto kocha bardziej, ten też cierpi więcej. Ponieważ Arek był pewien uczuć swej żony i jej bezgranicznego zaufania...
"Ale dzisiaj, tak właśnie dzisiaj! miarka się przebrała. Koniec z tą toksyczną miłością, koniec z mężem alkoholikiem!"
  Dzisiaj takie myśli towarzyszyły Małgorzacie.
Wcześniej uprzedziła synów, że nie będzie nocowała w domu i żeby nie martwili się o nią.
  Miała żal do Bożeny, którą szanowała, że nie zgadza się z nią. Teściowa wmawiała swojej synowej, że ta źle traktuje Arka i ten dlatego nadużywa alkoholu. Był taki moment, kiedy pili we trzech: Arek, Ksawery i Julek, to Gośka poszła i powiedziała w domu teściów, że coś trzeba zrobić z tym alkoholizmem. Wtedy Bożena była wielce oburzona i to wtedy padły te słowa: ,,Moi synowie nie są żadnymi alkoholikami!" Nawet wtedy, gdy "pod wpływem" rozbili nowe auto...
  Gośka była bezsilna, miała jednak wsparcie w swojej rodzinie i tylko ona oraz dzieci dawały jej energię, by żyć!
  Czara goryczy została przelana miesiąc temu, kiedy Małgorzata wybrała się do teściów. Dochodząc do domu zauważyła na podjeździe samochód Heleny Duńskiej - od paru miesięcy przyjaciółki Bożeny (Helena miała w mieście salon fryzjerski). Obie panie uwielbiały ze sobą przebywać i "obrabiać" to i owo. Stworzyły sobie koło wzajemnej adoracji i nieustannie prawiły sobie nawzajem komplementy. Uprawiały tą swoistą "psychoterapię”, by podnieść swoją samoocenę i utwierdzać się w przekonaniu, że cały świat jest zły, a one takie dobre oraz ich dzieci są wyjątkowe...itp itd...
 Przez uchylone okno do Gośki dobiegły strzępy rozmowy, ale to, co usłyszała pogrzebało jej teściową i spowodowało, że nie weszła do środka.
- No to jak tam, Bożenko, wiedzie się twoim dzieciom?- zapytała Helena.
- Córka nie powiem, dobrze trafiła - dobrego ma męża. Jej Wiktor, gdy wraca z pracy to gotuje, sprząta, pierze, dziećmi się zajmuje...
- A syn?
- Och, Helenko, syn trafił na jakiegoś nieroba, bo ciągle jego żona mówi mu, żeby umył po sobie naczynia, pomógł chłopcom w ogrodzie, wytrzepał dywan... Co ta jego żona sobie myśli!??! On tak ciężko pracuje, pilnuje czy ktoś czegoś z zakładu nie wynosi, bo jest ochroniarzem, to taka ciężka praca siedzieć i patrzeć ludziom na ręce...
  Dalej tych bredni Małgorzata nie słuchała, wydała sobie komendę "w tył zwrot" i tyle ją widzieli, a właściwie nie widzieli.
Teraz siedziały we cztery w knajpie "Za ostatni grosz", cieszyły się swoim towarzystwem .  
- To jak to zrobiłaś?– opowiadaj, z wypiekami na twarzach dziewczyny ponaglały Małgosię, żeby zaczęła wreszcie mówić.  
- Zadzwoniłam z telefonu Arka do agencji towarzyskiej i powiedziałam, że chciałabym zamówić dwie panie. Nie mówiłam, że na urodziny a jedynie, że będzie maksymalnie czterech mężczyzn, jeden najprawdopodobniej pijany w 3 d***... W agencji uznani, że to wieczór kawalerski - poinformowała Gosia.
- Co zrobiłaś, że wszystko tak doskonale zgrało się w czasie?- dociekały kumpelki.
- Braci i kolegę zaprosiłam przez smsy wysłane też z telefonu jubilata i umówiłam ich na 17, a panie na 17:45. Alkohol postawiłam w salonie na stole, żeby szybciej i bez problemów zaczęli ucztę. Pieniądze dla pań zostawiłam w książce na stoliczku obok mojego czerwonego fotela. W książce, bo nikt jej nie ruszy - bo Arek nie czyta, a jego męskie towarzystwo oprócz anonsów nie zna innych gazet...
 emska

- Wyobrażam sobie minę Twojej teściowej, gdy weszła do pokoju i zobaczyła całe to towarzystwo - zaśmiała się Ela - pewnie była o krok od zawału, co?
- Powiedzmy, że była lekko zszokowana - odparła Gośka.
Ale to było zdecydowanie zbyt delikatne określenie. Gośka do tej pory miała przed oczami minę Bożeny, która, gdy minął już pierwszy szok i niedowierzanie, zaczęła trząść się ze złości, a jej twarz przybierała coraz to inne barwy. Przez chwilę nawet myślała, że naprawdę może się to skończyć zawałem. Ale zaraz potem uświadomiła sobie, że takie szczęście nie jest jej pisane. Przynajmniej na razie.
- Może w końcu otworzą się jej oczy i zrozumie, że jej kochany Arek nie jest taki kryształowy, jak sądziła – drążyła temat Ela.
Gośka jak zawsze, była pewna wątpliwości.
- Nie liczyłabym na to - odparła z przekąsem. - Przez kilka dni szanowna mamusia będzie cholernie na Arka zła. Może nawet nie odezwie się do niego słowem. Ale zaraz potem wszystko wróci do normy i zostanie zamiecione pod dywan - jak zawsze zresztą.
O tak, tego była pewna.
- Wydaje mi się jednak, że całe to przedstawienie było tylko stratą czasu. Bez sensu.- odezwała się nagle milcząca do tej pory Jolka. -  Owszem, zemsta jest słodka, ale nic przecież dzięki niej nie osiągnęłaś. Przyznałaś przecież, że niedługo wszystko wskoczy na stare tory.  Sama satysfakcja to trochę mało, nie uważasz?
Gośka ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciółkę. No tak… Cała Jolka. Zawsze gotowa bronić wszystkich i wszystko. Może i nie miała nic złego na myśli, ale Gosi zrobiło się trochę przykro. Dotąd była przekonana że grają w jednej drużynie. Kiedyś, dawno temu była nawet przekonana, że Jolka i jej mąż mają romans. Co prawda, nie było ku temu solidnych podstaw, ale Gośka była wtedy w takim momencie swojego życia, że węszyła podstęp we wszystkim…  Jolka zawsze tak broniła Arka, a on często ją kokietował. Na trzeźwo jej mąż potrafił, oj potrafił… Czyżby tym razem było jednak coś na rzeczy? – Gośka szybko wyrzuciła z głowy tą absurdalną myśl i odbiła piłeczkę w kierunku Joli.
- Czy osiągnęłam, czy nie, nie tobie to oceniać. To się jeszcze okaże… Liczyłam na większe zrozumienie z twojej strony - Gośka nie kryła już żalu.
Może nie zabrzmiało to zbyt delikatnie, ale ona już się tym nie przejmowała. Postawa Jolki trochę ją zabolała. Wiedziała jednak, że i z tym sobie jakoś poradzi. Tym razem gra była warta świeczki….
Leżąc już w hotelowym pokoju, Gosia jeszcze raz wróciła myślą do swojego małżeństwa. Co się z nimi stało? Przecież kiedyś byli z Arkiem szczęśliwi... W którym momencie zaczęli się od siebie oddalać? Czy też była temu winna? Tysiące pytań bez odpowiedzi. Jedno było pewne - jej małżeństwa nic nie było już w stanie uratować. Po prostu się coś skończyło, wypaliło.. Nie miała na to żadnego wpływu. Podjęła już decyzję - tym razem ostateczną. Nie pozwoli się tak dłużej traktować.  Odejdzie, ale wcześniej odpowiednio podziękuje Arkowi za te stracone dwadzieścia lat. No, może nie do końca takie stracone - opamiętała się nagle - były przecież dzieci- jedyny sens jej życia. Nie zmieniało to jednak faktu, że Gosia miała dość takiego życia. Nawet ze względu na dzieci  nie chciała się już dłużej oszukiwać… Zresztą dzieci zrozumieją - są przecież prawie dorosłe - usprawiedliwiała się w myślach- wszystko widziały, na pewno staną po jej stronie. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Gdy poznała Arka, od razu wiedziała, że to ten jedyny. W jej oczach był ideałem. I na początku rzeczywiście było jak w bajce. To potem wszystko się posypało: pojawiły się upokorzenia, jego alkoholizm i samotność, która z czasem stała się jej wierną przyjaciółką. Gosia wiele mężowi była w stanie wybaczyć: pijaństwo, agresję, nawet jego zdrady… Ale niedawno coś w niej pękło. Zrozumiała, że więcej już nie da rady udźwignąć, że już nie chce tak żyć.. A potem pojawił się Adam - człowiek, dzięki któremu znów była szczęśliwa, znowu czuła się kobietą i coraz częściej śmiała się, jak dawniej. Adam jej nie ośmieszał, nie upokarzał na każdym kroku, nie drwił, nie oceniał… On po prosu Gośkę kochał. Po latach klęsk był jak nagroda, jak manna z nieba. O Adamie nie powiedziała nikomu - nawet swoim przyjaciółkom. To była jej tajemnica i na razie niech tak zostanie. Nawet przyjaciel potrafi niespodziewanie wbić nóż w plecy, nikomu nie można bezgranicznie ufać- tak Gosia myślała od jakiegoś czasu.
