piątek, 27 marca 2020

Powieść Na Czas Zarazy

(I) Dorota Szczepańska

- Mam dość! Wychodzę!
Jedyna reakcja, na jaką miała ochotę, okazała się niemożliwa do realizacji. Można  było tupać, krzyczeć, denerwować się; można też było się snuć smętnie po całym mieszkaniu (po usunięciu przeszkód, czyli stołu, taboretów i krzeseł, trasa mogła być nawet niezgorszej długości), ale – wyjść nie wolno było. Duśka westchnęła. Spojrzała na Bogusia, który z puszką piwa w jednej ręce i z pilotem w drugiej drzemał na fotelu przed telewizorem – i westchnęła jeszcze raz, tym razem głośniej.
- Słyszałeś? Mówiłam coś. – rzuciła w stronę oparcia fotela – Nawet nic nie powiesz?
- Ta, słyszałem. Kup mi piwo, kończy się. – usłyszała – będziesz miała powód, żeby wyjść. Wiesz, że policja pilnuje i musisz mieć powód, żeby wyjść z domu? Powinnaś mi podziękować. Właśnie dałem ci pretekst do wyjścia.
- Piwo? – Duśka usiadła ze zdziwienia na zydelku – piwo to jest powód?
- A nie jest? – ożywił się Boguś i dla podkreślenia wagi sytuacji plasnął otwartą dłonią w oparcie fotela – telewizja mówi, że pilne zakupy usprawiedliwiają wyjście z domu. A piwo to produkt pierwszej potrzeby.
Duśka nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i weszła do kuchni. Nalała wody do czajnika, prztyknęła gaz i sięgnęła ręką po puszkę z herbatą. Nasypała szczyptę na ceramiczne sitko, które umieściła na kubku. Kiedy czajnik zagwizdał, zgasiła gaz, odczekała jeszcze chwilę i powoli i ostrożnie, żeby się nie poparzyć, zalała listki wrzątkiem. Potem przykryła kubek wieczkiem, czajnik odstawiła na kuchenkę i sięgnęła do lodówki po ostatni kawałek sernika z brzoskwiniami.
- Jest to piwo? – usłyszała z pokoju rozespany głos Bogusia. – wróciłaś?
- Nie ma piwa. Jest herbata. Z sernikiem – dodała mężnie, choć wiedziała,  że będzie musiała się teraz podzielić tym kawałkiem, bo sernik był u Bogusia na drugim miejscu, zaraz po piwie.
Mężczyzna wszedł do kuchni i spojrzał na żonę.
- Ale byłaś i nie było? Czy nie poszłaś, więc nie wiesz, czy jest? – spytał najbardziej zwięźle jak umiał.
- Nie byłam. Nie wiem. Chodź na herbatę. – głos Duśki był spokojny i cichy, ale Boguś wiedział, że to mogą być tylko pozory. Był jej mężem od 18 lat i wiedział, że trafił najlepiej jak tylko mógł. Usiadł przy stole, przysunął do siebie talerzyk z sernikiem i spojrzał wyczekująco na żonę.

(II) Weronika Szewczyk
Dusia siedziała naprzeciwko niego obejmując kubek z herbatą obiema dłońmi. Patrzyła tęsknym wzrokiem na świat za oknem. Zazwyczaj ruchliwa ulica przy której znajdowała się ich kamienica teraz świeciła pustkami. Co jakiś czas przejechał jakiś samochód lub przemknął przechodzień.
Na talerzyku przed Duśką zostały już tylko okruszki. Wspomnienie po serniku. Nie odzywała się i w ogóle prawie się nie ruszała. Boguś doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko cisza przed burzą, a żona układa właśnie w głowie przemówienie, które niebawem będzie mu dane niestety usłyszeć. Bez słowa zjadł swój kawałek ciasta i z kubkiem w ręce wrócił na kanapę. Cóż, musiał się jeszcze trochę obyć bez piwa. Mógł jedynie liczyć na to, że Duśka w końcu będzie potrzebować czegoś ze sklepu. Prędzej czy później musiało do tego dojść.
Kobieta tymczasem bezwiednie stukając palcami w blat stołu, próbowała znaleźć jakąś alternatywę dla wyjścia z domu. Coś, co pomogłoby jej równie dobrze. Po chwili wystukała krótkiego smsa. Przez kilka minut wpatrywała się w ciemny ekran, a gdy tylko telefon zabrzęczał oznajmiając nadejście wiadomości, przeczytała zwięzłą odpowiedź i z nową energią wymaszerowała z kuchni. Boguś spojrzał na nią niepewnie, ale ona nawet nie zerknęła w jego stronę.
- Co ty robisz? - zaryzykował pytanie widząc, że kobieta stoi przy lustrze i maluje usta.
- Umówiłam się - odpowiedziała.
- Ale sama mówiłaś… - zaczął, ale Duśka przeszyła go morderczym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - zapytała opierając dłonie na biodrach.
- Nie, nie, wszystko cacy - mruknął i wrócił do oglądania telewizji.

(III) Iwona Furmaga
Dusia z impetem trzasnęła drzwiami. A niech ślubny usłyszy, jak bardzo jest na niego wściekła. Pewnie Boguś rzuca teraz jakieś magiczne zaklęcia pod jej adresem. Jeszcze niedawno na pewno by się tym trochę przejęła, ale dziś, po tylu latach bycia razem, Duśka coraz mniej zwracała uwagę na humory męża i z każdym rokiem tych myśli było jakby mniej.
- Dobrze, że mama tego nie dożyła - pomyślała. Inaczej z pewnością usłyszałaby teraz sławetne wyrażenie: „A nie mówiłam….” . Ostatnio i Duśka coraz częściej zastanawiała się nad tym, gdzie miała oczy te kilkanaście lat temu i dlaczego nikt nie zdjął jej tych klapek, które wtedy przesłoniły to, co oczywiste.
       Na dworze w końcu odetchnęła pełną piersią, chłonąc nozdrzami świeże, wiosenne powietrze. Twarz wystawiła ku słońcu, a ono natychmiast odwdzięczyło się pieszczotą ciepłych promieni.
- Tego mi było trzeba - pomyślała. Ta izolacja w domu wszystkim dawała się we znaki. Tylko Boguś był zadowolony. Od rana do wieczora mógł bezkarnie wylegiwać się przed telewizorem, bo jak twierdził, kiedyś to było zwykłe lenistwo, a dziś - wzorowa, obywatelska postawa. W życiu Duśki ten wirus z koroną zmienił niewiele. Zakresu obowiązków domowych bynajmniej nie ograniczył. Przyniósł jedynie wszechobecną panikę i konieczność zostania w domu, która chwilami doprowadzała ją do szaleństwa.
"Może stąd te nerwy - zastanawiała się w duchu. - Jak tak dalej pójdzie, to skończę jako rozwódka. Przynajmniej taki będzie pożytek z tego wirusa."  

Duśka szybko odgoniła złe myśli. Po co marnować czas na niepotrzebne zmartwienia. Teraz chciała jedynie cieszyć się z nieoczekiwanego spaceru i tą radością naładować akumulator na najbliższe dni. Kto wie, kiedy znowu nadarzy się taka okazja. Boguś z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, kto czeka na Duśkę w pobliskim parku. Z premedytacją ukryła to przed mężem, oszczędzając sobie tym samym pół dnia wymówek  oraz nerwowej atmosfery, której w ostatnich dniach i tak miała w nadmiarze. Świadomość, że najbliższe minuty mogą bezpowrotnie zburzyć jej dotychczas uporządkowane życie, wywołała nagle uczucie strachu, który szedł cicho obok niej jak dobry znajomy. Trzeba było jednak stawić czoła temu wyzwaniu. Nie odwlekając tego, co nieuniknione, Duśka przyspieszyła kroku. Jeszcze chwila i powinna być na miejscu.


(IV) Teresa Tracz

Kiedy drzwi zamknęły się za Duśką, w mieszkaniu zapanowała cisza. Boguś wzruszył tylko ramionami i zaległ wygodnie przed telewizorem. Przeżuwał z ukontentowaniem ostatni kęs sernika, szukając czegoś ciekawego do obejrzenia na dostępnych kanałach. Wiadomości o ofiarach koronawirusa, liczbie zakażonych, objętych kwarantanną świadomie omijał wzrokiem. Zalecenia dla obywateli wygłaszane przez wyraźnie przejętych dziennikarzy miał gdzieś. Wychodził z założenia, że wkrótce ten cyrk się skończy i życie wróci na dawne tory. Właściwie ta przymusowa izolacja była mu na rękę. Spokój, dużo odpoczynku, szef nie marudzi mu za uszami, w domu sielanka… Zamyślił się chwilę.
Z tą sielanką się chyba zagalopował. Coś nie dawało mu spokoju. Kiedy chodził do pracy i wracał późno do domu, wszystko wydawało się w porządku. Jak zwykle Dusia czekała na niego z późnym obiadem, a gotowała bosko. Zawsze dwa dania i na dodatek pyszny deser, dom lśnił czystością, po prostu żyć nie umierać. Jednak gdy się nad tym dłużej zastanowił, uświadomił sobie pewne niepokojące zmiany w zachowaniu żony. Przestali ze sobą rozmawiać, wymieniali się tylko zdawkowymi informacjami i tyle. Nawet mu to szczególnie nie przeszkadzało. Brał browarek do ręki i większość wieczoru spędzał przed telewizorem. W sypialni zrobiło się jakoś letnio. Duśka stała się nagle zagorzałą czytelniczką. Czytała do późnych godzin nocnych, udawała, że nie widzi tęsknych spojrzeń męża i nie słyszy ponaglających westchnień. Z irytacją odpychała jego nienasycone usta i dłonie. Jeszcze tylko jeden rozdział! – słyszał. Potem był drugi i następny, więc zasypiał, nie miał przecież szans z Judymem czy innym zbawicielem ludzkości. Rano przyjmował jej przepraszający uśmiech, dawał się ułaskawić przelotnym całusem gdzieś w okolicy ucha i wychodził obładowany kanapkami do pracy. Dusia przestała się też śmiać z jego dowcipów, no może nie były one najwyższych lotów, ale jeszcze nie tak dawno dom rozbrzmiewał jej perlistym śmiechem. Brakowało mu tego jak cholera. Często się zamyślała, musiał dwa razy o coś prosić, aby raczyła zareagować, ale wtedy na jej twarzy pojawiał się dziwny grymas. Do tej pory ignorował te babskie fanaberie, ale dziś Duśka go zaskoczyła. Ta jej mina, pewność siebie, wyzywająca poza i czerwona szminka na ustach…
Odechciało mu się oglądania telewizji, zniecierpliwiony udał się do kuchni i nerwowo otworzył lodówkę; no tak, jeszcze i to – nie ma piwa!

- Niech tego wirusa szlag trafi! – rzucił przez zęby i z niepokojem spojrzał na zegarek…

(V) Ewa Sprawka
Duśka, Duśka....
Drzwi mieszkania.
Teraz cieszyła się, że oddycha pełną piersią i nie musi patrzeć na tego swojego Bogusia - ładniejszego brata Ferdka Kiepskiego...
Usiadła na ławeczce, zamknęła oczy i pozwalała, by słoneczne promienie i lekki zefirek mogły tańczyć na jej twarzy...
- O, jakie błogie lenistwo - przemknęło jej przez głowę.
 Usiądzie tu i poczeka na … - nagle do jej uszu dobiegł czyjś głos, który coraz bardziej natarczywie domagał się uwagi.
- Proszę pani! Halo, słyszy mnie pani?
Otworzyła oczy. W pewnej odległości od ławki, na której leniuchowała, stał policjant. I to on krzyczał.
- Dobrze się pani czuje?
Skinęła głową.
- Gdzie jest pani pies?
- Ale ja nie mam żadnego psa!
- A ta smycz? - zapytał gliniarz i gestem wskazał na kieszeń kurtki, z której wystawała smycz...
O kurczę! - poderwała się - zapomniałam! Zapomniałam wziąć psa sąsiadki. - Momentalnie poderwała się z ławki i wykonała w tył zwrot. Pobiegła niczym Szewińska w czasie swojej szczytowej formy.
Wbiegła do bloku na parter i zastukała do pani Jasi pod 18.
Chwilę to trwało, zanim drzwi otworzyła  kobiecina  o drobnej posturze.
-  O, to pani, Dobromiło - przywitała sąsiadkę pani Janina - zapraszam do środka...
- Ależ pani Jasiu -  zapomniała pani...?
- Oj tak, kochanieńka - zupełnie nie mogę się do tego przyzwyczaić...
- To co, mogę wziąć Pikusia na spacer? - zapytała Dobromiła, spoglądając w głąb mieszkania, szukając wzrokiem pupilka sąsiadki. Na ogół przybiegał i bez problemu dawał się zabierać na całkiem długie wycieczki po mieście. - Coś się stało?- drążyła.
- Kochaniutka, przez tą zarazę, to teraz prawie wszyscy z klatki chcą wychodzić z nim na spacer, a on już swoje lata ma i chyba nie ma siły na te wycieczki... Idź kochaniutka pod 20, tam mają tego większego psa, zdaje się, że owczarka szwajcarskiego. Może ich pies potrzebuje wyjść na dwór, bo mój  to już dzisiaj był ze 6 razy. Teraz psina wcisnęła się w najdalszy kąt i nawet kiełbasą jej z niego nie wywabi. Oj, żyjemy w ciekawych czasach. Żeby to pies nie chciał kiełbasy? Także dzisiaj nie dam rady go wyciągnąć spod tej szafy, może jutro, jak zgłodnieje? Dzisiaj nic nie poradzę – tłumaczyła się staruszka rozkładając ręce.
- No cóż - z rezygnacją w głosie odezwała się Dobromiła – trudno, spróbuję u tych pod 20, może mi się poszczęści - dodała jakby ciszej.
Pożegnała się z sąsiadką i niezbyt pewnym krokiem zbliżyła się do kolejnych drzwi.
Pikuś, to jednak co innego niż ten duży pies Wachałów.

Z bijącym sercem podeszła do mieszkania, z którego słychać było ujadanie psa.


