Takie nasze bogactwo. Dzisiaj się nim dzielimy. Zapraszamy :)
(Te-Tra)
***
Dlaczego chcę, żeby było lepiej, skoro jest
dobrze?
Po co liczę na cud? Pan Bóg jest na pewno
zajęty!
Skąd wiem, że stać mnie na coś jeszcze,
przecież już tak wiele osiągnęłam?
W jakim celu wytężam wzrok, jakby za
zakrętem istniało coś jeszcze?
Po kiego diabła nadstawiam ucha, kiedy nikt
nie woła?
…
bo wciąż żyję… bo trwam… bo marzę
(Barbara Cywińska)
Na białej kartce, a właściwie na dwóch białych kartkach linijka pod linijką wije się rząd liter, złożonych w słowa i zdania... Na jednej kartce, pismem odręcznym, na drugiej zaś czcionką komputerową, zapisana została elementarna prawda, symbol, budzący szacunek, nieodzowny element życia ludzkości od wieków... Spracowane dłonie babci Marianny sprawnie wyrabiają chlebowe ciasto w drewnianej dzieży... Gołym okiem widać ogrom miłości i energii, jaką, te dłonie, poznaczone niebieskimi żyłkami, wkładają w te niby proste czynności, najpierw wyrabiania potem formowania bochnów chleba, poprzez rozpalanie w piecu i pieczenie, aż do obdarowywania członków rodziny i sąsiadów chlebem, uczyniwszy wpierw na nim znak krzyża...
Zaledwie kilka dni temu taki obraz wyświetliło moje prywatne kino. Wiele lat po tym, jak na miejscu tamtego domu, domu babci, w którym scena pieczenia chleba była powtarzalna, wyrósł inny dom, inny piec a chleb kupuje się w sklepie. Tamten dom, zbudowany z bali, z przestronną sienią, spiżarnią zwaną komorą, piecem chlebowym i takim dziwnym zamknięciem na drzwiach, nazywanym skoblem istnieje tylko w pamięci członków rodziny. Babcia mówiła, zamknij dziecko drzwi na skobel! I nożem czyniła na chlebie znak krzyża, zanim odkroiła wielką pajdę, pachnącą, pożywną, pyszną... Takie niby nic nieznaczące strzępy wspomnień coraz częściej pojawiają się w świadomości, wciskają przed myśli i słowa, nadając im kierunek....Zaledwie kilka dni temu po raz pierwszy w życiu, w wyjątkowym bo świątecznym okresie, sama wyrabiałam ciasto na chleb. Ręce mnie rozbolały od ugniatania i mieszania...ale...o dziwo, sprawiało mi to przyjemność...Chleb, przygotowany własnoręcznie, przed laty niemal codzienność, dzisiaj - wielkie święto! Zapach, smak...coś fantastycznego, czego nie można z niczym porównać! I te emocje...bezcenne. Gorąco polecam.
Receptura wypieku chleba według wskazówek dwóch kobiet, które nic o sobie nie wiedzą. Łączy ich - tylko i aż - chleb.
fot. B.C. |
1 kg mąki (200 g żytniej, 200 g orkiszowej, 600 g pszennej)
3/4 szklanki otrąb pszennych
3/4 szklanki otrąb owsianych
0,5 szklanki ziaren słonecznika
0,5 pestek dyni
3 łyżki kminku
3/4 szklanki siemienia
0,5 kostki drożdży (50 g)
4 małe łyżeczki soli
zakwas, prezent od Teresy (dziękuję!)
2 szklanki zimnej wody
2 szklanki gorącej wody
Wszystko dobrze wymieszać. Odłożyć garść zakwasu do słoika i wstawić do lodówki. Będzie potrzebny gdy przyjdzie nam ochota na powtórkę z pieczenia chleba. Ciasto włożyć do 2 blaszek typu keksówka, wyłożonych papierem do pieczenia). Wstawić na 2 godziny do lodówki. Piec około godziny w temp 180 C. Na 15 minut przed końcem pieczenia zmniejszyć temperaturę do 160 C.