Gosia nie wiedziała, jak długo Adam zostanie w jej życiu. Była jednak pewna, że zrobi wszystko, by zatrzymać tą miłość na zawsze. Naprawdę wszystko, bez względu na konsekwencje.
Już dawno ułożyła sobie w głowie plan i zamierzała realizować go punkt po punkcie. Ośmieszenie Arka w towarzystwie skąpo ubranych (bądź, jak kto woli - rozebranych) pań, była tylko lekkim wstępem przed wytoczeniem cięższych dział. Cel był jeden - mąż ma zniknąć z jej życia raz na zawsze. Najprostszym rozwiązaniem byłyby oczywiście rozwód- tyle, że to w ogóle nie wchodziło w grę -  Arek nigdy się na niego nie zgodzi. Wszystko trwałoby zdecydowanie za długo, a ona nie ma tyle czasu. Dlatego trzeba to załatwić szybko. I najlepiej bezboleśnie - chociaż Gośka była świadoma, że raczej nie uda jej się uniknąć ofiar.
Od  jutra zacznę odkrywać wszystkie tajemnice i brudne sekrety mojego męża – pomyślała - sekrety, schowane przez Arka bardzo, bardzo głęboko. Biedny, nie jest nawet świadomy, że wie o nich ktoś jeszcze….
Gośka czuła dziwne podniecenie przed tym, co wkrótce miało się zdarzyć i zapoczątkować wielką lawinę, której nie będzie mogła już zatrzymać. To była jej jedyna szansa na nowe, lepsze życie. Nie mogła się już wycofać. Nie chciała….
- Bałam się Ciebie przez większą część naszego małżeństwa - wyszeptała cicho -  teraz Ty poczujesz, jak smakuje prawdziwy strach - zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim opadły zmęczone mijającym dniem powieki. Po chwili zapadła w głęboki sen.
Iwona Furmaga

Noc przyniosła dobrą radę. Gośka miała plan.
Arek nie wierzył, że dojdzie do rodzinnego spotkania, ale gdy usłyszał na klatce schodowej głos swojej mamusi, uciekł i schował się w łazience, za zasłoną prysznicową. Gdyby mama Gosi weszła tam, ażeby skorzystać z bidetu – przestraszył się, wyskoczył; potrącił oniemiałą teściową i usiadł grzecznie przy stole z miną niewiniątka.
-Zapraszam wszystkich na herbatę – powiedziała Gośka.
- Dla mnie woda, Gosiu – wyszeptała jej mama – muszę zażyć relanium.
- Synu – przemówił Kazimierz – widzę, że twoja żona jest z ciebie niezadowolona. Nie tak cię wychowywałem. Żebym więcej nie musiał tu przychodzić z interwencją.
Bożenka pochlipywała.
Gosia nie mogła liczyć ani na teściów, ani na swoją mamę. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Nazajutrz spotkała się ze swoją przyjaciółką, Elą.
- Skąd Arek ma pieniądze na drogie alkohole? A pije litrami – zastanawiały się głośno kobiety.