(VI) Małgorzata Pruchnicka
Już miała wcisnąć dzwonek, kiedy w jej kieszeni zawibrowała komórka. Odczytała wiadomość: „UDAŁO SIĘ WYJŚĆ. JESTEM W PARKU. CZEKAM POD DĘBEM.”
Serce jej zabiło mocniej. Odwróciła się na pięcie i szybko zbiegła po schodach. Z jednej strony ulga, że ten wielki zwierz Wachałów nie będzie ciągnął jej za sobą na smyczy, a z drugiej to napięcie, podekscytowanie… Nie tak to planowała wychodząc z domu. Czy pomadka nadal podkreśla to, co powinna? - zastanawiała się mijając pojedynczych przechodniów. Teraz żałowała, że fryzjer odwołał jej koloryzację. Zresztą tych SMS-ów, zaczynających się od „W związku z epidemią koronawirusa odwołujemy…” było wiele. To zrozumiałe. Ale teraz nie myślała o chorobach… Jak najszybciej chciała znaleźć się w parku. Kilka razy próbowali umówić się z  Florkiem na spotkanie, ale ciągle coś stało na przeszkodzie, praca, dom, niedyspozycja Duśki. Dopiero teraz trochę więcej czasu… na tej kwarantannie. Pisali do siebie od kilku tygodni. Kiedyś Duśka przez przypadek machnęła łapką, Florek odpisał i tak się zaczęło. Okazało się tuż przed Bożym Narodzeniem, że Florek wrócił na stałe na „stare śmieci”. Oczywiście, znajomymi na portalach społecznościowych byli od dawna, a jakże… Ale rozmów nie było. Aż do tego roku.
Duśka podążała już parkową alejką. Rozłożysty dąb ciągle tam rósł. Tylko ławki pod nim się zmieniały. Na jednej z nich dostrzegła Florka. Zatrzymała się na chwilę, by po raz ostatni zadać sobie w myślach to pytanie: „Duśka, nie będziesz tego żałować?” Raz kozie śmierć, pomyślała ruszając energicznie do przodu. W tym samym momencie Florek z daleka dostrzegł Duśkę. Wiadomo, tłumów dzisiaj w parku nie było. Minęła patrol straży miejskiej, w myślach się usprawiedliwiła, że „dwójkowe” spotkania są dozwolone. Florek ruszył w jej kierunku. Serce biło jej jak oszalałe, rozluźniła apaszkę, zaschło jej w gardle.
- Dusia… cześć… nic się nie zmieniłaś… - pierwszy odezwał się Florek.
- Dzięki Florek, Ty też dobrze wyglądasz – wydukała Duśka, wpatrując się w mężczyznę.
- Spacer? – zaproponował – bo na kawę to chyba nas nigdzie dzisiaj nie wpuszczą.- roześmiał się Florek.
„Boże… ten sam śmiech, ten park i ten dąb” – pomyślała Duśka.

(VII) Ewa Sprawka

Boguś leżał rozwalony na kanapie i przerzucał kanały w telewizorze. Na jego twarzy nie było ani krzty zainteresowania przełączanymi programami - robił to mechanicznie. Z tego odrętwienia wyrwał go głos wibrującej komórki, która leżała na stoliku obok.
- A ta czego chce?- zadał w powietrze pytanie, patrząc na wyświetlacz i podnosząc telefon.
- Cześć braciszku, jak spędzasz ten trudny czas? Mam nadzieję, że nie siedzisz przed telewizorem i nie pijesz piwa? - trajkotała Basia.
- A leżeć mogę?- zapytał z drwiną w głosie.
- Braciszku, możesz leżeć, ale nie szkoda ci czasu na leżenie i marnowanie życia? Nie traktuj tego wolnego jak wakacji, które przeznaczasz na łowienie ryb i wtedy masz taki lans, że wyglądasz jak bezdomny. Mam nadzieję, że codziennie wstajesz rano, robisz mojej bratowej kawę do łóżka i żyjecie tak, jakbyście spędzali miesiąc miodowy. Co?- na chwilę przerwała swój szczebiot siostrzyczka.
- No...- już chciał się wytłumaczyć, ze swego, jakże odmiennego od oczekiwanego przez kobietę, zachowania, gdy Basia zapytała:
- Jest Duśka?
- Nie, wyszła na spacer z psem - powiedział od niechcenia.
- To od kiedy macie psa? Jaka rasa?- zaczęła bombardować pytaniami brata.
- Nie...- zaczął, ale nie było mu dane dokończyć, bo Basia sama udzieliła sobie odpowiedzi:
- A, prawda, teraz każdy kto tylko może, bierze psa sąsiadów, by wyjść na spacer i nie wzbudzać złych emocji wśród społeczeństwa. No, ale Boguś, odkażacie smycz, gdy bierzecie psa na spacer?
- Nie, Duśka kupiła specjalną, tylko do wyprowadzania cudzych.
- Sprytnie- pochwaliła pomysł bratowej - To teraz masz szansę, by zrobić jej niespodziankę. Wykąp się, pewnie masz zarost jak u drwala - to jest teraz bardzo niehigieniczne - musisz się tego pozbyć. Na takiej bujnej brodzie to pewnie bakterie i wirusy z całego miasta mają dobry schowek. Braciszku doprowadź się do ładu, zanim ona wróci - upomniała Basia i dodała:
- A tak poza tym wszystko dobrze? Muszę kończyć, bo za chwilę siadam do lekcji z moim synem. Wyobraź sobie, że ci nauczyciele to powariowali. Do mojego syna wczoraj matematyczka przysłała o wpół do dziesiątej w nocy  dziesięć zadań. Wiesz Boguś, jak Dominik nie lubi matmy. A tam w mailu - 10 zadań. Rozwiązywaliśmy je godzinę trzydzieści - i to ma być to zdalne nauczanie? To jest tylko zdalne zadawanie. Nie lepiej, gdyby zrobiono dwa zadania, a resztę dla chętnych? Przez to szkolenia to ja muszę siedzieć przy komputerze 24 godziny.
- Dlaczego? - zdołał wtrącić się Boguś.
- Jak to dlaczego?! – oburzyła się Basia. Od siódmej do trzeciej mam pracę zdalną, a potem siadam z chłopakami do odrabiania tych nieszczęsnych lekcji. A gdzie jest czas na mój odpoczynek?! No teraz to już muszę kończyć, bo prawdopodobnie będziemy uczyć się do późnych godzin. Pa Boguś, pozdrów Duśkę - powiedziała i się rozłączyła.
Boguś patrzył jeszcze przez chwilę w telefon. Poczłapał do łazienki, spojrzał w lustro, palcami przeczesał czuprynę, pogładził bujną brodę i spojrzał na swój tors, prężąc mięśnie i wciągając już nie tak lekko wystający brzuszek.

(VIII) Iwona Furmaga
Podmiejski park był świadkiem wielu pięknych chwil w życiu młodych zakochanych. Kilkanaście lat temu obserwował też rodzące się uczucie dwojga niedojrzałych jeszcze maturzystów - nieśmiałej Duśki i szalonego Florka. I mimo, że wszystko trwało tylko chwilę, w sercu dziewczyny zostawiło trwały ślad, który do tej pory odzywał się w momentach nieoczekiwanej nostalgii. Wciąż żywe wspomnienia rozlewały się ciepłym strumieniem w jej sercu, a dręczące pytania - Co by było, gdyby… - nadal nie dawały jasnych odpowiedzi.
- Teraz to chyba możemy pospacerować już tylko po tym parku - powiedziała Duśka. Niedługo to pewnie w ogóle zabronią nam spacerów. Zresztą, coś słyszałam o takich planach w dzisiejszych wiadomościach.
- Z Tobą mogę dreptać w miejscu nawet do wieczora - z uśmiechem odparł Florek. Jak kiedyś, pamiętasz?
Duśka oblała się rumieńcem. Wciąż nie potrafiła opanować tego stanu zawstydzenia, który malował jej policzki na czerwono.
- Kiedy wróciłeś do kraju?- szybko zmieniła temat. Tak było bezpieczniej. Nie wiadomo, do czego by doprowadziła rozmowa o dawnych czasach, dlatego już teraz wolała ją zdusić w zalążku.
Ale właściwie, czego się spodziewała przychodząc na to spotkanie? Że będą rozmawiać o budzącej się wiośnie i śpiewających dookoła skowronkach? Że oboje w spokoju przejdą do tego, co teraz, zapominając o ważnym etapie w ich życiu, który został im tak niespodziewanie przerwany? Naiwna…. Wiadomo było, że prędzej, czy później, będą musieli wrócić do przeszłości. Bo przeszłość nie zapomniała i najwidoczniej chciała dopisać ciąg dalszy. Inaczej nie byłoby ich teraz w tym parku i na tej ławce. Ławce, która widziała i słyszała najwięcej.
- Wróciłem jeszcze w tamtym roku - zamyślił się nagle Florek. - Przepraszam, że dopiero teraz odezwałem się do Ciebie z propozycją spotkania, ale musiałem dopiąć wiele ważnych dla mnie spraw, no i trochę mi to zajęło. Zresztą, długo się zastanawiałem, co mam Ci powiedzieć, jak się wytłumaczyć, gdy się zobaczymy… - dodał szybko, jakby się  bał, że nagle opuści go odwaga i odpowiedni moment na wyznanie minie bezpowrotnie.
- Daj spokój. Przecież nie musisz mi się już z niczego tłumaczyć. Było, minęło. To już przeszłość, Florek - Duśka pragnęła, by z tych słów płynęła jej siła i pewność, i chociaż kompletnie się z nimi nie zgadzała, tak po prostu należało powiedzieć. – I dziękuj Bogu, że od dawna jesteś w Polsce. Zobacz, co się dzieje w innych państwach - Duśka po raz kolejny zmieniła tor rozmowy - Przynajmniej jesteś u siebie, wśród bliskich. O wiele lepiej jest móc zmierzyć się z tą zarazą, gdy nie jest się samemu.
- Matka od dawna nie jest już mi tak bliska, jak kiedyś. Nie po tym, co zrobiła.- W oczach Florka tańczyły iskierki gniewu.- Chociaż i ja nie jestem bez winy…
Duśka nic nie odpowiedziała. Jej żal i złość na matkę Florka minęły dawno temu. Czasami tylko, na wspomnienie jej perfidnego planu czuła lekkie ukłucie w sercu.
Matka ukochanego żyła stereotypami. Od początku nie mogła pogodzić się z tym, że jej jedyny,  ukochany syn - wzorowy uczeń, z dobrze sytuowanego domu z tradycjami, spotyka się z córką kucharki, która ledwo wiąże koniec z końcem. Ojciec Florka nadal był wziętym adwokatem w ich mieście, swojego Duśka nigdy nie poznała, bo gdy tylko dowiedział się, że jej matka jest w ciąży, szybko wziął nogi za pas i kategorycznie odmówił wzięcia odpowiedzialności za dziecko.
Florek znał historię Duśki. Jej kłopoty rodzinne często były tematem ich rozmów. Ale kochał ją mimo wszystko. Ta miłość okazała się być solą w oku jego matki. Gdy nie pomagały prośby, później i groźby, postanowiła wysłać syna do swojej siostry, mieszkającej w Anglii, by tam zapomniał o głupotach i zadbał o swoją przyszłość. Florek na początku się buntował. Awanturom w jego domu nie było końca. Ale perspektywa lepszego życia szybko go skusiła. Wyjechał. Nie miał odwagi pożegnać się z Duśką, bo nie bardzo wiedział, jak ma jej wytłumaczyć swoją decyzję. Na tamtą chwilę był pewny uczucia do dziewczyny, jednak bał się, że z czasem ta miłość  się wypali, a on straci szansę na wyjazd marzeń i nigdy sobie tego nie wybaczy. W Anglii wcale nie było tak źle.  Florek skończył tam prawo, zrobił aplikację jak ojciec i zaczął pracować jako adwokat. Szybko się usamodzielnił, szybko ożenił i równie szybko rozwiódł. Może dlatego, że Rebeka nie była Duśką…. Profil dawnej ukochanej odnalazł na facebooku. Zdziwił się, gdy przyjęła jego zaproszenie. Widocznie miała więcej odwagi, której kiedyś jemu zabrakło. Tak naprawdę pisali ze sobą o nic nie znaczących ogólnikach. Bez wzmianek o przeszłości. Bez tłumaczeń i wymówek. Zupełnie, jakby wspólne chwile i rodzące się między nimi uczucie, nigdy nie miały miejsca. Dowiedział się, że wyszła za mąż za Bogusia. No tak, Boguś. Od zawsze smalił do Duśki cholewki i w końcu nadarzyła się okazja, by zająć miejsce Florka. W sumie Florek nie miał mu tego za złe. Przecież sam to miejsce zwolnił.
W Anglii przeleciało mu prawie 20 lat. Do powrotu skłoniła go choroba matki. Na miejscu okazało się jednak, że sytuacja nie była tak dramatyczna, jak przedstawiała to rodzicielka. Czyżby kolejny, celowy wybieg z jej strony? Gdy powoli szykował się do powrotu w angielskie okolice, przypadkiem spotkał na mieście Duśkę. Bogu dzięki, że ona go nie zauważyła. Bez skrupułów mógł ją obserwować i nacieszyć oczy widokiem. Nic się nie zmieniła. Wciąż młoda, wciąż piękna. Tylko ten smutek w jej oczach długo nie dawał mu spokoju.
- To co? Idziemy na ten spacer?- Duśka przerwała rozmyślania Florka. - Nie mam zbyt wiele czasu. Niedługo muszę wracać do domu. Boguś pewnie już się zastanawia, gdzie mnie wywiało na tak długo.
W milczeniu dreptali po parkowych alejach. Żadne z nich nie wiedziało, jak pokierować rozmowę, by nieoczekiwanie nie wrócił temat przeszłości. Zatopiona w swoich myślach, Duśka robiła szybką analizę. Dawno temu jej żal do matki Florka przeplatał się z pretensją o ucieczkę chłopaka. Bo według niej to była zwykła ucieczka. Florek nie postawił się matce, nie zawalczył o ich uczucie, wybrał korzystniejsze dla siebie rozwiązanie. Rozczarował ją. Kiedyś była na niego za to wściekła. Dziś czas zabliźnił niektóre rany, a wspomnienia schował w ciemnych zakamarkach. A gdy na jej drodze pojawił się Boguś, Duśka postanowiła zapomnieć o dawnej sympatii tłumacząc sobie, że wcale nie był jej wart. Co zresztą jednoznacznie udowodnił. Tyle, że łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać. Wspomnienie Florka jeszcze długo malowało obraz w sercu Duśki. Boguś okazał się ucieczką. Ten jej Boguś, zalegający wiecznie przed telewizorem z puszką piwa w ręce, pomógł jej zapomnieć. Kto by pomyślał….  Mąż dał Duśce stabilizację i bezpieczeństwo, a miłość, którą mimo wszystko widziała w jego oczach - pewność, że jest we właściwym miejscu.  Więc dlaczego dzisiaj, tu i w tym parku, z Florkiem przy boku, ogarnęły ją nagle wątpliwości?
Teoretycznie nic jej przy Bogusiu nie trzymało. Kredytów nie mieli, a jedyny syn był już prawie dorosły. A miłość? Czy z jej strony to była prawdziwa miłość?
- Mówiłeś coś? – Dusi, wyrwanej z własnych myśli, wpadł do ucha jakiś dźwięk.
Jakież było jej zdziwienie, gdy Florek nagle zatrzymał się, wziął jej dłonie w swoje ręce i wyszeptał cicho:
- Kocham cię Dusia. Od zawsze cię kochałem i to się nigdy nie zmieniło. Proszę, pozwól nam napisać nową historię…

(IX) Jadwiga Grzesiak
Boguś już długo był w domu sam.
No i rób człowieku co chcesz - żalił się w duchu. Cztery ściany, jak w klatce, w telewizji nie ma nic.
Otworzył okno, aby choć optycznie powiększyć metraż.
Ziąb.
Zamknął okno, znów usiadł na kanapie, niewygodnie. Położył się. Naciągnął na plecy narzutę i zasnął.
Usłyszał szum potężnych ptasich skrzydeł. Patrzy, a to wielki kruk w koronie krąży nad ich blokiem. Ptaszysko obniżyło swój lot i czarnymi pazurami wczepiło się w przechodnia. Usłyszał krzyk. To była Dusia. Kruk w koronie porwał Dusię.
Boguś zerwał się z kanapy na równe nogi. Serce waliło mu jak oszalałe. Nie mógł złapać tchu. Sięgnął po butelkę z wodą, wypił połowę i to przywróciło go do żywych.
Ten koszmar był taki wyrazisty. Boguś czuł się, jakby już nigdy nie miał zobaczyć swojej żony.
Wziął komórkę. Zadzwoni do niej. Usłyszy chociaż jej głos.
Nie, to głupie. Duśka go wyśmieje. Powie, że ma zwidy po piwie.
„Muszę się czymś zająć” - pomyślał.
„Już wiem, ugotuję obiad, będzie jej miło, kiedy wróci.”
Obrzucił wzrokiem zawartość lodówki: wszystko zamrożone, nie wiadomo, co do czego.
Potrzebuję czegoś mniej ambitnego.
Znalazł w szufladzie torebkę z napisem: "Barszcz biały".
To jest super.
Ugotował zupę zgodnie z przepisem. Wyszła jakaś za gęsta i szara. Trzeba dodać śmietany.
O, jest śmietanka do kawy.
„Śmietanka, to śmietanka” - pomyślał słusznie i wlał sporo, aby zupę nie tylko zabielić, ale i rozrzedzić.
Skosztował. Smak miała trochę nijaki, więc dodał soli, pieprzu. Ściął też szczypiorek rosnący w doniczce na oknie.
Teraz już czekał na Dusię. Wejdzie, wycałuje go, pochwali za obiad.
On jej powie, jak tęsknił, jak się przestraszył, że jej już nie zobaczy.
Zachrobotał klucz w zamku. Weszła Dusia.
- Co, piwko już wypite? - rzuciła od drzwi.
- Dużo wcześniej, jak ci wiadomo - Boguś usiłował nadać swojemu głosowi żartobliwy ton.
Żona przyjrzała mu się uważnie. Weszła do łazienki, umyła ręce i poszła do kuchni. Boguś już tam był.
- Siadaj Duśka, ugotowałem obiad.
Zaskoczona, nic się nie odezwała. Usiadła przy stole i patrzyła jak jej mąż nalewa z wazy sympatycznie wyglądającą wiosenną zupę.
Postanowiła być dzielna. Nie będzie się krzywić, ani marudzić. Przecież jej nie otruje.
W rewanżu chciała włożyć naczynia do zmywarki.
- Siedź, ja włożę.
I jeszcze powiedział:
- Nie ma co tak siedzieć w zamknięciu bezczynnie i się nudzić, chodź, pomogę ci poskładać pranie.
„Ktoś go odmienił”- pomyślała Duśka. A może coś zmalował?
Była już w łazience.
- Idziesz? Czy się już rozmyśliłeś? Wiadomo, ty to zawsze obiecasz...
- Nie złość się. Szukam muzyki, żeby włączyć. Będzie nam przyjemniej pracować.
"Miły gość z tego mojego chłopiny" - pomyślała, gdy przyszedł już do łazienki.
„Jakie ta moja Dusia ma ładne oczy i błyszczące włoski” - pomyślał podając jej koniec prześcieradła.
A powiedzieli:
Ona: No trzymaj, łajzo, bo krzywo złożę.
On: Co się tak bez przerwy na mnie drzesz?

(X) Dorota Szczepańska
Florek plątał się jeszcze chwilę po parku, sam, bez celu. Nie dostał odpowiedzi od Duśki ale tez wiedział, że ta odpowiedź nie była łatwa. Jej życie było w jakiś sposób poukładane; nie mógł od niej wymagać natychmiastowych deklaracji i decyzji. Musiał dać jej czas – tyle, ile go potrzebowała.
Cierpiał, bo nie mógł być z nią, a bycie bez niej – teraz, kiedy się spotkali i kiedy się przekonał, że nie zapomniał i że naprawdę ciągle kocha – wydawało mu się bez sensu. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, w coś się zaangażować, żeby nie oszaleć. W kieszeni zadzwonił telefon. Numer wprawdzie nieznany, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Jako wzięty prawnik był polecany przez swoich klientów kolejnym osobom, więc takie sytuacje często się zdarzały.
- Tak, słucham?
Głos w komórce wydawał mu się znajomy, a wiadomość, jaką usłyszał, była jak grom z jasnego nieba. Zdecydował się od razu.
- Dobrze, oczywiście. Przyjadę najszybciej jak się da. Oddzwonię do pana jak tylko zarezerwuję bilet na samolot.
Podwójne obywatelstwo okazało się wybawieniem. Mógł mieć nadzieję, że nawet w tej wyjątkowej sytuacji, w obliczu jakiej stał cały świat, uda mu się w miarę sprawnie dostać do Bradford, gdzie do niedawna mieszkał i pracował. Wiedział, że musi. I wiedział, że nikt tego za niego nie zrobi.
„Może to dobrze?” – rozmyślał. „Duśka będzie mieć czas na poukładanie swojego życia tak, żeby mogli być razem”. I nagle ta jedna myśl. Poczuł się słabo. Usiadł na ławce. „A co, jeśli ona zdecyduje, że zostaje z Bogusiem?”


(
XI) Barbara Cywińska
Ech! Wszystko poszło nie tak. Dusia chciała niezauważona przemknąć do łazienki, przebrać w domowe ciuchy, zmyć resztki czerwonej szminki z ust, która - nie wiedzieć czemu - paliła ją żywym ogniem. Był to ogień podobny do tego, który czuła na swoich ustach lata temu, gdy całowali się z Florkiem na ławce w parku, schowani przed światem za grubym pniem wielkiego dębu. Była przekonana, że jej mąż jak zwykle leży na kanapie z pilotem w ręku i skacze bez sensu po kanałach. Chciała zamknąć się w sypialni z otwartą książką dla kamuflażu i spokojnie porozmyślać, odtworzyć, scena po scenie, dzisiejsze spotkanie z Florianem, jej wielką miłością sprzed lat. Tak, z Florianem. Florek zniknął z jej życia wiele lat temu. W dodatku, sama przed sobą musiała teraz uczciwie przyznać, zniknął bez słowa wyjaśnienia. Uciekł jak tchórz! Nie zdobył się nawet na zdawkowe „żegnaj” czy „jutro wyjeżdżam”! Tego też nie chciała, ale ten straszny ból, który czuła wtedy w każdym zakamarku ciała, przeszył jej ciało również i teraz z taką siłą, że aż zabrakło jej tchu… gdyby nie fakt, że oto z własnym mężem składa pranie, pewnie osunęłaby się na podłogę i wyła z bólu i tęsknoty za utraconym marzeniem, które brutalnie jej odebrano…
Wrzasnęła na męża, nazwała go łajzą. Nie chciała tak. Chciała być milsza, chciała mu podziękować za pomoc, ale z ust, z tych ust z resztkami czerwonej szminki, które jeszcze przed chwilą uśmiechały się nieśmiało do zdrajcy, popłynęły zupełnie inne słowa! Tak, Florian był zdrajcą. Zdradził ją, Dusię, zakochaną w nim bez pamięci. Zdradził też ich miłość.
Boguś tylko popatrzył na Duśkę wzrokiem zbitego psa, wymruczał coś pod nosem, odwrócił się i wyszedł. Oparła się o ścianę, nogi miała jak z waty; zrobiło jej się słabo i chyba trochę wstyd. Klapnęła ciężko na podłogę. Łzy same popłynęły po twarzy. Sama nie wiedziała, ile tak siedziała. Chyba długo, bo gdy się ocknęła czuła, że tyłek jej zdrętwiał, stopy zmarzły, a nad nią pochylał się zatroskany Boguś i coś do niej mówił. Chciała na niego nawrzeszczeć, żeby dał jej spokój, że ona potrzebuje chwili prywatności, że ma do tego prawo, do cholery! Poruszała ustami ale żaden dźwięk z nich się nie wydobywał.
Bogdana zamurowało, gdy zobaczył swoją Dusię zalaną łzami siedzącą skuloną na podłodze i zalaną łzami.
- Ty pacanie, ty idioto, ty kupo cielska zamroczona piwskiem, ty ślepy baranie - wyzywał sam siebie od najgorszych. - Dusia, Skarbie, Dusia, kochana moja – szeptał. - Chodź, położysz się do łóżka, odpoczniesz. Ja się wszystkim zajmę. - Dusia!
Poruszała ustami, coś chciała mu powiedzieć. Nic nie słyszał. Tylko te oczy… Boże, jakim trzeba być nieczułym bucem, żeby doprowadzić swoją żonę, którą przecież kocha się nad życie, do takiego stanu? Ale co on takiego zrobił? Bogdan zadawał sobie pytania, które normalnie nigdy by mu do głowy nie przyszły. Co prawda i jego żona nigdy tak się nie zachowywała. Sytuacja była całkiem nowa. Czyżby koszmar, który mu się przyśnił w czasie poobiedniej drzemki, poruszył w nim jakąś głęboko ukrytą strunę? Nie było czasu na rozmyślania. Coś musiał zrobić. Ale co? Wziął delikatnie żonę na ręce. Nie opierała się. Była jakaś taka… jak nieżywa. Głowa opadła jej na dół, ręce bezwładnie zwisały. Na szczęście była lekka. Dbała o siebie. Pękał z dumy, gdy widział, jak jego koledzy wpatrują się w nią maślanym wzrokiem. Zaniósł ją więc bez trudu do sypialni, ułożył delikatnie na łóżku, otulił miękkim kocem, głaskał po dłoniach i włosach, szeptał najczulsze słowa. Czyżby się bał? Czyżby to strach o nią wyzwalał w nim najlepsze instynkty? A może bał się o siebie, o swoją wygodę i komfort życia, o który, odkąd pamięta, zawsze dbała Dusia? Tymczasem ona leży tutaj bez życia, w ich wspólnej sypialni. I tylko patrzy takim szklanym wzrokiem. Boże! Boguś przycisnął do ust bezwładną dłoń żony. Siedział przy niej, dopóki nie zasnęła. Musiał natychmiast czymś zająć ręce i myśli. Poszedł do kuchni, otworzył lodówkę. „Zrobię coś na kolację”, pomyślał. Jak Dusia się obudzi, na pewno będzie głodna. Kubek jogurtu jagodowego i kilka plastrów nie pierwszej chyba świeżości żółtego sera nie dawało wielkich możliwości a i umiejętności Boguś miał mocno ograniczone. Kuchnią zajmowała się przecież zawsze żona. Gotowała fantastycznie. Zjadał z wilczym apetytem wszystko, co mu podała. No cóż, ostatecznie odgrzeje zupę. Zostało jeszcze trochę z obiadu. Zrezygnowany, stanął bezradny pośrodku kuchni. „Dusia wiedziałaby, co trzeba zrobić”… Tę myśl zagłuszył krzyk. Z głębi mieszkania dobiegło go coś jakby „ty zdraaaajco!” Boże, to Dusia! Wpadł do sypialni, Dusia leżała na podłodze i okładała poduszkę pięściami. Próbował ją podnieść, uspokoić.
- Dusia, kochanie, już dobrze - starał się mówić spokojnie, jak do dziecka. Nic nie pomagało. Gdy chciał ją przenieść z podłogi na łóżko wbiła mu paznokcie w kark.
- Auć! - zasyczał. Duśka, do cholery, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął. - To ja, Bogdan, twój mąż - dodał już ciszej.
Trochę jakby się uspokoiła, pozwoliła się przenieść na łóżko i zapadła w niespokojny sen. Na wszelki wypadek już nie opuszczał sypialni. Będzie warował przy niej jak pies. A może trzeba wezwać doktora? Może to jakieś nietypowe objawy koronawirusa? - Przyłożył dłoń do czoła Dusi. Było gorące, ale bardziej mu to wyglądało na zmęczenie niż gorączkę.


Kobieta spała niespokojnie, coś mamrotała, rzucała się na łóżku, czasem z jej gardła wydobywał się krzyk. Boguś nic z tego nie rozumiał. Czuwał przy łóżku. Nie miał pojęcia, co mogło się stać, że jego żona nagle popadła w taki dziwny stan. Przecież nie mogło chodzić o te marne dwa piwa, które wypił dzisiaj z samego rana. Robił tak przecież nie pierwszy raz i do tej pory Dusia nigdy w ten sposób nie reagowała. Może na spacerze z psem coś ją wystraszyło? Może to wielkie ptaszysko, które jemu się śniło, to nie był sen? Ale kogo Dusia, jego Dusia, nazywała zdrajcą? Przecież on - Boguś nigdy, ale to przenigdy jej nie zdradził.
Ta przygoda z Rebeką to przecież nic. To nie miało żadnego znaczenia i było tak dawno Był sam w Anglii, z dala od domu czuł się taki samotny, cholernie brakowało mu kobiety, tak fizycznie. Ale kochał tylko Dusię, swoją śliczną żonę. Fakt, może ostatnio nie był idealnym mężem. Siedział rozwalony na kanapie i tylko czekał, aż Dusia go obsłuży. Zachowywał się jak jakiś pieprzony hrabia.

- No ale to się zmieni, obiecuję. Tylko się obudź! - Boguś z czułością przygładził potargane włosy żony.


(XII) Małgorzata Pruchnicka
Florek ochłonął. Sam zbeształ się w myślach:„działaj racjonalnie!” Nadal siedząc na parkowej ławce, pod rozłożystym dębem, przewertował fru, e-sky, skyscanner i inne strony oferujące bilety lotnicze. Nic! Cholera, nie zabukuje chyba żadnego lotu! Zerwał się z ławki i wybrał numer do Krzyśka. Po krótkiej, ale treściwej rozmowie, Krzysztof polecił czekać. Obiecał, że na pewno pomoże, ale chwilę to potrwa. Florek zaufał przyjacielowi. Nie raz wybawiał go już z opresji. Jak sam nie mógł, to uruchamiał swoje kontakty. Taki był Krzysztof, zawsze pomocny.

Florek wiedział, że na dwa, może trzy dni musi odpuścić i pozwolić Krzyśkowi działać. Zwolnił nieco tempo, celowo. Chciał opóźnić swój powrót do domu. Postanowił przejść się jeszcze nad rzekę. Dopiero kiedy oparł się o poręcz starego, drewnianego mostku zastanowił się, co go tutaj przywiodło. No tak… wspomnienia.

Zawsze mieszkały w jego głowie, ale teraz, można by rzec, rozpanoszyły się tam na dobre! Florek wspominał stare dobre czasy: ognisko nad rzeką, spotkania na mostku i tę wywrotkę Duśki na rolkach… Boże, jak on się o nią bał! Skończyło się na otarciach naskórka i guzie na czole, ale wyrzuty sumienia, że zaproponował jej te rolki zjadały go przez wiele tygodni. Przypomniał sobie, że było to latem, tuż po maturze… Postanowił się wtedy tak troskliwie Duśką zaopiekować, że zaprosił ją na kilka dni na Roztocze. Wynajął drewniany domek w niewielkim ośrodku wczasowym. W domu oznajmił, że jedzie z kolegami… w rzeczywistości był z Duśką. To był najwspanialszy czas jaki ze sobą spędzili. Spanie do południa, pielęgnacja Duśki (wiadomo, musiał zajrzeć tu i ówdzie!), później śniadanie i kawa na tarasie. Następnie kajak lub rowery, badmington… i znów wspólne wieczory i upojne, gorące noce… Nie tylko z nieba lał się żar!