Tekst znajduje się na blogu (https://przystanek-40.blogspot.com)
(Matylda Graboś)
Tabula rasa - niezapisana tablica. Wyrażenie to, znane już było w średniowieczu, a nowożytnego sensu nadał mu filozof John Lock, który pisał, że umysł w czasie narodzin jest „czystą kartą, niezapisaną żadnymi znakami”. Umysł taki czeka na zapisanie poprzez doświadczenia i edukację. Czy faktycznie tak jest? Można by z tym polemizować. Przecież dziecko w chwili narodzin posiada już jakieś wspomnienia – doskonale zna rytm bicia serca swojej matki, brzmienie jej głosu. Najmilsze dźwięki, które sprawiają, że ta maleńka istotka czuje się bezpiecznie. Nie jest więc tak zupełnie niezapisany. Moim zdaniem człowiek, w chwili narodzin rozpoczyna kolejny już rozdział księgi zatytułowanej „Życie”, w której pierwszymi zanotowanymi słowami było jego poczęcie. Każda sekunda, minuta, godzina… dzień, miesiąc, rok…
Z każdą upływającą chwilą piszą się kolejne zdania, strony, rozdziały. Tworzą się nowe wątki i pojawiają się nowi bohaterowie – bardziej lub mniej kluczowi. Nasuwa się na myśl pytanie, czy Życie pisze się samo czy my jesteśmy jego autorami? A może to Bóg jest jego autorem? Może ta księga od samego początku naszego istnienia jest już skończona a nam dane jest tylko ją przeczytać? Z drugiej strony, mamy przecież wolną wolę, możemy sami decydować o sobie i o swoim życiu… Możemy być panami swojego losu… Jak to w końcu jest z tą czystą, niezapisaną kartą…? Ja wierzę, że to Bóg pisze nasze Życie, ale jest Autorem, który słucha sugestii swoich czytelników; który pozwala się uprosić i który często wprowadza nas w wątki, gdzie Sam daje nam możliwość wyboru, w którą stronę, dalej ma potoczyć się akcja tej niezwykłej powieści; i niezależnie od tego jak ją poprowadzimy, to jej zakończenie Bóg już dawno dla nas przygotował. Zostaje nam się tylko modlić, by księga naszego życia była jak najdłuższą historią, obfitującą w radosne wątki i by doprowadziła nas – jej głównych bohaterów do szczęśliwego zakończenia.
(Dorota Szczepańska)
Zimowy
dzień zawsze ma w sobie coś z tajemnicy. Śnieg zakrywa wszystko to, co
niedoskonałe a biały puch może niespodziewanie wpaść za kołnierz albo, porwany
wiatrem, unieść się w górę na podobieństwo burzy piaskowej, aby zakryć wszystko
przed ludzkimi oczami. Tumany śniegu swoim zimnym dotykiem otulały każdy krzew
i każdą gałązkę w parku tak ściśle, że nie mieścił się na nich nawet jeden
płatek śniegu więcej, a zdziwione gawrony, których nie odstraszał nawet spory
mróz, przechadzały się po alejkach, niby strażnicy doglądający, czy aby
wszędzie tego śniegu jest po równo.
Rys. Ewa Sprawka |
W taki
właśnie zimowy, mroźny dzień Dagmara skręciła nogę. I w tak samo mroźny,
śnieżny dzień, ale rok później, dostała pracę w firmie Michała.
Ona,
polonistka. Bez doświadczenia biurowego, bez praktyki, bez pojęcia o tym, czym
miałaby się zajmować.
Polecona
przez Jagodę, która właściwie wtedy jeszcze jej nie znała, ale – jak mawiała –
gorąco wierzyła w jej możliwości i inteligencję – została przyjęta do pracy bez
żadnych dodatkowych wymagań typu: „pani się douczy, podszkoli, my będziemy
obserwować i zobaczymy”. Po prostu.
To było
coś zupełnie nowego i innego niż dotychczas. I coś, czego chciała spróbować.
Od nowa.
Jeszcze raz. Zapominając o tym, co za nią. Dokładając wszelkich starań, ufając
własnej intuicji i słuchając tych, którzy – wiedziała o tym – byli jej
życzliwi.
Biała,
niezapisana, nowa kartka. Czysta. Niewiadoma. Zagadkowa.
Jak nowy
dzień, jak blady świt, jak pierwsza w życiu wiosna.
I jak
śnieg, który pada w całym mieście, wszędzie jednakowo, i który wypełnia, przykrywa,
zasłania i odnawia, a wiosną – nawadnia
i daje życie.
(Jadwiga Grzesiak)
Cała kolonia Rajsk przygotowywała się do świętowania urodzin Lodzi.
- Które to urodziny?- zastanawiała się Basia.
Nikt nie śmiał pytać o to jubilatki.
„Na pewno dawno skończyła osiemdziesiąt lat”, domyślała się Zofia. „Ta
Lodzia jeszcze taka piękna kobieta, trzyma się prosto. Sylwetkę ma zgrabną,
porusza się z gracją. Mało się porusza. Więcej siedzi, bo ma zawroty głowy” -
zasępiła się Zofia.
- Ma taką ładną cerę i puszyste włosy w kolorze platyny, naturalne.
Lodzia nosi jasne ubrania i kolorowe szale, dba o wygodne obuwie z amortyzującą
podeszwą, nosi złote pierścionki, a na przegubach obu rąk ma piękne bursztynowe
bransoletki, które nosi, jak mówi, w celach zdrowotnych.
- O co to może chodzić? – zastanawiała się Zofia.