- Słyszałam u kosmetyczki, że w firmie, gdzie jest ochroniarzem, zginęły jakieś pieniądze.
- No nie rób z niego złodzieja! – oburzyła się Gośka.
- Czyżbyś się wycofywała? – oczy Eli zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Nie, nie dam już rady tak dłużej żyć.
- Trzeba się przyjrzeć sprawie – zgodziły się przyjaciółki. –Wynajmiemy detektywa, chociaż trochę szkoda pieniędzy. „Zastanowię się jeszcze” – pomyślała Gosia.
Wróciła do domu. Spokój. Chłopcy w swoim pokoju uczą się.
- Gdzie tata?
- W kuchni.
Dziwne. Myślała, że może coś gotuje, a on spadł z taboretu i leży na podłodze przykryty wielkim bukietem mieczyków, jej ulubionych, dla niej. Żałosne.
Kwiaty rozsypały się po podłodze, niektóre się połamały. Symboliczne – pomyślała. Gdy zaświeciła światło, podniósł się i zaczął przepraszać. Wycofała się. Wiedziała, że rozmowa skończy się awanturą. Pamiętała, jak po całonocnej kłótni ich młodszy syn, Karol, prosił: „Mamo, oddaj mnie do domu dziecka”. Już była pewna: wynajmie detektywa.
Na efekt jego pracy nie trzeba było długo czekać.
Okazało się, że koledzy od kieliszka wciągnęli Arka w różne ciemne interesy, z kobietami  w tle. „Jest okazja, aby zmienić życie naszej rodziny” pomyślała Gosia. Nie spała całą noc. Gdy się zdrzemnęła, śnił jej się bukiet mieczyków, czułe gesty i pocałunki Arka. We śnie nie było wódki, byli szczęśliwi.
Rano poszła do psychologa.
- Zawsze go będzie pani kochała, bo to pani mąż. Ale powinniście się rozstać dla dobra waszej rodziny.
Nie bardzo zrozumiała.
Niczego nieświadomy Arek wrócił z pracy i szykował sobie drinka.
Gosia poprosiła go do pokoju synów i postawiła mu ultimatum.
- To był twój ostatni kieliszek w naszym domu. Grzecznie się wyprowadzisz, podpiszesz zgodę na rozwód, albo prokurator dowie się o twoich szwindlach w pracy i agresji wobec rodziny.
Pan domu stanął na wryty. Ocknął się dopiero, jak usłyszał pukanie do drzwi.
- Dzień dobry, kochani – to była babcia Bożenka. Zaskoczona sytuacją stanęła jak słup soli. Gdy odzyskała mowę, zwróciła się do bladej jak ściana, ale spokojnej synowej:
- Co ci przyszło do głowy, ojca dzieciom odbierasz! Nie doceniasz męża i naszej rodziny. Zawsze się uważałaś za lepszą.
Gośka nie dała się wciągnąć w dyskusję, poprosiła tylko synów, aby poszli do swoich zajęć. Matkę zaczął uspokajać Arek. Bał się, że żona spełni swoje groźby. Cała w spazmach Bożenka pomogła synkowi w pakowaniu.
***
- Mamo, mamo! – wpadł do domu Karol, już student – wiesz, kogo spotkałem?
- Kogo?
- Tatę! – pchał piętrowy wózek z trojaczkami, taki był chudy, taki trzeźwy, ledwie go poznałem. Za nim dreptała babcia Bożenka, cała mokra. Ocierała pot z czoła chusteczką i dźwigała dwie torby z zakupami.
Od Heleny Duńskiej w salonie fryzjerskim Gosia dowiedziała się, że jego druga żona zostawiła Arka z dziećmi, a sama ulotniła się z jakimś gachem.
„Zostałam pomszczona” – pomyślała Gośka, ale o dziwo ta myśl nie przyniosła jej radości.
A co z Adamem, spytasz drogi czytelniku?
Otóż gdy Małgorzata otrzymała rozwód, zaczął pojawiać się jakby rzadziej.  Pięknie rozkwitające wcześniej uczucie, gdy zniknęły przeszkody, powoli więdło.
Może ty, czytelniczko, zaproponujesz bardziej sprawiedliwe zakończenie? Też nam żal Gosi.
Jadwiga Grzesiak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...