Teraz wzmagał się wiatr i od rzeki w ogóle było jakoś tak chłodniej, ale Florka paliło od środka!
Znowu w głowie kołatała mu się piosenka zespołu „Jeden Osiem L”, którą kiedyś usłyszał w radiu. Ten fragment odzwierciedlał dokładnie to, co czuł: „Znowu widzę Ciebie przed swoimi oczami, znowu zasnąć nie mogę owładnięty marzeniami, wszystko poświęcam myśli, że byłaś kiedyś blisko, kiedy czułem Ciebie obok, wtedy czułem, że mam wszystko, tyle zostało po mnie tylko ty i setki wspomnień…”

W tej chwili zawibrowała w kieszeni komórka. To Krzychu. Chciał wiedzieć, czy międzylądowania wchodzą w grę, wtedy byłoby łatwiej, szybciej… Florek potwierdził i sprowadzony na ziemię ruszył w kierunku centrum. Zapiął kurtkę, było już naprawdę zimno. Przechodząc obok supermarketu postanowił wykorzystać okazję, że nie ma w sklepie ludzi i zrobić podstawowe zakupy, by nie wychodzić za często z domu jak nakazywały władze. Przy wejściu do sklepu założył obowiązkowe rękawiczki. Na stoisku z nabiałem jego wzrok skierował się na „twaróg biały, tłusty”. „Wiadomo, bychawski najlepszy”, pomyślał i wrzucił dwie kostki do koszyka. Dorzucił jeszcze ciemny sos sojowy, główkę czosnku, czerwoną cebulę, natkę pietruszki.
- Resztę mam w domu – burknął sam do siebie. Dorzucił pieczywo i skierował się do kasy. Skorzystał z płatności kartą, by było bezpieczniej i wyszedł. Pospiesznie udał się do domu. Tam, po zachowaniu wszelkich środków ostrożności, postanowił spędzić czas w kuchni
i nieco dopieścić kulinarnie swoje kubki smakowe, choć wiedział, że muszą kilkanaście godzin na to zaczekać. Z niezwykłą precyzją pokroił ser w plastry o grubości około jednego centymetra. Kawałki białego sera, miękkiego jak puch, ułożył w salaterce. Przygotował zalewę, pół litra wody połączył z łyżką soli i trzema łyżkami sosu sojowego. Zalał ser i odstawił na noc do macerowania. Umył pietruszkę, obrał cebulę i czosnek. I znów poległ! Przypomniał sobie jak Duśka serwowała to danie na Roztoczu. W upalne dni smakowało wybornie! Nie tylko danie zresztą… kiedy Duśka tyłem do niego, kołysząc zalotnie biodrami kroiła w kostkę cebulę czy kiszone ogórki, zawsze kończyło się to w kuchni, jednak nie zawsze kulinarnie…
Znów zawibrował telefon, sięgnął po niego błyskawicznie. Był przekonany, że to znowu Duśka. Tym razem wyświetlacz komórki pokazał wiadomość od Krisa: „Jeśli nic się nie zmieni, lot z Rzeszowa, piątek 5:15”. Florek odetchnął z ulgą: twaróg zdąży się zmacerować. Nie wiedzieć czemu pomyślał o kuchni, zamiast o tym, co czeka go w Anglii… „O tym pomyślę w samolocie”, usprawiedliwił się sam. Uporządkował kuchnię, na wszelki wypadek przygotował już podróżną walizkę i odpłynął. Śnił o Duśce… Zrywał się w nocy kilkukrotnie: policzkowany przez Bogdana, przywoływany do porządku przez matkę, pożądany prze Dusię… Po szóstej nad ranem wstał, ogarnął się, wypił kawę. Wiedział, że ser trochę za krótko leżakuje, ale przestało mu to przeszkadzać. Odsączył go na sitku, w międzyczasie pokroił w kostkę czerwoną cebulę i kiszone ogórki. Posiekał natkę pietruszki, sprasował czosnek, zrobił sos czosnkowy taki jak lubiła Dusia… dwie części jogurtu naturalnego, jedna majonezu i 3 łyżeczki sosu sojowego, sól, pieprz do smaku. Sosem zalał odsączony i ułożony na głębokim półmisku ser, posypał na przemian pokrojonymi składnikami i przypomniał sobie słowa matki, która często powtarzała „karmienie to okazywanie miłości”. Wielokrotnie go za tą potrawę chwaliła, uważała, że ser po gruzińsku jest popisowym daniem Floriana, że wkłada w tą potrawę tyle serca… Gdyby tylko wiedziała dlaczego…
Florian postawił półmisek z potrawą na stole, obok dostawił biały kubek w czerwone serca, pstryknął fotkę i wysłał Duśce. Zastanawiał się, czy przez tyle lat pamiętała tak, jak on…

Boguś właśnie głaskał miękkie, pachnące włosy żony, gdy kątem oka dostrzegł migającą wiadomość na telefonie Dusi. Zaraz, zaraz… „Florek, czy mi się przywidziało” - pomyślał Boguś sięgając po leżącą na nocnej szafce komórkę żony.


(XIII) Ewa Sprawka
Kiedy spojrzał na telefon, zaświeciła mu się w głowie wewnętrzna lampka ostrzegawcza. Czyżby to TEN Florek?!

Nie zamierzał sprawdzać, ale ten SMS niepokoił go nawet wtedy, kiedy po wolnym wrócił już do pracy. Czekał, aż Duśka sama coś powie. A ona nie wiedzieć czemu milczała, jak koziołek u zbiegu ulic Wróblewskiego i Krakowskiego Przedmieścia - "ni - be,  ni - me".

To czekanie na komentarz zmieniło się w ciche dni, które - jako kierowca komunikacji miejskiej - dotkliwie odczuwał nawet  w pracy. Od kiedy wprowadzono zakaz sprzedaży biletów przez kierowcę, nie było zwyczajnie do kogo gęby otworzyć. Teraz nikt z nikim nie rozmawiał, nie było z kim pożartować, a nawet poflirtować - praca stała się udręką i ta milcząca groza wpełzła niczym nieproszony gość do ich domu.

Oboje udawali, że nic się nie dzieje. Boguś zazwyczaj rano wychodził, po południu wracał, Duśka jak zawsze czekała na niego z obiadem, a w lodówce zawsze było świeżo upieczone ciasto. Boguś któregoś dnia wrócił wcześniej, z kwiatami i butelką wina. Cieszył się, że zrobi żonie niespodziankę. Zastał ją na balkonie, przesadzającą kwiatki do nowych doniczek. Na jego widok powiedziała: „cześć, obiad jest w lodówce, odgrzej sobie, albo poczekaj, jak skończę” i jakby nigdy nic wróciła do swojej pracy. Boguś postał jeszcze chwilę i popatrzył, jak Dusia zręcznymi rękami daje kwiatom nowe życie. Mruknął „To ja poczekam” i wrócił do mieszkania. Usiadł na krześle przy stole i zaczął bezmyślnie przeglądać gazetę, ale nie mógł się skupić na lekturze. Jego wzrok padł na parapet, gdzie, korzystając z pięknego i wiosennego słońca, wygrzewały się, wtulone w siebie, Fidel i Depeche.

Nie zważały na nic. Nie przeszkadzał im cały ten horror związany z koronawirusem i zupełnie nie interesowały się wydarzeniami dnia codziennego. One żyły swoim życiem i swoimi sprawami. Dla nich najważniejsze było to, by miska była pełna,  a futro lśniło od codziennej pielęgnacji. Depeche i Fidel były kotami. Ulubieńcami swoich właścicieli. Depeche otrzymał imię od ulubionego zespołu Bogdana - Depeche Mode. Czasami siadali razem, tzn. kot i jego właściciel i słuchali muzyki. Tzn. słuchał Boguś, a kot leżał obok niego albo u pana na kolanach i był dopieszczany głaskaniem.


Fidel trafił do ich domu jako kilkutygodniowe kocię, które znalazła Dobromiła wracając z pracy. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście: mokre, zziębnięte i proszące swoim przeraźliwym kocim płaczem o chwilę uwagi.  To on obudził w Dobromile uczucia macierzyńskie, które eksplodowały ze zdwojoną siłą. To dla Fidela wstawała w nocy, kiedy ten chciał wejść do niej, do sypialni. To o niego drżała, kiedy trzeba było zrobić mu zabieg, po którym oprócz  oficjalnego imienia Fidel ( wierny) otrzymał przydomek castro. Kot kochał właścicielkę całym swoim kocim sercem, gdy krzątała się w kuchni siedział przy stole na krześle, kiedy czasami przynosiła pracę do domu  i siadała do komputera, on siadał u jej stóp, lub na kolanach i  namiętnie mruczał  kocie mormorando. Pilnował jej, gdy była chora, a czasami Dobromiła mówiła o swoim kocie: „Szkoda, że nie może mówić, pewnie byłby moim najlepszym rozwiązaniem na ciche dni”. A te, niestety, coraz częściej zdarzały się w jej małżeństwie.


(XIV) Iwona Furmaga
W południowo-zachodniej części Anglii, w malowniczym Bristolu, gdzie nadal mieszkała, dzień chylił się ku końcowi. Do okiem cicho wkradał się wieczór, a światła latarni do końca próbowały zatrzymać odchodzący powoli dzień. O tej porze zazwyczaj bolała ją głowa. Nie dlatego, że w ciągu dnia jakoś szczególnie ciężko pracowała. Na pracę szczęśliwie nie mogła narzekać. I tak wylądowała dużo lepiej, niż jej dawne koleżanki z branży. Głowa pękała jej od nadmiaru myśli. Myśli o przeszłości, o konieczności znalezienia najlepszego rozwiązania, o zbliżającej się wielkimi krokami przyszłości, która nadal była mocno niepewna.

Rebeka wzięła kolejną tego wieczoru tabletkę. Ta ciągła gonitwa w jej głowie w połączeniu z następnym, samotnym wieczorem, doprowadzała ją niemal do szaleństwa. Bardzo nie lubiła, gdy coś nie szło po jej myśli. Jej były mąż określał to na początku mianem perfekcjonizmu, ale potem, nie wiadomo dlaczego, zaczął robić jej wyrzuty, że jest po prostu zaborcza i na dłuższą metę nikt z nią nie wytrzyma. Ile razy te słowa prowadziły do kłótni, nie wie nikt. Z perspektywy czasu, Rebeka doszła do wniosku, że w słowach Floriana było jednak trochę prawdy. Zawsze chciała mieć wszystko poukładane, zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Tylko jej małżeństwa nie udało się ułożyć w idealny obrazek. Odczuwała to jako swoją największą porażkę i mimo, iż minęło już tyle czasu, nie do końca jeszcze udało się jej to zaakceptować. Zresztą - Florian też nie był bez winy.

Poznali się w Bristolu, na tamtejszym uniwersytecie. On właśnie kończył prawo, ona była na trzecim roku biologii. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Rebeka leczyła rany po niedawno zakończonym, toksycznym związku z Aaronem i ostatnią rzeczą, o jakiej myślała, było pakowanie się w kolejny. Daleka była od zasady „klin klinem” jako sposobu na zapomnienie. Jak się okazało, Florian także miał swoją historię. O dawnej dziewczynie mówił jednak niewiele, z wyjątkiem tego, że po prostu im nie wyszło. Rebeka to uszanowała i taktownie nie ciągnęła go za język. Gdy ich znajomość się rozwinęła i w końcu zostali parą, poczuła, że po czasie burz nareszcie znalazła bezpieczną przystań. Bo o tym, co zafundował jej Aaron, chciała jak najszybciej zapomnieć i wymazać z pamięci całe dotychczasowe cierpienie. Ileż to razy ukrywała ślady jego argumentów pod grubą warstwą makijażu i ciemnymi szkłami okularów…. . Ile razy mogła przekonywać wszystkich dookoła, że zwichnięte ramię czy złamana ręka, to wynik jej kolejnego potknięcia, a siniaki na ciele to efekt uderzenia się o jakiś mebel? Kiedy Rebeka w końcu odnalazła w sobie pokłady siły, do tej pory ukryte gdzieś głęboko w zakamarkach i zakończyła ten wyniszczający ją związek, piekło rozpętało się na dobre. Aaron stał się stalkerem swojej byłej dziewczyny. Groził jej, wyzywał, nachodził w domu i w pracy, znał każdy jej krok. Bez przerwy czuła jego oddech na swoich plecach, a każde wyjście z domu poprzedzone było godzinną wizytą w toalecie. Z każdym dniem było jej jakby mniej.

Gdy zamieszkała z Florianem w wynajmowanej kawalerce, Rebeka miała wielką nadzieję, że ten koszmar nareszcie jest już za nią. Nic się jednak nie zmieniło. Wręcz przeciwnie. Nowy związek znacznie nasilił ataki Aarona. Nie miała więc wyjścia, jak tylko wszystko opowiedzieć Florianowi. Jego wściekłość sięgała zenitu i rosła jeszcze bardziej, gdy po raz kolejny wracali z komisariatu. Opieszałość policjantów i ich lekkie podejście do tematu było wręcz nieprawdopodobne. Za każdym razem słyszeli tylko, że naprawdę nic nie da w tej sprawie się zrobić, brak dowodów i niewielka szkodliwość czynu. Florian wielokrotnie obiecywał wtedy Rebece, że się tym zajmie i nigdy nie pozwoli, by ktokolwiek ją skrzywdził.

Pierwsze dwa lata ich małżeństwa były istną sielanką. Właśnie taką, jakiej obraz od dawna miała w głowie. Gdy kupowali pierwsze, wspólne mieszkanie w centrum Bristolu, była najszczęśliwsza na świecie. Wspólnie też ustalili, że najpierw muszą trochę pożyć, tylko w duecie, a później przyjdzie czas na dzieci i pełną rodzinę. Tego planu nie udało im się jednak zrealizować…

Rebeka nie potrafiła przypomnieć sobie momentu, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać. Właśnie wtedy, gdy Aaron niespodziewanie zniknął z ich życia, a oni mogli wreszcie odetchnąć i beztrosko korzystać z każdego, wspólnego dnia, ciesząc się sobą i odzyskanym nagle spokojem, ich małżeństwo zaczęło się sypać. Zamiast odżyć i rozkwitnąć, staczało się powoli po równi pochyłej. Florian często nieobecny, zatopiony we własnych myślach, skutecznie zamykał wszystkie drzwi, do których jeszcze do niedawna Rebeka miała dostęp. Nagle nie sposób było do niego dotrzeć. Niby ciągle był blisko, ale przepaść, która niepostrzeżenie zaczęła ich dzielić, nie pozwoliła zbudować nawet najmniejszej kładki, po której można by bezpiecznie przejść na drugą stronę.

Pierwszą myślą, jaka przyszła do głowy Rebece, a jednocześnie mogła być prawdopodobną przyczyną nietypowego zachowania jej męża, jak to często bywa w takiej sytuacji, była inna kobieta. Tłumaczyło by to późne powroty Floriana z pracy, ciągłe spotkania i konferencje. Ale detektyw, którego Rebeka wynajęła, rozwiał wszystkie jej obawy. Florian był czysty jak łza. Co więc było powodem? Dlaczego ciągle miała wrażenie, że między nimi jest ktoś trzeci?

Pojawiające się coraz częściej awantury, pełne żalu i wzajemnych pretensji, ostatecznie zniszczyły ich małżeństwo. Rozwód był szybki i bezproblemowy. Florian nie ukrywał, że odetchnął z ulgą. Rebeka się poddała. Nadal mocno kochała męża (już zresztą byłego), jednak miała świadomość, że jej miłość nie zatrzyma go przy sobie. Odpuściła.

Została w Bristolu, w mieszkaniu, w którym dotąd razem mieszkali, a które nadal było pełne wspomnień, budzących się znienacka podczas samotnych wieczorów. Florian zamieszkał w Bradford, jakieś 4 godziny drogi od ich dawnego życia. Ich ścieżki ostatecznie się rozeszły.

Mimo tabletki ból nadal nie ustępował. Rebeka, nie zważając na konsekwencje, wycisnęła z blistra jeszcze jedną i doszła do mądrego wniosku, że najlepszym lekarstwem okaże się jednak sen. Nie od razu zrozumiała tłumione przez migrenę słowa prezentera, nadającego wieczorne wiadomości. W zwolnionym tempie zaczęły docierać do niej urywki:

„Wstępnie zidentyfikowano dziś mężczyznę, którego ciało, a właściwie szczątki, znaleziono cztery dni temu w lesie Leight Woods, po południowo-zachodniej stronie Wąwozu Avon. Nieoficjalnie wiadomo, że jest to Aaron Mitchell, który zaginął 15 lat lat temu w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Ciało zakopane było na obrzeżach lasu, niedaleko ulicy North Road. Jak udało nam się ustalić, denat miał skrępowane nogi i ręce. Najbardziej szokująca informacja, jaka do nas dotarła, jest taka, iż mężczyzna prawdopodobnie mógł jeszcze żyć w momencie, gdy był zakopywany. Jeśli ktoś z państwa był świadkiem lub posiada jakieś informacje…”

Czas nagle się zatrzymał. Rebeka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Sparaliżowane całe ciało na chwilę odmówiło jej posłuszeństwa, a niemy krzyk ścisnął gardło.

Znała ten las. Często jeździła tam z rodzicami jako dziecko, gdyż było to idealne miejsce na rodzinne pikniki. Kilka razy zabrała też Floriana, by zachwycił się pięknem leśnej roślinności i pooddychał świeżym powietrzem. Pełno w nim było ścieżek rowerowych, spacerowiczów, biegaczy oraz matek z dziećmi. Rebeka jeszcze raz wróciła myślami w przeszłość. Analizując wszystko powoli, nawet nie zwróciła uwagi na to, że ból głowy niepostrzeżenie minął. Wyłonił się za to obraz tak jasny i klarowny, że wszystkie elementy układanki wskoczyły nagle na swoje miejsce.

Czym prędzej doskoczyła do telefonu i szybko wybrała numer.

(XV) Danuta Hanaj

Tymczasem Florian przygotowywał śniadanie w najpiękniejszym wydaniu, tak jak tylko potrafił, aby wysłać fotkę Duśce i w ten sposób celebrować „wspólny posiłek” na odległość.

Filip, syn Duśki i Bogusia, wyjechał do szkoły do odległego o kilkaset kilometrów Wrocławia.
Tam wybrał szkołę o wysokim poziomie nauczania, gdyż w przyszłości zamierzał studiować prawo. Kariera prawnika była jego marzeniem od najmłodszych lat. Nigdy nie sprawiał kłopotów w szkole podstawowej, zawsze pilny uczeń, więc mama nie sprzeciwiała się jego decyzji. Wyjechał z domu już w wieku 15 lat.
Zawsze pragnęła dobra swojego jedynaka, a Boguś… nie za bardzo się interesował synem. 

Filip przyjeżdżał do domu niezbyt często. Mieszkał w internacie, otrzymywał stypendium za wzorowe wyniki w nauce, a w soboty i niedziele dorabiał na rozwożeniu pizzy.
Bardzo zaprzyjaźnił się z Bartkiem, kolegą z pokoju. Bardzo się wspierali w nauce, a wolny czas wypełniali wspólnymi zainteresowaniami. Ich pasją była dobra muzyka i kino.
We Wrocławiu jest duży wybór imprez, znani artyści grają muzykę na żywo, więc nie ma czasu na nudę i głupoty.

Od kilku tygodni Filip zaczął spotykać się z Lili, śliczną, przemiłą Chinką, która pochodzi z terenu Wuhan. Bartka koleżanka to Brytyjka.

Chłopcy twierdzą, że to przyjaźń, a poprzez częste spotkania z dziewczętami szlifują język angielski i już nie muszą wydawać na korepetycje.
Nic nie wiadomo, może jako przyszli prawnicy będą podróżować po świecie jako wykładowcy prawa międzynarodowego.

Dusia dzwoniła do syna raz w tygodniu, aby zapytać czy wszystko dobrze, czy niczego nie potrzebuje. Tęsknota ją zżerała ale tłumaczyła sobie, że to dla jego dobra.
Filip odpowiadał, że wszystko dobrze, tylko jak może to niech przyśle trochę hajsu na opłacenie internatu.

Dusia, rozbita przez panujące ciche dni w domu, oraz sytuację z Florkiem nie mogła sobie znaleźć miejsca. Chwyciła telefon i wybrała połączenie z synem już drugi raz w tym tygodniu.
-Cześć synu, jak się czujesz, czy wszystko dobrze, czy nie zaraziłeś się tym świństwem? -jednym tchem mówiła do słuchawki.
-Mamo, wszystko dobrze, czy coś się stało, że dzwonisz?
-Nie, u nas jak zwykle – martwię się, tak daleko jesteś.
-Mamuś, wszystko dobrze, co prawda nie chodzimy do szkoły, musieliśmy opuścić internat na czas epidemii. W bloku, w którym mieszka Lili, był wolny pokój. Cena taka jak opłaty za internat. Lili bardzo dobrze gotuje. Uwielbiam chińskie potrawy. Są takie lekkie, nie to, co te nasze schabowe i smażona kapusta.
- A czy Lili przypadkiem nie była ostatnio w domu, czy nikt u niej nie był z Chin?- kobieta zasypywała syna pytaniami.
- Nie, mamo, jesteśmy zdrowi. Pracujemy co prawda teraz w innej formie, ale jest ok - zapewniał Filip zdenerwowaną matkę.
- Co jeszcze mi powiesz? - kontynuowała Dusia rozmowę - nie wybierasz się do domu?
-Nie, mamo, jest mi tu dobrze, poza tym na razie nie mogę – odpowiedział chłopak już trochę zniecierpliwiony - A co u Was, ciągle kłócicie się z ojcem?
- Jest ok, jak zawsze. Już będę kończyć – z wyraźną nutą tęsknoty odpowiedziała Dusia – cześć, kochany synu, do usłyszenia.
-Cześć mamo, nie martw się, do usłyszenia.
Kobieta odłożyła telefon na stół i usiadła w fotelu, aby obejrzeć ulubiony serial.

Bogdan siedział w fotelu ze słuchawkami na uszach, słuchając ulubionej muzyki. Właśnie leciała piosenka Dreaming of Me – zespołu Depeche Mode.

W związku Dusi i Bogdana nadal trwały ciche dni, które powodowały stan niepokoju u obojga. To chyba oznaczało, że nie są sobie obojętni i tym bardziej radykalne kroki, dotyczące zmian, nie były łatwe.

Boguś, mimo ogromnego wysiłku wsłuchania się w ulubione dźwięki muzyki, próbował wyłapać fragmenty rozmowy matki z synem.
Nie wytrzymał, choć przysięgał sobie w duchu, że pierwszy się nie odezwie do żony, dopóki ta nie wyjaśni mu tajemniczego MMS-a od Florka.
-Co? Dzwonił Filip, tak?- zwrócił się ostrym głosem do żony - szkoły zamknięte, a on siedzi w obcym mieście. Każde porządne dziecko w niespokojnych czasach wraca do rodziców, a on co? Nawet nie raczy sam zadzwonić. Po kim taki charakterek, bo na pewno nie po mnie! Gorączkował się Bogdan.
-Daj już spokój, tam ma swoich przyjaciół, tam czuje się dobrze, to najważniejsze - spokojnym głosem odezwała się Dusia.
- To kto jest ważniejszy, rodzina czy obcy? - Boguś nie mógł przestać - Jak wyjechał z domu, tak już chyba nie wróci
-A po co ma wracać, jak mu tam lepiej, jego dobro się liczy, prawda?
-Trzeba serca nie mieć, żeby tak postępować. Rodzice już niepotrzebni tylko ich kasa - już trochę ciszej mamrotał Bogdan.
-Daj już spokój, nie chcę teraz o tym rozmawiać. Jest jak jest.- Duśka przerwała narzekanie męża i podgłośniła telewizor. Bogdan zaś nałożył słuchawki i też podgłośnił muzykę i tak przesiedzieli obok siebie cały wieczór.



(XVI) Teresa Tracz
Ze snu obudził ją szum wody dobiegający z kuchni. Ktoś najwyraźniej zmywał naczynia. Chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, że skoro leży w łóżku, to przy zlewie musi stać ktoś inny.

„Nie, to niemożliwe! – pomyślała – to nie może być mój mąż!”. Do tej pory jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby Boguś z własnej nieprzymuszonej woli raczył ją wyręczyć z domowych obowiązków. Jednak cuda się chyba zdarzają. Dusia właśnie przypomniała sobie wczorajszą zupinę ugotowaną przez męża. Nikły uśmiech zagościł na jej ustach. Zjadła tę lurkę bez słowa krytyki, doceniając pierwszy ludzki gest swojego domowego nieroba. Ważne, że się przełamał i teraz najwyraźniej postanowił wytrwać w procesie przepoczwarzania się w partnera. Studium pasożyta w ochronnym kokonie miał już wyraźnie za sobą. „Ech, życie jest jednak nieprzewidywalne” – ziewnęła i w tym samym momencie poczuła, jak coś mokrego dotknęło jej małżowiny.

- Fidel, zbereźniku jeden, nie dobieraj się do moich uszu, przecież wiesz, że mam łaskotki! – szepnęła i mocno przytuliła swego pieszczocha. – Nawet nie wiesz, co w tej chwili przeżywam. Szkoda, że nie umiesz mówić, potrzebny mi teraz przyjaciel, który by mnie wysłuchał i doradził.

- Mrauuuuuu… - usłyszała w odpowiedzi i bacznie przyjrzała się kotu.

Fidel wpatrywał się w nią swymi bursztynowymi ślepiami, jakby chciał ją do czegoś zachęcić.
- A co tam, z braku laku możesz być i ty. Przynajmniej nie będziesz mi przerywał, a najważniejsze, że mnie nie wydasz. Nie wiem, co mam robić. Minęło tyle lat. Wydawało mi się, że pierwsze miłosne uniesienia już dawno zamknęłam w lamusie mego młodzieńczego serca. Los jednak płata nam nieustanne figle. Moja szkolna miłość – Florian znów wtargnął w nasze ustabilizowane, jak sądziłam, życie. Gdy go ponownie spotkałam, odżyły wspomnienia: pierwsze pocałunki, romantyczne gesty, gorące, choć nieporadne pieszczoty i te żarliwe wyznania: że „na zawsze”, „na dobre i złe”, „aż do śmierci i jeszcze dłużej”… Powiedz, Fidelku, czy nie rzuciłbyś w diabły tego co teraz, dla pięknych chwil z przeszłości? Przecież wiesz, jaki jest Boguś. Ot, facet jakich na pęczki można spotkać w większości domów. Typ pospolitego, zgnuśniałego kanapowca. Szczyt szczęścia dla niego to dobre żarełko i zapasy ulubionego piwa. Sama też nie jestem bez winy. Pozwoliłam na to, niczego nie wymagałam, nie walczyłam, po prostu dałam mu przyzwolenie na taki styl życia i… utknęłam razem z nim w tej pudełkowej rzeczywistości. I nagle pojawia się Florek. Wiesz jak się teraz czuję? Znasz bajkę o Śpiącej Królewnie? Zasnęła na sto lat, a obudził ją dopiero piękny rycerz w lśniącej zbroi i od tej pory żyli długo i szczęśliwie. Czy Florek jest takim rycerzem – wybawcą? Chciałabym wierzyć, że tak, ale nie jestem już naiwną nastolatką, która działa szybciej niż myśli. Rozum podpowiada mi, że pośpiech nie jest w mojej sytuacji wskazany. Nie mogę tak po prostu wyjść z domu i zostawić męża, z którym przeżyłam prawie dwadzieścia lat. Florian już raz mnie zostawił, teraz wrócił, wyznał mi miłość i znowu gdzieś zniknął. Czy to nie powinno mi dać do myślenia?

Dusia zamilkła, zamknęła oczy i wsłuchała się w usypiające wręcz mruczenie ukochanego kota. Czuła się dziwnie, łamało ją w kościach, miała dreszcze i nie miała siły wstać z łóżka. „Poleżę jeszcze trochę, to tylko stres” – pomyślała i wtuliwszy się w puszyste futerko Fidela odpłynęła w niespokojny sen.

Boguś wszedł na palcach do sypialni, popatrzył z czułością na posapującą przez sen żonę i odłożył komórkę Duśki na miejsce. W tym momencie Fidel otworzył ślepia i spojrzał z wyraźną przyganą na swego pana, przynajmniej tak się mężczyźnie zdawało.
- Nie gap się tak na mnie! Nic złego nie zrobiłem, zerknąłem tylko na wyświetlacz. Zobaczyłem coś, co mi się nie spodobało, ale poczekam, aż Duśka się obudzi. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni – wyrzucił z siebie jednym tchem.

Duśka mruknęła coś przez sen i odwróciła twarz w jego kierunku. Na policzkach widać było wyraźne rumieńce. Boguś położył dłoń na jej czole, skóra aż parzyła.
- Cholera jasna! Tylko nie to! Boże, proszę cię, tylko nie to…..!


(XVII) Ewa Sprawka
(8 lat wcześniej) 
Kiedy wsiadał do samolotu w Heathrow pod Londynem, na jednym z największych lotnisk Europy, żegnał się z krajem, gdzie zdobył pieniądze na nowe inwestycje w ojczyźnie. Przez cały ten czas imał się różnych zajęć, by wyrobić sobie renomę  jako specjalista do konserwacji pól golfowych w Stockwood Cale Golf Club Bristol. Praca nie była trudna. Tak naprawdę wystarczyło tylko codziennie kosić trawę, by była odpowiednio rozkrzewiona i tworzyła gęste, puszyste runo.
Teraz wracał do Polski, do swojego domu. Mógł wprawdzie  jeszcze zostać, gdyż  całkiem nieźle zarabiał, ale był przekonany, że „co u siebie, to u siebie”. W Polsce czekała na niego wierna żona. Na obczyźnie czuł się trochę jak na wakacjach od małżeństwa. Obrączkę wprawdzie nosił, ale ten symbol małżeństwa był tutaj zupełnie inaczej postrzegany. Zresztą, kto go znał? 
Duśka była w Anglii zaledwie parę razy. Były to jednak bardzo krótkie pobyty,  gdyż nie chciała na dłużej zostawiać swojego syna i mamy, która  ostatnio trochę podupadła na zdrowiu. 
Gdy był w Bristolu, dzwonili do siebie prawie codziennie. Jednak  rozmowy te nie mogły zastąpić bezpośredniego kontaktu. Bo przecież słowo „kocham”, czy „tęsknię” przez telefon nie brzmi już tak samo.
Bogdan  od zawsze był zdania, że "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Dlatego też wokół niego często kręciły się jakieś kobiety. On jednak od razu je uprzedzał, że nigdy nie zdecyduje się na żaden stały związek, gdyż w domu czeka na niego żona. Wiedział doskonale, że Dusia jest mu wierna i nie w głowie jej romanse  - cały swój wolny czas od dawna poświęcała chorej matce.
Czasami z drwiną w głosie wypowiadał się o swojej teściowej i nawet do żony  potrafił zażartować - "wrócę,  jak mamusia umrze". Traf chciał, że nie przyjechał na pogrzeb, gdyż  zwyczajnie nie mógł, mimo iż wypadało, chociażby dla zachowania pozorów. Nie mógł, bo teściowa zmarła tuż przed świętami, a to był bardzo ciężki okres, jeśli chodzi o połączenia lotnicze i rezerwację biletów  w ostatniej chwili. Dlatego też Dusia pożegnała swoją mamę tylko w towarzystwie najbliższej rodziny. Przyjechała nawet ciocia Jola z Zakopanego, choć też nie obyło się bez problemów. W dzień pogrzebu, Boguś wysłał żonie jedynie wiadomość, że " Łączy się w bólu".  W tym samym czasie "łączył się" też z Rebeką Winston.
Z czasem "Bogusz"- jak to wymawiała Rebeka - zamienił swoje niewygodne łóżko w wynajmowanym pokoju,  na miękkie łoże w sypialni swojej kochanki. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają żadnych szans na poważny związek. Boguś - niewykwalifikowany robotnik z jakiejś tam Polski, czy Rosji - i Becky, jak mówili na nią znajomi,  która miała przed sobą wspaniałą karierę na uniwersytecie. Nie, to nie mogło się udać i co do tego - oboje byli zgodni. Tylko wspólna sypialnia wszystko niwelowała. Tam wszelkie rozbieżności społeczne, czy materialne po prostu nie miały znaczenia.
Bogdan wracał do swojego kraju  bogatszy o premię, jaką otrzymał od Rebeki. Była to całkiem spora suma funciaków.

„Dzięki nim zyskam u Duśki większy szacunek”, marzył.

(XVIII) Iwona Furmaga
Mimo późnego wieczora, odebrał niemal od razu.
- Nic nie musisz mówić. Wszystko już widziałem. - odpowiedział, czytając jej w myślach.
- I nic nie powiesz? Miałeś się tym zająć tak, by nie było śladu! Obiecałeś, że nikt się nigdy nie dowie, że go nie znajdzie! - ze zdenerwowania nieświadomie podniosła głos.
- No i przez piętnaście lat nikt nie wiedział - przyznał ze zdziwieniem w głosie. - A co ty myślałaś? Że jestem magikiem i sprawię, że twój kat zniknie z powierzchni ziemi i rozpłynie się w powietrzu? Chyba trochę mnie przeceniasz, złotko…
Rebeka wzięła kilka głębszych oddechów, nie chcąc dać się ponieść nerwowej atmosferze. Rozmowa z tym człowiekiem nigdy nie należała to najłatwiejszych i mogła się już nieraz przekonać, że lepiej i bezpieczniej było nie mieć go za wroga.
- Boję się, słyszysz? Cholernie się boję... A co, jeśli wszystko się wyda? Jeśli dotrą do ciebie?- zapytała.
Mężczyzna nagle zmienił ton:
- Chciałaś chyba powiedzieć „do nas”, moja droga. Jeśli dotrą do nas! Nie zapominaj, że oboje w tym siedzimy - chłód w jego głosie nie pozostawiał wątpliwości.
Przerażenie na chwilę odebrało Rebece zdolność mowy. A czego innego mogła się po nim spodziewać? Że w razie zagrożenia weźmie winę na siebie, a ona wyjdzie z tego obronną ręką? Dotarło do niej, jak bardzo była naiwna.
- Nie waż się nikomu nic mówić. Ani słowa, rozumiesz?- ciągnął dalej. Nie myśl sobie, że będę miał jakiekolwiek skrupuły, gdy grunt będzie palił mi się pod nogami.
- Nie boję się ciebie - butnie odparła Rebeka - Plan był inny. Wszystko, co się stało, to tylko i wyłącznie twoja wina. Mnie w to nie wplątuj.
Po drugiej stronie słychać było jedynie znajomy oddech.
Mężczyzna zamyślił się przez chwilę. Fakt, miał tylko nastraszyć delikwenta i przekazać mu jedną, konkretną wiadomość - ma zniknąć z życia Rebeki. I wszystko pewnie poszłoby zgodnie z planem, gdyby tamten nie zaczął się stawiać. Pięści natychmiast poszły w ruch, a gdy w szamotaninie Aaron zerwał kominiarkę z twarzy napastnika, nieświadomie przesądził o swoim losie. Nie było już odwrotu. Musiał zginąć, by nieposzlakowana dotąd opinia sprawcy nadal taka została.
- Już jesteś w to wplątana, złotko - przypomniał. Plan wymknął się trochę spod kontroli, ale nie zapominaj, że to był twój plan. Gdybyś miała jakieś wątpliwości, to bądź pewna, że mam na to dowód i gdybyś próbowała mnie w coś wrobić - nie zawaham się go użyć. Jeśli zrobi się gorąco - razem pójdziemy na dno. I nie zawracaj mi głowy, jeśli nie masz konkretnego powodu, bo nic się na razie nie dzieje, a ty robisz tylko niepotrzebny szum.
Połączenie zostało przerwane. Rebeka jeszcze długo stała ze słuchawką w dłoni, niezdolna do żadnego ruchu. Nie tak miało to wyglądać. Ta rozmowa miała ją uspokoić, a tymczasem zafundowała jej nieoczekiwany powrót do przeszłości i otworzyła dawno zabliźnione rany.
              Piętnaście lat temu usłyszała, że plan wymknął się spod kontroli i dla ich wspólnego dobra, Aaron musiał zniknąć. Z jej serca spadł wielki kamień, a ona wreszcie mogła zacząć normalnie żyć, bez ciągłego oglądania się za siebie. Uczucie to, przeplatane ze strachem z powodu różnych konsekwencji, wprawiało ją często w emocjonalną huśtawkę i na długie godziny zamykało w czterech ścianach.
Gdy było już naprawdę źle, chciała poprosić o pomoc, nawet samego diabła. Nie pomyliła się, bo jedyny człowiek, który zgodził się jej pomóc, jak się później okazało, niewiele się od niego różnił. Nie miała wyjścia, na szali leżały dwa życia. Albo ona - zaszczuta ofiara, albo Aaron - bezwzględny dręczyciel.
             Florian wiedział o prześladowaniach Rebeki przez Aarona, jednak jego pomoc i zaangażowanie, ograniczały się tylko do cyklicznych wizyt na komisariacie, które i tak niczego nowego nie wnosiły w kwestii rozwiązania problemu. Innych możliwości Rebeka nie śmiała mu proponować. Światopogląd Floriana nie godził się na tak drastyczne posunięcia. Wzięła więc los w swoje ręce. Gdyby nie to, pewnie już dawno leżałaby w rodzinnym grobowcu na Arnos Vale, najbardziej urokliwym cmentarzu w Bristolu. Odzyskany spokój po zaginięciu Aarona nie uratował jednak jej małżeństwa. Może od początku jego los był przesądzony? Może to była jedyna droga ucieczki, z której oboje skorzystali? Bo przecież nie tylko Rebeka zmagała się ze swoim demonem.
            Alibi, które miała na czas zaginięcia Aarona, skutecznie odsunęło od niej podejrzenia. Przynajmniej, jeśli chodzi o policję. Matka Aarona jeszcze długo po zaginięciu syna, nachodziła Rebekę i obwiniała ją o wszystko. Ona jedna nie wierzyła w jej niewinność. Zaślepiona miłością do syna, bezkrytycznie patrzyła na jego poczynania. Zresztą, w obecności matki, Aaron zawsze zachowywał się bez zarzutu. To przy Rebece pokazywał prawdziwe oblicze i zamieniał się w potwora.
- Nie było innego wyjścia - usprawiedliwiała się w myślach i powtarzała sobie jak mantrę. Po prostu nie było innego wyjścia...
       Zasypiała z bolesną świadomością, że prędzej czy później przeszłość da o sobie znać i Rebeka będzie musiała się z nią zmierzyć. Bo niezależnie od niej, nie wszystko jeszcze zostało zapomniane… 

(XIX) Iwona Furmaga
W milczeniu wracali z jednego z lubelskich szpitali, do którego, w akcie paniki, Boguś szybko zabrał Dusię, modląc się przez całą drogę, by jego wizja chorej na koronawirus żony nigdy się nie ziściła. Na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku i w płucach Duśki nie ma śladu obecności niebezpiecznego wirusa. Nagłe pogorszenie jej stanu zdrowia wynikało po prostu z rozwijającej się w szybkim tempie anginy. Boguś odetchnął z ulgą. Nigdy nie spodziewał się, że tak go ucieszy zwykła infekcja żony.
Cisza wypełniała cały samochód. Boguś szczęśliwie tego dnia nie miał śladu procentów w organizmie, mógł więc spokojnie przejąć rolę kierowcy bez konieczności wzywania taksówki. Inaczej pewnie znowu nie obyłoby się bez wymówek Duśki, choć w tym przypadku akurat miałaby absolutną rację. Dlatego cieszył się, że Dusia mogła liczyć dziś na jego pomoc, a on zrobił wszystko, by stanąć na wysokości zadania i jej nie zawieść. Wcześniej bywało z tym różnie.
Ogarniająca ich cisza sprzyjała głębokim przemyśleniom. Boguś dałby wiele, by wiedzieć, o czym teraz myślała jego żona. Leki zaaplikowane w szpitalu znacznie poprawiły jej ogólny stan. Plik recept czekał w torebce na realizację. Sumienne przyjmowanie lekarstw zgodnie z zaleceniami laryngologa dawało nadzieję na szybki powrót chorej do zdrowia. Tylko, czy wróci też do niego? Wiadomość od Florka przewróciła jego życie do góry nogami. Co prawda nie wiedział, jaka jest jej treść, ale sama świadomość pojawienia się dawnego rywala w ich życiu napawała go niepokojem i wytrącała z równowagi.  Florek był groźnym przeciwnikiem, który - mimo że nigdy nie stanęli naprzeciwko siebie z pięściami gotowymi do walki o serce Dusi -  był wciąż obecny między nimi przez kilka pierwszych lat ich związku. Boguś wiedział, że Duśka nigdy nie zapomniała o swoim pierwszym chłopaku i na początku starał się, jak mógł, by swoją miłością usunąć z ich życia tego nieproszonego gościa. Udało się to dopiero, gdy urodził się Filip. A może Duśka dała mu tylko złudne wrażenie, a tak naprawdę Florek ciągle był w jej myślach?
Boguś zrozumiał, że nadciąga moment, gdy może stracić wszystko. Żonę, którą kochał od tylu lat, wspólnie spędzone lata, stabilizację. Zrozumiał, jakim był głupcem, nie doceniając tego i miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno i wszystko uda się jakoś posklejać. Nadszedł czas, by w końcu szczerze porozmawiać o tym z żoną - pomyślał.  Przecież od dawna widział, co się dzieje i przerażał go kierunek, w jakim to wszystko zmierza. A on chciałby w końcu wiedzieć, na czym stoi. Jedno było pewne - nie podda się bez walki i dobrowolnie nie odda tych wspólnie spędzonych lat.
W domu Duśka natychmiast położyła się do łóżka. Gorączka znacznie spadła, jednak ona była jeszcze słaba i potrzebowała odpoczynku. Boguś pofatygował się nawet do apteki, więc na szafce obok czekała już torebka medykamentów, dzięki którym Duśka wkrótce stanie na nogi. Zrobił też herbatę z miodem i cytryną, przyniósł żonie do łóżka i przysiadł na jego brzegu. Patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Dusia miała wrażenie, że zastanawia się, czy nie położyć ręki na jej ramieniu. Dawniej, zanim Florek postanowił o sobie przypomnieć, Duśka bardzo lubiła, gdy mąż masował jej plecy. Nie zdarzało się to często, ale może właśnie dlatego tak bardzo doceniała takie gesty. Jednak od pewnego czasu nie mogła znieść jego dotyku. Gdy widziała go zbliżającego się do niej, wymyślała szybko jakieś zajęcie, by nie mógł podejść dostatecznie blisko. Wiele było takich krępujących sytuacji. Nie chciała jawnie odtrącać męża, by nie pogłębić przepaści, jaka wytworzyła się między nimi.
Patrzyła na człowieka, którego od tylu lat znała jak własną kieszeń i wiedziała, że bardzo chciałby coś powiedzieć. Czuła, jak coś gryzie go od środka i chciałby w końcu to z siebie wyrzucić. Przykuta do łóżka, tym razem nie miała dokąd uciec. Spokojnie czekała więc, zdając sobie sprawę z tego, że tym razem będzie musiała zmierzyć się z problemem.
- Nie chciałabyś mi o czymś powiedzieć?- zapytał Boguś, patrząc jej uważnie w oczy. Oboje wiedzieli w jakim kierunku ta rozmowa zmierza i mieli świadomość, że dłużej nie da się już udawać.
W tych słowach nie było wyrzutu. Było jedynie wyczuwalne na kilometr napięcie i strach, którego nie udało się Bogusiowi ukryć. Być może nie chciał już dłużej czekać, chciał tu i teraz zmierzyć się z tym, co nieuniknione.
- A jakie to ma znaczenie, czego ja chcę? Przecież nigdy moje potrzeby nie były dla ciebie ważne, a moje zdanie liczyło się najmniej - z dezaprobatą odpowiedziała Duśka.
Boguś schował głowę w ramionach. W jej słowach było sporo racji. Na co on liczył? Że teraz, w kilku słowach, naprawi wszystkie pęknięcia w ich małżeństwie z ostatnich kilkunastu lat?
- Wiem o Florku. O tym, że znowu pojawił się w twoim życiu. Tylko nie wiem, co to dla nas oznacza.- wypowiedzenie tego wymagało od Bogusia nie lada wysiłku. Wpływ, jaki wywarło na żonie pojawienie się Florka, odczuł jako osobistą porażkę. Gdyby był lepszym mężem, Duśka nie stałaby teraz na rozdrożu swoich uczuć i nie zastanawiałby się, którą drogą pójść. A miał wrażenie, że tak właśnie jest.
Duśka milczała. Bał się, że w jej głowie toczy się walka i oczami wyobraźni widział już, jak szala z Florkiem przeważa nad ich dotychczasowym życiem.
- No powiedz coś! Mam się bać? Chcesz do niego odejść?- zapytał, nie panując już nad swoim głosem.
- A czego masz się bać?  To, co najgorsze, chyba już się zdarzyło.- odparła bez wahania.
-Najgorsze?  Jakie najgorsze?! O czym ty mówisz?!- krzyknął.
- O nasze życie mi chodzi. O nasze małżeństwo, w którym od dawna nic się nie zmienia. O to, że od pewnego czasu żyjemy nie ze sobą, tylko obok siebie. Nie widzisz tego? Wykonujemy codzienne czynności, odhaczamy je na liście zadań i idziemy dalej, każde w swoją stronę. Kiedyś przynajmniej się starałeś, w twoich oczach widziałam miłość… Zostało już tylko przyzwyczajenie. Czy to właśnie chciałeś usłyszeć? – powiedziała z pretensją w głosie.
Boguś nie spodziewał się tak gorzkich słów z ust żony. Ale chciał prawdy, to ją dostał. Była jak niespodziewane uderzenie w twarz.
-Jakie przyzwyczajenie? Przecież kocham cię tak, jak na początku naszej znajomości.- próbował przekonywać.
- Szkoda, że ja już tego nie czuję…- Duśka posmutniała.
-Kochanie, dłużej tak być nie może. Zróbmy coś, by było jak dawniej. Nie chcę cię stracić.- Boguś niespodziewanie dla niego samego zdobył się na szczere wyznanie.
-Dlaczego? Przecież zrobiłam, jak chciałeś. Zostałam w domu, poświęcając się rodzinie i wychowaniu dziecka, zapominając całkowicie o sobie. Teraz się obudziłeś? Po tylu latach?- słowa Duśki jak sztylet wbijały się w serce Bogusia. Do tej pory jakoś ci ta stagnacja nie przeszkadzała. Wygodnie było mieć w domu gosposię, która wszystko zrobi i poda pod nos, prawda? A nie pomyślałeś, że ja oczekuję od życia czegoś więcej? Że potrzebuję kogoś, kto będzie ze mną iść przez życie, kto podniesie mnie na duchu, zrozumie i na kogo mogę liczyć w każdej sytuacji?
Boguś czuł, że zaraz wybuchnie. Rozmowa poszła zupełnie w innym kierunku, niż sądził. Miotał się po pokoju tam i z powrotem,  licząc, że pomoże mu to się choć trochę uspokoić.
- I myślisz, że ten cały Florek da ci to wszystko? Że dniami i nocami będzie trzymał cię za rękę i szeptał czułe słówka? – odparł z sarkazmem. Ile ty masz lat? Nie wiesz, co tak naprawdę liczy się w życiu?
- Wiem. Doskonale wiem. I właśnie dlatego w końcu otworzyły mi się oczy - wyrzuciła z siebie słowa, które od dawna zatruwały jej wnętrze. - Jakbym obudziła się z głębokiego snu. Do tej pory żyłam według planu, jaki dla nas ułożyłeś. Bez słowa sprzeciwu zgadzałam się na wszystko. Ale dość tego słyszysz? To, że Florek znów się pojawił, nie oznacza jeszcze, że w podskokach pobiegnę i rzucę się w jego ramiona.- podniesionym głosem chciała w końcu wylać cały swój żal. Chociaż widząc, co od pewnego czasu dzieje się w naszym małżeństwie, nie wiem, czy to nie byłoby najlepsze wyjście. Zadowolony? Co jeszcze chcesz usłyszeć?! Czego jeszcze ode mnie chcesz?!
Boguś skamieniały patrzył na żonę, nie dowierzając temu, co usłyszał. Nie poznawał jej. Duśka nigdy by się tak nie zachowała. Złość, jaka zebrała się w środku, znalazła ujście także i u niego:

- Niczego! Już niczego od ciebie nie chcę!- odparł równie zimno. Obrócił się na pięcie i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.


(XX) Teresa Tracz
Nawet nie popatrzył w stronę windy, tylko dopadł do schodów. Przeskakiwał je z impetem po dwa naraz. Niewiele brakowało, a wpadłby na sąsiadkę, która właśnie wracała ze sklepu obładowana zakupami niczym dromader. Kobieta już otwierała usta, żeby go zbesztać, ale gdy spojrzała na jego twarz, zamknęła usta i czym prędzej podeszła do swoich drzwi. Długo jeszcze myślała o swoim sąsiedzie, siedząc przy stole nad szklanką herbaty. Jego oczy były przepełnione takim bólem i rozpaczą, że nie można ich było tak po prostu wymazać z pamięci. „Coś złego musiało się u nich stać” – pomyślała.
Tymczasem Boguś, nieświadomy reakcji i przemyśleń pani Janiny, wybiegł z bloku i rzucił się w stronę parku. Nie obchodziły go żadne zakazy. Musiał usiąść gdzieś w ustronnym miejscu i przetrawić to, co usłyszał przed chwilą od żony. Czuł, że za moment jego głowa eksploduje od natłoku myśli. Na szczęście alejki były puste. Mężczyzna siadł na ławce i mocno objął swoją głowę rekami. Kołysał się miarowo w tył i w przód, a z jego gardła wydobywał się ni to szloch, ni zawodzenie. Zagryzał wargi aż do krwi. Trwał w tym stuporze jakiś czas, aż wreszcie głęboko odetchnął i z rezygnacją opuścił ręce. Oparł skołataną głowę o brzeg ławki, przymknął oczy i za zamkniętymi powiekami uruchomił projekcję zdarzeń ze wspólnej przeszłości.
Kościół, Dusia w białej, zwiewnej sukni, ze skromnym wianuszkiem na głowie i bukiecikiem różowych frezji w drobnych dłoniach. Cudnie zarumieniona patrzy na niego spod długich, ciemnych rzęs. Bije od niej blask, że aż oczy bolą patrzeć. Jakiż on był wtedy szczęśliwy, i jaki cholernie dumny, że będzie należała tylko do niego. Słowa przysięgi, ręce związane stułą, setki życzeń, pierwszy weselny taniec… Wszystkie te wycinki wspomnień w zawrotnym tempie przesuwały się w głowie Bogusia.
Łąka, i znów Dusia, tym razem w kwiecistej sukience odsłaniającej szczupłe ramiona i ponętne piersi. Wystawia do słońca rozpromienioną twarz, jak do pocałunku. Odwraca się, podchodzi do niego z pewną dozą nieśmiałości, a jednocześnie zalotnej zmysłowości. Chwyta go za rękę i delikatnie kładzie ją na swoim, jeszcze płaskim brzuchu. Śmieją się radośnie. Boguś unosi Dusię w ramionach i wirują, wirują wśród wysokich traw jak pyłki dmuchawca.
Szpital. Porodówka. Dusia, zlana potem, mężnie znosi coraz częstsze bóle. I on - szczęśliwy i przerażony zarazem. Pierwszy krzyk Filipka, łzy ulgi i blask macierzyńskiej miłości w oczach Dusi. Jakże wydawała mu się wtedy piękna i święta, niczym Madonna.
Kolejne kadry: wspólne spacery z synkiem, ból rozstania z dzieckiem w przedszkolnej szatni… Dusia w kuchni… Dusia w sypialni i… Dusia… Dusia…
Boguś gwałtownie otworzył oczy. Koniec ze wspomnieniami. Nie czas na rozdrapywanie ran. Zrozumiał w tej jednej chwili, że tylko krok dzieli go od tragedii. Nie będzie teraz stał i użalał się nad sobą, nie będzie biernie czekał, aż jakiś bogaty bubek odbierze mu żonę, tylko dlatego, że był kiedyś jej pierwszą miłością. Pieprzony lowelas, dlaczego nie wykorzystał szansy, by wtedy związać się z Dusią. Wolał wyjechać za granicę, zrobić karierę i dorobić się majątku. Znudziła mu się żona, więc wrócił i przypomniał sobie o swej dawnej dziewczynie. Ale tym razem nie pójdzie mu tak łatwo. Boguś na wspomnienie tego wymuskanego lalusia zacisnął pięści. Niech no tylko go dorwie!
W parku zrobiło się szaro, mężczyzna postanowił wrócić do domu. Po drodze jeszcze raz przeanalizował słowa żony: „To, że Florek znów się pojawił, nie oznacza jeszcze, że w podskokach pobiegnę i rzucę się w jego ramiona!”. Zatrzymał się i wolno wypuścił powietrze z płuc: „Jeszcze nie wszystko stracone” – pomyślał i uśmiechnął się do siebie.

XXI Barbara Cywińska
Dusia opadła ciężko na poduszkę. Wyczerpała ją ta rozmowa. Swoją drogą, już dawno jej własny mąż, człowiek, z którym żyła pod jednym dachem tyle lat, nie rozmawiał z nią tak poważnie; dawno też nie uzewnętrzniał swoich emocji i uczuć. Już nawet zapomniała, jak to jest. Nie zauważyła, kiedy ich rozmowy skurczyły się do spraw przyziemnych, do codziennej wymiany lakonicznych komunikatów, zdawkowych pytań i odpowiedzi. A przecież kiedyś potrafili ze sobą rozmawiać na różne tematy, pamięta, jak bardzo lubiła, gdy próbowali jedno drugie przekonywać do własnych racji, spokojnie, bez irytacji. Nie to, co teraz. Ech...
Dusia westchnęła, przymknęła oczy. Chciała zasnąć, przespać trudny czas. Może to wszystko, co się ostatnio dzieje, to tylko sen. Niestety! Sen nie chciał do niej przyjść. Za to Florian zjawił się jak na zawołanie. Rozpanoszył się w jej głowie, jakby miał do tego niezbywalne prawo. Kobieta poczuła irytację. Nie było go tyle lat, tyle długich lat. Nie było go wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Zostawił ją bez słowa wyjaśnienia. A przecież ona wtedy... Boże, gdyby wtedy, dziwnym zrządzeniem losu, nie zjawiła się u nich ciocia Jola z Zakopanego, gdyby nie zatrzymała się u nich na kilka dni i gdyby nie dostrzegła, że z Dusią coś jest nie tak, że dziewczyna jest jakaś nieswoja, nie wiadomo, co by się wtedy stało. Może dzisiaj Dobromiła byłaby tylko mglistym wspomnieniem. Ciocia była uparta, chyba nawet przedłużyła wtedy swój pobyt o dzień czy dwa, ku milczącemu niezadowoleniu swojej siostry. Wyjechała, gdy wyciągnęła od siostrzenicy całą prawdę. Wanda odetchnęła wtedy z ulgą. Siostry specjalnie za sobą nie przepadały. Za to Dusię, córkę Wandy, Jola traktowała jak własne dziecko. Kochała tę dziewczynę, a Dusia uwielbiała ciotkę. Chyba nawet miała do niej większe zaufanie niż do własnej matki. Czy to możliwe, żeby w jednej chwili przekreślić miłość, co to miała być aż po grób i wyjechać? Czy tak zachowuje się zakochany chłopak? Czy kochając kogoś, można się do niego nie odzywać 20 lat? Nawet jeżeli musiał nagle wyjechać, czy nie mógł napisać listu bądź zatelefonować? Zrozumiałaby, kochała go przecież i chciała dla niego jak najlepiej. Pragnęła, żeby był szczęśliwy. Nic takiego się nie stało, nie zadzwonił, nie napisał, nie przyjechał.
Chociaż nie, przyjechał. Pojawił się po latach, gdy ona już od dawna miała ułożone i ustabilizowane życie. I śmie mówić, że ją kocha, że zawsze ją kochał. Jest na tyle bezczelny i pewny siebie, że …
O nie, Florianie! Tamtej Dusi, tamtej nieśmiałej dziewczyny zakochanej w tobie już nie ma. Jest za to Dobromiła, dojrzała kobieta, z doświadczeniem i życiową mądrością. Kobieta, która nie pozwoli nikomu sobą manipulować! Nikomu!
- Nikomu nie pozwolę sobą manipulować! Nie pozwolę! Nie pozwolę! Nie pozwolę! - Powtórzyła sobie tę złotą myśl kilkakrotnie, żeby zapamiętać, żeby, broń Boże, gdy spojrzy w oczy Floriana, nie zapomnieć…

- Otwarte!
Bogdan usłyszał męski głos dobiegający z głębi mieszkania. Wszedł i...stanął oko w oko z rywalem. Nie zastanawiał się długo. Wyprowadził mocny cios prosto w szczękę. Zaskoczony przeciwnik zachwiał się i runął jak długi do tyłu. Zdążył jeszcze tylko pomyśleć, że dobrze, że matka wyszła właśnie na zakupy. A Bogdan, gestem podpatrzonym na amerykańskich filmach, lewą ręką potarł obolałą pięść i wycedził przez zęby:
- Trzymaj się z daleka od mojej żony, Florianie. Zrozumiałeś?!
- Człowieku, odwaliło ci?! Wiesz kim jestem? - syczał Florek, próbując jednocześnie zatamować krew tryskającą z rozkwaszonego nosa.
- Tak, wiem. Jesteś totalnym dupkiem, który kiedyś zamienił miłość na karierę, a teraz próbuje mieszać w życiu innych - odpowiedział spokojnie Boguś. - Powiedz jeszcze, że mnie pozwiesz, bo jesteś wziętym prawnikiem i że wsadzisz mnie do więzienia, gdzie zgniję marnie, a Ty w tym czasie będziesz z rozkoszą posuwał moją żonę! Powiedz to, a ja z rozkoszą rozkwaszę ci tę lalusiowatą gębę tak, że cię własna matka nie rozpozna.
Szanowna mamusia jakby na to czekała. Zmaterializowała się za plecami Bogusia nie wiadomo kiedy i skąd.
- Co tu się dzieje?! Co pan tu robi?! Florek, dziecko, co ci się stało?! - krzyczała starsza pani.
Florian wstał, poprawił marynarkę, wierzchem dłoni rozmazał krew po twarzy.
- Wszystko w porządku, mamo, pan właśnie wychodził.
- Tak, szanowna pani. Ucięliśmy sobie z synkiem miłą pogawędkę. Niezdara z niego, potknął się i rozbił sobie nos. Ale na mnie już czas. Och, przepraszam, nie przedstawiłem się: Bogdan, moje nazwisko nic pani nie powie. Ale moją żonę na pewno pani zna. Dobromiła. To moja żona. Nie pamięta pani Dusi? Niewiele brakowało, a zostałaby pani synową. Na szczęście tak się nie stało. Jest moją żoną, a ten pani synalek próbuje rozbić nasze małżeństwo - w tym momencie Boguś porzucił eleganckie maniery i splunął znacząco wprost pod nogi osłupiałego mecenasa Floriana Rogowskiego. - Florku, czy to prawda, co mówi ten pan? - Rogowska odzyskała rezon i przypuściła atak na syna.
- To ja będę leciał, bo widzę, że państwo musicie porozmawiać. - Bogdan ukłonił się szarmancko starszej pani. - A ciebie, mecenasie Florianie Rogowski, jak jeszcze raz zobaczę w pobliżu mojej żony, to nie skończy się tylko na potknięciu - Boguś mrugnął znacząco, patrząc prosto w oczy rywala, po czym odwrócił się i wyszedł.

Florek powlókł się do łazienki. Matka szła za nim i robiła mu wykład umoralniający. Spojrzał w lustro i sam siebie nie poznał. „Jasny gwint, nie wpuszczą mnie do samolotu z taką gębą! Chyba założę maskę. W końcu mamy obowiązek je nosić.