Bursztyn ma właściwości lecznicze, które znano już w starożytności w
zetknięciu ze skórą wydziela piękny zapach ma też własności magiczne - wyjaśniała
Basia.
- Magia? To Lodzia jest
czarownicą?- Zofia jak zwykle rozumiała wszystko dosłownie. A teraz zadumała
się.
Jej życie odkąd zamieszkała w „Pensjonacie pod Malinką” bardzo się
zmieniło. Nie jest już wiecznie sama, ot stara kobieta czekająca na śmierć -
jak o sobie przedtem myślała. W ogóle nie myśli o śmierci, myśli o życiu, o
dniu dzisiejszym.
Ja też się muszę przygotować jakoś do tej uroczystości- powiedziała
głośno.
Co ja zrobię z włosami? -zasępiła się.
Były one bardzo przerzedzone i nie dodawały Zofii urody.
Basia zaproponowała, ażeby kobieta zakładała nakrycie głowy. Zaprojektowała
turban. Jego wzór zrobiła z miękkiego szala i przymierzyła Zofii. Było ładnie.
Jakie kolory będą najlepsze?- zastanawiały się kobiety.
- Trzeba skomponować z barwą sukni - radziła Suzette, która otworzyła
szafę i przeglądała jej zawartość. Ta miodowa sukienka chyba będzie
najładniejsza.
Ręce Basi dzisiaj były w dobrej formie, wzięła więc karton i kredki, i
namalowała tkaninę w pasy: miodowe, beżowe i białe. Pomyślimy, jak
zmaterializować ten projekt.
Rozległo się pukanie do drzwi. Usłyszały charakterystyczne dwa
stuknięcia. Wszystkie usiadły na krzesłach.
- Czy dobrze usłyszałyśmy, że zapukałeś dwa razy?- kokietowała Suzette.
- Bardzo dobrze. A gdybym zapukał trzy razy, to co byście zrobiły?
- Podeszłybyśmy do stołu - wyrwała się Zofia.
- Nie, nie - śmiała się Basia. - W takim przypadku wszystkie powinnyśmy
stać.
- Dobrze - pochwalił ją Krzyś. Natomiast podchodzimy do okna, gdy zapukam
cztery razy - przypomniał opiekun trener i menadżer w jednym. – Wszystkie te
zabiegi służą ćwiczeniu pamięci. Cały czas pamiętamy o tych ćwiczeniach o
rehabilitacji.
- Basia jest młoda i ma dobrą pamięć, to nam podpowie - znalazła wyjście
Zofia.
- Nad czym się zastanawiacie? Co to za projekt? - zainteresował się
Śledziewski, widząc porozkładane na stoliku materiały.
- Robimy nakrycie głowy dla Zofii, będzie to turban w pasy miodowe beżowe
i białe.
- Zamiast białych proponuję écru - radził Krzyś. Kolory lepiej się
będą komponowały, a panie, przy okazji, będą ćwiczyły wymowę trudnego wyrazu.
Ona będzie uczyła, ona - zgłosiła się Suzette. – To jest wyraz francuski,
ona najlepiej nauczy.
Pensjonat rozbrzmiewał odgłosami lekcji fonetyki i śmiechami nie zawsze
pojętnych uczennic.
- Ale wam wesoło, zazdroszczę - powiedziałam na powitanie wchodząc do
Pensjonatu pod Malinką.
- Mamy zamówienie dla malarki – prześcigały się w pomysłach kobiety.
Obiecałam, że pokryję białą tkaninę pasami w stosownych kolorach i
uformuję z niej turban dla Zofii. Postaram się też, żeby materiału wystarczyło
jeszcze na pasek do sukni.
Krzyś ćwiczył wymowę razem z paniami. Ćwiczenie było utrudnione, bo
pojawiły się dwa niepolskie wyrazy: oprócz écru,
jeszcze répète, gdyż wyraz „powtórzcie” był
nie do wymówienia przez Francuzkę. Polecenie wydawała więc w swoim ojczystym
języku. Zofia uparcie powtarzała za Suzette „répète”
zamiast „écru”. Instruktor dał się
omamić i też krzyknął: répète.
Basia zaśmiewała się z tej pomyłki, tak ją ona rozśmieszyła, że dusiła się od
śmiechu, co w jej przypadku wcale nie miało przenośnego znaczenia. Straciła
oddech, zsiniała, Krzyś robił jej sztuczne oddychanie, pielęgniarka Ela podała
lek, wezwano pogotowie. Basia trafiła do szpitala.
Zrobiono jej tam badania, zmieniono leki i Basia do nas wróciła.
(nowe teksty pojawią się w przeciągu kilku dni, ale żeby nie trzymać wszystkich w niepewności i oczekiwaniu - publikuję to, co jest do tej pory)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz