Spotkaliśmy się przed tuż przed świętami. Nasze bombkowe, inspirowane powieścią naszej Moniki... I właściwie było wiadomo.
To, co przeczytacie poniżej, to efekty naszej pracy, które prezentowaliśmy 21. grudnia właśnie na "Bombkowym". To różne teksty. Będą sukcesywnie dodawane, ale dziś już - kilka z nich, jako prezent pod choinkę. Zaręczam, że warto się przy nich zatrzymać.
Ogrody anielskie... (Barbara Cywińska)
Kawa, uwielbiana, bez której trudno przeżyć dzień, w jednej chwili traci smak, zatrzymuje się gdzieś w przełyku jakby była głazem, ciężkim i twardym a nie aromatycznym płynem. Jak to możliwe? Dźwięk przychodzącej wiadomości, mimo że wdziera się w przyjacielską pogawędkę trzech kobiet, nie zapowiada niczego złego. Jeszcze nie…Tymczasem w małym tarnobrzeskim mieszkaniu, w każdym zakamarku widać troskliwą rękę Wandy, jej artystyczne upodobania i próbki prac, haftowane obrazy, gobeliny, bibeloty najróżniejsze, przycupnięte tu i tam. Jan, z telefonem w dłoni, krąży po mieszkaniu, rozgląda się, nasłuchuje. Tak bardzo chciałby usłyszeć jej kochany głos... To miał być prosty zabieg. Fakt, Wanda chorowała od dawna, jej serce było takie słabe. Lekarze zapewniali, że po zabiegu odzyska siły. Coś jednak poszło nie tak!
A on tyle razy ją denerwował, tyle razy narażał jej serce na stres. Gderał, że w całym mieszkaniu poniewierają się motki włóczki, jakieś tasiemki, sznureczki, że ona nic nie robi tylko dzierga te swoje ozdóbki, kokardeczki na choinkę, łańcuszki...I po co to robi, przecież i tak będzie musiała to rozdać znajomym bo w ich dziupli to wszystko się nie zmieści. Kilka lat temu, gdy mieszkali na wsi pod Bychawą te jej świąteczne upodobania do masowej produkcji ozdób miały jakiś sens. Wanda już w październiku zaczynała planować, projektować świąteczną aranżację ogrodu, gromadziła materiały itp. Ich ogród, świątecznie przyozdobiony jej ręką, wyglądał jak z bajki. Wszyscy się nim zachwycali. Bywało, że obcy ludzie przejeżdżając obok zatrzymywali się żeby zrobić mu zdjęcie… Jan słuchał tych zachwytów, przyjmował je z radością i puchł z dumy ale nigdy żony nie pochwalił. Ot, głupia męskiej przekora. Gdyby mógł cofnąć czas… Ale ten uparciuch CZAS nie daje się cofnąć! Jan drżącą ręką wystukuje na ekranie komórki wiadomość: "...w środę w szpitalu...ręka bezwładnie opada, oczy zachodzą mgłą. Ile trwa ten stan odrętwienia sam nie wie, z trudem pisze dalej: ...zmarła mi żona. Pogrzeb odbył się w sobotę. Przepraszam, że Cię nie powiadomiłem. Jan." - Zaraz! Ściskam komórkę w dłoni, musiałam coś źle przeczytać, albo źle zrozumieć. Jak to? Wanda nie żyje? Wanda, kobieta anioł, chodząca dobroć? Kobieta o wielkim sercu, przepełnionym miłością i życzliwością dla innych ludzi, wyrozumiała żona, kochająca mama i babcia, fantastyczna przyjaciółka, artystka i najlepsza gospodyni? Kogoś takiego już nie ma? To niemożliwe! To nie może być prawda. Ja protestuję! Nie zgadzam się! Walę pięścią w stół, aż podskakują filiżanki. Złość, bezsilność, żal wylewają się potokiem łez...Już nigdy! Jak okrutnie dwa słowa te brzmią! - śpiewała przed laty Sława Przybylska. Słuchałam tej piosenki jako dziecko i nie rozumiałam słów. Jak na ironię, teraz same do mnie wróciły, a ich sens jest zrozumiały.
Wanda. Nigdy nie spotkałam kogoś równie życzliwego dla świata jak ona. Nigdy u nikogo nie widziałam takiej pogody ducha i radości w sercu, pomimo wszystko, pomimo kłopotów najróżniejszych, których życie fundowało jej bez liku. To wielkie szczęście, że los postawił kogoś takiego na mojej drodze. I tylko tych okazji do spotkań, zmarnowanych, żal. Za mało i za rzadko ze sobą rozmawiałyśmy. Już nigdy...tu na ziemi. Wierzę jednak, że tam, w anielskich ogrodach, Wanda wykorzystuje swoje artystyczne zdolności, przygotowując świąteczne dekoracje. Ale co to? Dałabym głowę, że śliczny aniołek, którego zrobiła dla mnie Wanda przed rokiem, dzisiaj ukryty pomiędzy gałązkami świerku, puszcza do mnie oko i pięknie się uśmiecha! Magia... czary jakieś… i chóry anielskie śpiewają:
Chrystus się rodzi
Nas oswobodzi
Anieli grają
Króle witają
Pasterze śpiewają
Bydlęta klękają
Cuda, cuda ogłaszają...
Wieczerza u nas! (Dorota Szczepańska)
C.D.N.
A on tyle razy ją denerwował, tyle razy narażał jej serce na stres. Gderał, że w całym mieszkaniu poniewierają się motki włóczki, jakieś tasiemki, sznureczki, że ona nic nie robi tylko dzierga te swoje ozdóbki, kokardeczki na choinkę, łańcuszki...I po co to robi, przecież i tak będzie musiała to rozdać znajomym bo w ich dziupli to wszystko się nie zmieści. Kilka lat temu, gdy mieszkali na wsi pod Bychawą te jej świąteczne upodobania do masowej produkcji ozdób miały jakiś sens. Wanda już w październiku zaczynała planować, projektować świąteczną aranżację ogrodu, gromadziła materiały itp. Ich ogród, świątecznie przyozdobiony jej ręką, wyglądał jak z bajki. Wszyscy się nim zachwycali. Bywało, że obcy ludzie przejeżdżając obok zatrzymywali się żeby zrobić mu zdjęcie… Jan słuchał tych zachwytów, przyjmował je z radością i puchł z dumy ale nigdy żony nie pochwalił. Ot, głupia męskiej przekora. Gdyby mógł cofnąć czas… Ale ten uparciuch CZAS nie daje się cofnąć! Jan drżącą ręką wystukuje na ekranie komórki wiadomość: "...w środę w szpitalu...ręka bezwładnie opada, oczy zachodzą mgłą. Ile trwa ten stan odrętwienia sam nie wie, z trudem pisze dalej: ...zmarła mi żona. Pogrzeb odbył się w sobotę. Przepraszam, że Cię nie powiadomiłem. Jan." - Zaraz! Ściskam komórkę w dłoni, musiałam coś źle przeczytać, albo źle zrozumieć. Jak to? Wanda nie żyje? Wanda, kobieta anioł, chodząca dobroć? Kobieta o wielkim sercu, przepełnionym miłością i życzliwością dla innych ludzi, wyrozumiała żona, kochająca mama i babcia, fantastyczna przyjaciółka, artystka i najlepsza gospodyni? Kogoś takiego już nie ma? To niemożliwe! To nie może być prawda. Ja protestuję! Nie zgadzam się! Walę pięścią w stół, aż podskakują filiżanki. Złość, bezsilność, żal wylewają się potokiem łez...Już nigdy! Jak okrutnie dwa słowa te brzmią! - śpiewała przed laty Sława Przybylska. Słuchałam tej piosenki jako dziecko i nie rozumiałam słów. Jak na ironię, teraz same do mnie wróciły, a ich sens jest zrozumiały.
Wanda. Nigdy nie spotkałam kogoś równie życzliwego dla świata jak ona. Nigdy u nikogo nie widziałam takiej pogody ducha i radości w sercu, pomimo wszystko, pomimo kłopotów najróżniejszych, których życie fundowało jej bez liku. To wielkie szczęście, że los postawił kogoś takiego na mojej drodze. I tylko tych okazji do spotkań, zmarnowanych, żal. Za mało i za rzadko ze sobą rozmawiałyśmy. Już nigdy...tu na ziemi. Wierzę jednak, że tam, w anielskich ogrodach, Wanda wykorzystuje swoje artystyczne zdolności, przygotowując świąteczne dekoracje. Ale co to? Dałabym głowę, że śliczny aniołek, którego zrobiła dla mnie Wanda przed rokiem, dzisiaj ukryty pomiędzy gałązkami świerku, puszcza do mnie oko i pięknie się uśmiecha! Magia... czary jakieś… i chóry anielskie śpiewają:
Nas oswobodzi
Anieli grają
Króle witają
Pasterze śpiewają
Bydlęta klękają
Cuda, cuda ogłaszają...
Modlitwa
tego, który błądzi (Te-Tra)
Jezu:
- nie
pozwól osiwieć mojemu ojcu przeze mnie
-
zabierz niepokój z twarzy mojej matki, która wygląda w nocy przez okno, aż
pojawię się przed domem
-
spraw, żebym ugryzł się w język, gdy babcia mówi, jak mam żyć
- usuń sprzed
moich nóg psa, który, choć powinien mnie już omijać z daleka, nadal z ufnością
biegnie w moją stronę
-
powstrzymaj moją dłoń, gdy nawet w święta sięgam po alkohol
- ześlij
na mnie chwilę trzeźwości i pozwól mi narodzić się razem z Tobą w ubogiej
stajence
Pobożne
życzenia (Te-Tra)
Niech w dzień Bożego Narodzenia cieszą się wszystkie
stworzenia:
- wygłodniały kot nad miseczką pełną tłustej śmietanki
- bezdomny pies z kulawą nogą przy ciepłej budzie
- stary koń wysłany wreszcie na emeryturę
- rosołowa kura z wolnego wybiegu, której po raz kolejny
darowano życie
- karp, który, o dziwo, uniknął kontaktu z patelnią
- uczeń, któremu ferie spadły jak manna z nieba
- dziecko, które wysłało list do Mikołaja pocztą
elektroniczną, wierząc, że ten jest na bieżąco z nowoczesną technologią
- nauczyciel, bo wreszcie ma czas dla własnej rodziny
- i ja, bo tak sobie po
prostu założyłam i….. już!Wieczerza u nas! (Dorota Szczepańska)
- Wieczerza
u nas! – z taką informacją Ksawery, nawet nie zdejmując butów, wpadł do kuchni,
przynosząc ze sobą zimny wiatr i grudniowy mróz, który rozpanoszył się na
dworze i ani myślał odpuścić.
- Jak to u
nas? - gwałtownie odwróciła się od stołu Celina, przewracając stojącą na nim torebkę
z mąką - W tym roku mieliśmy iść do Staszków.
- Halina
zadzwoniła do mamy, że nie zdąży z niczym, bo jedzie w delegację i wraca na
dzień przed Wigilią. Staszek powiedział, że jak ona pojedzie, to on może tylko
choinkę kupić, bo na potrawach świątecznych się nie zna, a Franek zadzwonił do
mnie, żebyśmy ratowali sytuację, bo jak nie u nas, to wigilii w tym roku nie
będzie, bo przecież on od rana do nocy jest w warsztacie, więc nie ma na nic
czasu. Więc sama widzisz, że u nas – pokiwał głową Ksawery, otrzepując się ze
śniegu i tworząc w kuchni sporej wielkości kałużę.
- Nie właź
tu! – tupnęła nogą Celina, a mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony i już miał coś
powiedzieć, ale zorientował się, że wyartykułowany zakaz był skierowany do
kota, który przebudzony z drzemki zainteresował się mieniącą się na podłodze
mokrą plamą.
- Bartek!
Kolacja! Słyszałeś?! – dał się słyszeć na górze głos Maćka, który dzień
wcześniej w szkole dowiedział się, że dawniej na kolację mówiono „wieczerza” i
teraz, usłyszawszy to słowo z ust taty, nie omieszkał poinformować o tym
swojego młodszego brata.
Celina
złapała się za głowę.
- Chłopaki,
dopiero czwarta. Kolacja za dwie godziny! Maciej, co ci przyszło do głowy…
- To tata
powiedział – zaperzył się jasnowłosy malec, wpadając do kuchni jak burza – to
tata, mamo!
- Synku –
jęknął Ksawery, usiłując uwolnić się z kurtki, w której zaciął się zamek –
synku, ja mówiłem, że wieczerza u nas. Nie kolacja.
- Tato!
Przecież wieczerza to kolacja, pani wczoraj mówiła w szkole…
- Głodny
jestem! – oznajmił Bartek, młodszy syn państwa Kamińskich, tarmosząc kota.
Celina
złapała się za głowę.
- Uspokójcie
się wszyscy. Bartek, Maciek – na górę. Zawołam was, jak będzie kolacja. Ksawery
– ściągnij tą kurtkę przez głowę, za chwilę się roztopisz jak ten śnieg, w domu
jest ciepło. I zdejmij buty. Chłopcy! Zabierzcie ze sobą kota. Robię pierogi, a
on włazi na stół.
Jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki w kuchni zrobiło się pusto, tylko palnik
gazowy cicho syczał płomykiem pod garem z bigosem, a obok bulgotała woda na pierogi, które zajmowały już
cały blat stołu, choć na stolnicy leżał jeszcze kawał nierozwałkowanego ciasta.
Celina
odetchnęła.
- Ksawery?
Mąż, już w
domowych kapciach i bez kurtki, podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Tak,
kochanie. Ja też bardzo lubię święta. Dobrze, że zagniotłaś tego ciasta więcej.
W końcu wieczerza u nas. Nikt nie może w ten wieczór być głodny.
Opowieść Świąt Bożego Narodzenia (Danuta Hanaj)
Mała dziewczynka stała na
stołeczku przy oknie i patrzyła przez skrawek zamarzniętej szyby. Szron pokrył
prawie całe okna, więc mała Basia wyskrobała sobie mały kawałek, aby odsłonić szybę i móc patrzeć
na zasypane śniegiem pola. Śnieg skrzył się w promieniach słońca a pod okno
podchodziły kuropatwy, bażanty a nawet zające rozpaczliwie szukając pożywienia,
gdyż pierzyna śnieżna była bardzo gruba i zwierzęta nie mogły dokopać się do
jakiejkolwiek roślinki.
Mama Basi krzątała się w
kuchni przygotowując do świąt Bożego Narodzenia różne potrawy. Pachniał sernik
upieczony ze swojskiego sera, makowiec z maku zebranego latem z pola.
W międzyczasie mama robiła
salceson i kiełbaskę oraz bigos.
Tata w tym czasie strugał
klocki dębowe przygotowując się do wykonania szprych do kół.
Klienci czekali na koła, aby
móc na wiosnę uruchomić wozy niezbędne do pracy jak i transportu w
gospodarstwach.
Dziewczynka bardzo się
nudziła, nie miała rodzeństwa. Mieszkali w małym gospodarstwie oddalonym daleko
od wioski.
Nadszedł dzień wigilijny. Od
rana Basia z mamą ubierała choinkę, którą tato przywiózł ze swojego lasu. Drzewko
wystroiły w bombki szklane, anielskie włosy, czub na samej górze drzewka oraz
najważniejsze – świeczki woskowe zamocowane na specjalnych uchwytach.
(W wiosce, w której mieszkała
rodzina, nie było jeszcze prądu.)
Tata przyniósł „króla”
upiętego z prostej słomy żytniej i postawił go w rogu izby. Następnie wniósł
naręcze słomy pszenicznej i rozłożył na całej podłodze zostawiając tylko
skrawek koło paleniska kuchni. Mama przyniosła ze stodoły dużą garść siana i
rozłożyła na stole następnie przykryła stół białym obrusem.
Od rana nic nie można było
jeść więc wszyscy czekali na pierwszą gwiazdkę. Wreszcie jest pierwsza gwiazdka!
Mama opatuliła Basię w chustę, sama ubrała się bardzo ciepło, tata również, wszyscy
nałożyli długie buty. Mama rozdała łyżki i zapowiedziała, że nie wolno ich wypuścić
z rąk ani położyć, bo w następnym roku będzie bolał kręgosłup. Zgasili lampę
naftową, zamknęli dom i wyruszyli na pośnik do babci. Babcia z ciocią mieszkały bardzo daleko. Szli przez zasypane
pola, wpadając w zaspy śnieżne po pas. Po pół godziny minęli górkę, potem sąsiednią
wioskę, no i jeszcze las. Tam już było łatwiej, bo przynajmniej droga nie była
zasypana. Basia nie dawała rady iść, więc rodzice na zmianę nieśli ją „na
barana”.
Wreszcie dotarli. W dużym
pokoju przy ogromnym stole czekała rodzina – ciocie, wujkowie , babcia oraz
mnóstwo dzieci. Stół był przykryty białym obrusem, a pod obrusem mnóstwo siana,
nie można było szklanek postawić, bo się
przewracały. Wszyscy trzymali łyżki w rękach.
Początek kolacji to modlitwa za szczęśliwy przyszły rok oraz za tych, co
odeszli i łamanie się opłatkiem, życzenia, uściski. Następnie ciocia rozpoczęła
podawanie potraw. Jak tradycja każe, było ich dwanaście i każdą trzeba było
skosztować.
Podano śledzie w occie,
barszcz czerwony z uszkami, ziemniaki gotowane w łupinach, kapusta z grzybami,
kluski z makiem, polewka, susz. Na zakończenie podane były racuchy. Babcia była
prawie niewidoma, więc nie pomagała w obsłudze. Po kolacji dzieci bawiły się na
słomie, a dorośli śpiewali kolędy.
Pająk wykonany pod
kierownictwem cioci zawieszony u sufitu dodawał uroku temu miejscu.
Zrobiło się bardzo późno,
dzieci chciały spać, więc wszyscy rozeszli się do domów – mieszkali bardzo
blisko. Tylko Basię i rodziców czekała długa, ciężka przeprawa. Babcia też
wyruszyła z nimi. Rodzice musieli dbać o dziewczynkę i niewidomą staruszkę. Na
szczęście księżyc świecił, to droga nie była taka straszna. W połowie trasy z
krzaków wyszła kotka, która czekała na nich
Razem dotarli do domu około północy.
Rano po śniadaniu rodzice
Basi wyruszyli do kościoła oddalonego o około
10 km a dziewczynka została z babcią. Dom lśnił czystością, choinka błyszczała
dumnie. Wnuczka słuchała bajek
opowiadanych przez babcię. Zbliżało się południe więc rodzice niedługo powinni
wrócić. Może zrobić im niespodziankę i zapalić świeczki na choince?
Dziewczynka wzięła zapałki z
kuchni za zgodą babci zapaliła jedną. I nagle przypomniała sobie, jak mama ją
upominała, żeby nigdy nie brała zapałek, bo może być nieszczęście. Stała jak
wryta, mimo że babcia nalegała, żeby zapaliła świeczki.
Nie mogła się ruszyć z
przerażenia. Co będzie jak nie doniesie ognia, jak iskra spadnie na podłogę ze
słomą. Co robić??? Basia trzymała w małych paluszkach palącą się zapałkę, aż ta
się wypaliła. Dwa palce zrobiły się czerwone i przeraźliwie piekły. Staruszka
nie mogła jej pomóc, bo nic nie widziała ale poradziła, aby dziewczynka znalazła
na strychu olej lniany.
Obydwie zrobiły kompres na
rączkę.
Gdy rodzice wrócili w domu – była
cisza, babcia drzemała na siedząco a Basieńka cichutko chlipała z bólu, leżąc
na łóżku. Bała się przyznać, bo przecież mama zawsze ją upominała – zapałki w
rękach dziecka to pożar…
Na szczęście babcia wytłumaczyła całe
zdarzenie i wszystko skończyło się dobrze.
Święta jak zawsze były
cudowne, magiczne i niezapomniane.
Świąteczne opowiadanie (Matylda Graboś)
Świąteczne opowiadanie (Matylda Graboś)
Od rana, jak co roku, wigilijny poranek narzucił na
wszystkich domowników przyspieszone tempo. Świątecznej krzątaniny nie można
porównać do jakiejkolwiek innej. Jest w niej coś, co na zdrowy rozum trudno
pogodzić. Łączy w sobie radosne oczekiwanie, podniosły nastrój oraz zmęczenie i
nerwowość.
Po całym domu
roznosi się zapach drożdżowych racuchów, smażonego karpia i gotującego się
czerwonego barszczu. Czyż to nie kolejny paradoks? Cudowna woń potraw pieści
zmysły, pobudza apetyt, a przecież tradycja nakazuje zachować post aż do
wieczerzy wigilijnej.
Panujące w domu
ciepło, co raz to zakłóca powiew mroźnego powietrza, wpadającego do środka wraz
z otwierającymi się drzwiami. Nieustannie okazuje się przecież, że coś się
zapomniało kupić i trzeba znowu wyjść do sklepu. A to też nie jest zwykłe
wyjście… to prawdziwa wyprawa, której nie każdy może się podjąć. Panujący w
sklepie tłok i towarzysząca zakupom irytacja, że najbardziej potrzebne nam
produkty zostały już wykupione, a to wiąże się z koniecznością odwiedzenia
kolejnego zatłoczonego marketu, jest misją dla osób o szczególnej łagodności i
cierpliwości (oraz tych, którzy nie mają kłopotów z klaustrofobią). Całe
szczęście, że temu niewdzięcznemu zadaniu towarzyszą radosne, świąteczne
piosenki, które rozbrzmiewają w sklepach i rozładowują nerwową atmosferę wśród
zakupowiczów.
Wracając do domowej krzątaniny… pora na
obsadzenie choinki! Na bożonarodzeniowe drzewko z niecierpliwością czekają i
duzi i mali. Wszyscy zbiegają się do pokoju, gdy po domu rozniesie się zapach
świeżości i lasu… Nadeszła najważniejsza chwila – drzewko należy osadzić i
odpowiednio ustawić. Nie jest to łatwe gdy sięga sufitu, i jest tak rozłożyste,
że z trudem przepycha się je między meblami. Ilu domowników, tyle wizji jak
choinka powinna stać.
- Trochę w
prawo.
- Bardziej na
okno.
- Nie teraz za
bardzo zasłania okno. Przesuń ją na ścianę.
- Jeszcze obróć, bo jest ładniejsza z tamtej strony.
I tak, w imię
piękna, zapomina się o człowieku, który mocuje się z masywnym drzewem i raz po
raz dotkliwie kłuje się igłami, tylko po to, by zadowolić swoją rodzinę. W końcu
nasz bohater traci cierpliwość i ustawia choinkę po swojemu.
Teraz, gdy drzewko
już stoi, ku większemu lub mniejszemu zadowoleniu domowników, przychodzi pora
na zawieszenie bombek. Do tego zadania zwykle zostaje oddelegowana jedna osoba,
po to, by nie wchodzić sobie w drogę z wizją, jak ma ona ostatecznie wyglądać.
I zaczynają się „dobre rady”:
- Ja bym
powiesiła te złote bombki o gałązkę wyżej. Ale zrobisz jak uważasz…
- Tej bombki wcale tu nie widać, lepiej wyglądałaby bardziej na
środku, ale oczywiście się nie wtrącam….
I tak oto trudno
powiedzieć jest, czy szlag bardziej trafia artystyczną wizję, czy może dekoratora…
Ostatecznie choinka wygląda przepięknie i wszyscy się nią zachwycają.
Gorączkowy dzień dobiega końca.
Najmłodsi wypatrują na niebie pierwszej gwiazdki i cała rodzina, w odświętnych
strojach, powoli zbiera się przy wigilijnym stole. Modlitwa i dźwięk łamanego
opłatka przeganiają panującą od rana gonitwę i nerwowość. W domu na dobre zapanowała
miłość i radość ze wspólnego spotkania. I nawet to, że ktoś potajemnie poprzewieszał
bombki na choince, nie denerwuje, lecz budzi szczery uśmiech. I to właśnie jest
magia Świąt!
C.D.N.
Jakie to śliczne. Pełne ciepła i miłości...
OdpowiedzUsuń