XXII Ewa Sprawka
(20 lat wcześniej)
Po powrocie z Roztocza każde wróciło do swoich domów, ustalając wcześniej, że na razie nie będą się spotykać, jak również nie będą do siebie dzwonić. Trudno było im dotrzymać warunków tej umowy, gdy aparat telefoniczny przyciągał swoim sygnałem jak magnes. Florek nie chciał potęgować wściekłości swojej matki, dla której Dobromiła była osobą z nizin społecznych, a wręcz z marginesu. Każde z nich tęskniło.
Duśka bardzo chciała zachować pozory przed swoją rodzicielką, by ta nie domyśliła się niczego. Zresztą Wanda, jak każda matka, pragnęła dla Dusi wszystkiego, co najlepsze. I bardzo nie chciała, by córka powieliła jej błąd z młodości.
Po tygodniu młodzi mieli się spotkać pod dębem w parku. Na spotkanie przyszła jedynie Duśka. Siedząc na ławce pod drzewem, z niecierpliwością oczekiwała nadejścia Florka. Tylko dąb wiedział, jakie uczucia szalały w jej głowie. Obserwował, jak szybko jej nastrój się zmienia, od radosnego oczekiwania, pełnego euforii, po nagłe zwątpienie i rozpacz. „ Mógł przecież zadzwonić. Uprzedzić, że nie przyjdzie”, myślała zrozpaczona.
Gdy wróciła do domu, natychmiast sięgnęła po telefon. Wybrała domowy numer Florka i po chwili usłyszała głos matki chłopaka.
 - Dzień dobry, tu Dobromiła Kozak - przedstawiła się. - Czy mogłabym rozmawiać z Florkiem… To znaczy z Florianem?
- Wiem, kim jesteś. Dobrze się składa, że dzwonisz. - Kobieta, nie owijając w bawełnę, uderzyła szybko w chłodny ton. - Chciałabym cię poinformować, że syn wyjechał za granicę, by tam budować swoją przyszłość. Bo z tobą to mógłby, co najwyżej, otworzyć budkę z zapiekankami. Nie pasujecie do siebie!
Reszty gorzkich słów Duśka nie pamiętała. W domu dała upust swoim uczuciom. Poduszka była mokra od łez, a ona coraz bardziej pogrążała się w oceanie rozpaczy. Była sama, więc spokojnie mogła wypłakać wszystkie swoje łzy, aż do ostatniej kropli.
      Po jakimś czasie okazało się, że wyjazd na Roztocze przyniósł ze sobą gorzkie konsekwencje. Zorientowała się, że spóźniał się jej okres. Początkowo oszukiwała samą siebie, że to na pewno jakaś pomyłka. Jednak test ciążowy, a później wizyta u lekarza szybko rozwiały jej wątpliwości.
- Ósmy tydzień, ciąża rozwija się prawidłowo. Gratuluję. - usłyszała Dusia od pani ginekolog. Dla dziewczyny ta informacja była jak wyrok. Zmienność nastrojów, jaka jej teraz towarzyszyła, była nie do wytrzymania. Nawet jej mama zauważyła, że córka jest jakaś inna, ale postanowiła na razie o nic nie pytać. Duśka kolejny raz podjęła próbę skontaktowania się z Florkiem. Gdy i tym razem telefon odebrała jego matka, Dusia przyznała się jej do ciąży. Nie spodziewała się jednak, że usłyszy tyle przykrych słów:
- Uwiodłaś mojego syna i myślisz, że na ciążę go złapiesz? - warknęła kobieta. - Nic z tych rzeczy. Szukaj sobie tatusia dla swojego dziecka gdzie indziej. Nie dzwoń już tutaj, bo oskarżę o stalking! - grzmiała przez telefon.
       Duśka nie ustała w poszukiwaniach Florka, jednak próba odnalezienia go przez znajomych, nie przyniosła oczekiwanych efektów, chłopak przepadł jak kamień w wodę. W głowie dziewczyny znów szalała burza nastrojów. Przerażała ją wizja samotnego macierzyństwa. Ciągle żyła nadzieją, że Florek zadzwoni, jednak telefon milczał jak zaklęty. Nadszedł w końcu dzień, kiedy Dusia musiała przyznać się swojej mamie, że ta wkrótce zostanie babcią. Poprzedziły to badania USG, po których okazało się, że ciąża jest bliźniacza. Informację o ciąży matka Duśki przyjęła, o dziwo, ze względnym spokojem. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Duśka wyjechała do Zakopanego, by kontynuować naukę w Policealnym Studium Ekonomicznym. Ciocia Jola, która była położną w zakopiańskim szpitalu, załatwiła wszystko i niedługo potem Dusia szczęśliwie urodziła bliźniaki. Nie było jej jednak dane przytulić swoich dzieci tuż po porodzie. Decyzją dziewczyny, dzieci od razu trafiły do adopcji i 20. lutego 2000 roku Dusia widziała je ostatni raz.

XXIII Weronika Szewczyk

Zorientowała się, że udało jej się zasnąć dopiero po tym, jak na nowo się ocknęła. Spała z wykręconą pod kątem głową, a gdy spróbowała się wyprostować, poczuła napięcie w szyi. Przeklęła w myśli to, że podłożyła wcześniej pod głowę jeszcze jedną poduszkę. Za oknem było całkowicie ciemno, a w mieszkaniu panowała cisza, zakłócana jedynie mruczeniem kotów, które ulokowały się w łóżku obok Duśki. Bębniący zazwyczaj na okrągło telewizor milczał jak zaklęty.
Nigdzie nie było też Bogusia. Ani jego, ani też kurtki i butów, które wcześniej znajdowały się w przedpokoju.
Na pograniczu snu i jawy próbowała wrócić pamięcią do tego, co się wcześniej wydarzyło. W zwolnionym tempie, zapewne spowodowanym lekami, w głowie zaczęły jej rozbrzmiewać słowa, które powtarzała sobie zaraz przed snem, a także fragmenty rozmowy z Bogdanem. Chociaż ciężko to było nazwać rozmową.
I gdzie do cholery był Boguś? Od momentu gdy wyszedł, a może raczej wypadł z mieszkania, trzaskając drzwiami, minęły już prawie dwie godziny. Duśka, nieco wbrew sobie, zaczęła się martwić. Mimo tej całej chorej sytuacji, w której się znaleźli, mimo wszystkich gorzkich słów, które padły i zdarzeń na przestrzeni lat, które najchętniej by wymazała z kart swojej historii, nadal była jego żoną. I choć nadal nie wiedziała, co zrobić, choć nie była pewna, co czuje i do kogo, nie chciała, aby komukolwiek coś się stało. A Bogdana nigdy nie widziała nie tylko tak wściekłego, ale i tak zranionego. Bała się pomyśleć,  co mógł zrobić i do czego mogło to doprowadzić.
Wszystko szło nie tak. Jakby los celowo, dla zabawy, ciągle utrudniał jej życie. Miała pod górkę od samego początku, a gdy już jej się wydawało, że wychodzi na prostą, znów pojawiała się przed nią kolejna przeszkoda.
Zanim zaczęła na dobre przeklinać swój los, usłyszała najpierw szmer i ciężkie kroki w przedpokoju, a następnie wiązankę przekleństw wymruczanych pod nosem. Nie była pewna, do kogo była ona skierowana, ale na pewno jej nadawcą był Boguś.
Uchyliła delikatnie drzwi sypialni. Bogdan, ku zdziwieniu Duśki całkowicie trzeźwy, przetrząsał zapamiętale zawartość górnej szuflady w komodzie. Robił to jedynie lewą ręką, prawą trzymając w górze. Zdawał się nie zauważać obecności żony. Dobromiła przez chwilę chciała niepostrzeżenie wrócić do łóżka, ale jednak ciekawość wygrała.
- Co ty robisz? - odezwała się lekko zachrypniętym głosem.
- Szukam - Bogdan nawet nie odwrócił się w jej stronę - jakiejś maści, bandaża, czegokolwiek – powiedział, machając w jej stronę stłuczoną ręką, na której zaczynały powoli wykwitać sińce.

  Duśka nie była pewna, czy chce wiedzieć, co zrobił jej mąż ani kogo ozdobił przy użyciu prawej dłoni, ale była przekonana, że nie obyło się bez poszkodowanych. Na razie jednak trzeba było się zająć tą jego ręką. Chcąc nie chcąc, przeszła obok Bogusia do kuchni, aby poszukać jakiejś mrożonki.

XXIV Dorota Szczepańska

„Co za bezczelny typ! Jak on w ogóle śmiał przyjść i go uderzyć. Żeby tylko uderzyć… Pobić! Walił jak w worek. Dwa zęby, podbite oko i złamany nos, nie licząc siniaków. Tego tak nie można zostawić. Pozwę go, pójdzie siedzieć, zobaczy, co to znaczy zadzierać z mecenasem Rogowskim”.
Florek jechał na lotnisko i bił się z myślami. Ból, jaki odczuwał, jeszcze potęgował złość na Bogusia. Jak on mógł. Bałwan jeden, popamięta. Jakby nie ta podróż, to już składałby skargę na tego imbecyla. Ale spokojnie, zdąży. Ani się nie spodziewa. Załatwi go na szaro i kulturalnie. Nie tak jak tamten. Prymityw. Nie ma argumentów, to się bierze do bicia. On, Florian, nawet palcem go nie dotknie, nie będzie się zniżał do takiego poziomu. Złoży zawiadomienie, przyspieszy się tu i ówdzie, w końcu ma się te znajomości, i ten,  pożal się Boże,  mężuś trafi za kratki. Na długo. Nic wtedy nie stanie na przeszkodzie, aby na nowo ułożyć sobie życie z Dusią. „Dusia…” – rozmarzył się Florek… i przejechał na czerwonym świetle przez skrzyżowanie, a zaraz potem w lusterku wstecznym zobaczył radiowóz i usłyszał sygnał dźwiękowy.
- No i jeszcze tych mi tu brakowało! – wykrzyknął Florian na widok patrolu policji, ale posłusznie zjechał na pobocze i włączył światła awaryjne.
- Coś się stało, panie władzo? – rzucił z nerwowym uśmiechem przez uchylone okno do zbliżającego się policjanta. – Jakiś problem?
- Dzień dobry, panie kierowco. Aspirant Krystian Nowaczek, kontrola drogowa. – mundurowy przytknął palce do daszka czapki i skinął głową – proszę o dokumenty pojazdu, prawo jazdy, dowód osobisty. I może pan zdjąć maseczkę, będzie nam się milej rozmawiało – dodał z ledwo widocznym uśmiechem.
- Ale jak: zdjąć? – udawał zdziwionego Florian – przecież nie wolno bez maseczki.
- We własnym samochodzie pan może – policjant w dalszym ciągu był uprzejmy -  jeśli pan nie zdejmie maseczki, nie będę wiedział, że pan to pan.
- Zapewniam pana, panie posterunkowy, że ja to ja – Florian próbował nadawać swojemu głosowi żartobliwy ton – i absolutnie jestem tego pewien. – podał dokumenty policjantowi i mówił dalej – naprawdę, nie ma potrzeby, abym ja zdejmował. Wie pan, ostrożność przede wszystkim.
- Aspirancie, panie kierowco.
- Kiedy ja jestem cywilem – zdziwił się Florek.
- A ja jestem aspirantem, panie kierowco, nie posterunkowym. Proszę zdjąć maseczkę, nie mogę pana zidentyfikować.
- Identyfikuje to się zwłoki, proszę pana – żachnął się Rogowski – jestem prawnikiem, mówię panu, że ja to ja i może mi pan wierzyć.
- Dobra, dość tego – zniecierpliwił się policjant. – Grzesiek! – skinął na kolegę z patrolu – sprawdź dokumenty tego pana. A pan – zwrócił się do kierowcy – niech pan zgasi silnik i położy ręce na kierownicy. A wcześniej niech pan zdejmie maseczkę.
Florian z ociąganiem wykonał polecenie. Dalszy opór nie miał sensu. Nie chciał kłopotów i dodatkowych pytań. I wiedział, że kiedy policjant zobaczy jego złamany nos i posiniaczoną twarz, raczej ich nie uniknie.
- O, co my tu mamy – mało profesjonalnie, ale przytomnie zauważył mundurowy. – Skąd te obrażenia?
Florian zawahał się. Powiedzieć? Przyznać się? Może wtedy zdąży jeszcze na samolot...


XXV Iwona Furmaga
Od kilku dni dom wypełniony był głuchym milczeniem, a cisza wyglądająca z każdego kąta, stawała się powoli nie do zniesienia. Duśka miała tego serdecznie dosyć. O ile kiedyś jej to nie przeszkadzało, teraz było powodem, dla którego rankiem nie miała nawet ochoty wstać z łóżka. Bo i po co…
Od ich ostatniej, pełnej żalu i pretensji rozmowy, każde było zamknięte w swoim pokoju. Boguś ostentacyjnie wyprowadził się ze wspólnej sypialni i przeniósł do dawnego pokoju Filipa. Znała go na tyle, by wiedzieć, że tym ruchem daje jej do zrozumienia, kogo obwinia za obecną sytuację. Myśl ta bolała ją jednak tylko chwilę. Już dawno nauczyła się nie zadręczać czymś, na co kompletnie nie miała wpływu. Tak było lepiej. Zaakceptować i iść do przodu, nie oglądając się wstecz.
 Nie udało jej się też dowiedzieć, w jaki sposób Boguś zranił się w rękę i co tak właściwie się stało. Nie miała jednak dobrych przeczuć. Intuicja podpowiadała Dusi, że to jeszcze nie koniec, a obecna stagnacja  to cisza przed wielką burzą. Tak, jak ostatnimi czasy, teraz również żyli każde swoim życiem i w swoich własnych światach. Jednak przybrało to już taki rozmiar, że z czasem stało się dla nich jak najbardziej oczywiste, a wręcz normalne. W ich życiu wiele było kryzysowych sytuacji, nie zawsze wspólna droga usłana była różami, ale do tej pory jakoś sobie radzili. Nigdy nie było tak źle, jak teraz. Duśka martwiła się, że dłużej może tego nie wytrzymać. Według niej były dwa wyjścia: albo w końcu usiądą, porozmawiają i wyjaśnią sobie wszystko, albo się rozstaną i niech się dzieje, co chce. Dla obojga byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie. Im dłużej będzie trwać ta męcząca sytuacja, tym więcej strat za sobą przyniesie. I tak wszystko było już pokaleczone, popękane, a powrót do stanu pierwotnego zdawał się być już niemożliwy.
                Dusia miała świadomość, że z tych kawałków nie uda im się już na nowo posklejać dawnego życia. Zresztą, nie była nawet pewna, czy Boguś by tego chciał. Miała wrażenie, że po ich ostatniej, głośnej rozmowie pogrążył się w apatii, z której nie sposób go było wyciągnąć. Chwilowo ona sama nie miała na to ochoty. Za dużo się wydarzyło, padło zbyt wiele gorzkich słów. Może ktoś inny by podszedł do tego w inny sposób. Podniósł się, otrzepał i poszedł dalej. Ale nie Duśka. Nadal wszystko siedziało w niej bardzo głęboko. Chwilami nawet miała ochotę przerwać ten marazm, pójść i mocno potrząsnąć Bogdanem. Wytłumaczyć mu wyraźnie, że jeśli czegoś nie zrobią, to wkrótce nie będzie już czego zbierać. Ale zaraz potem ta ochota zamieniała się w złość. A dlaczego tylko ona powinna się starać? Czy tylko ona zawiniła? Skoro Boguś nie czuje potrzeby naprawienia ich obecnej sytuacji, znaczy, że jemu też nie zależy. I wszystko nadal zostawało po staremu. Coraz bliżej była od podjęcia drastycznej decyzji. Dla niej dalsze życie w takiej atmosferze  po prostu nie miało już sensu.  To nie było już wspólne życie, tylko wegetacja, pozbawiona celów i jakichkolwiek perspektyw. To nędzna egzystencja, podczas której od dawne nie żyli ze sobą, tylko obok siebie.
„Pal licho tyle wspólnie przeżytych lat. Pal licho wszystkie dobre wspomnienia”- pomyślała. „Trzeba w końcu ruszyć, obojętnie w jaką stronę. Dłużej tak być nie może. Nawet jeśli postanowią się rozstać, Filip z pewnością to zrozumie. Jest już dorosły i sam powoli układa sobie życie”, usprawiedliwiała się w myślach.
            Z mocnym postanowieniem Dusia ruszyła w stronę pokoju, gdzie od kilku dni, pogrążony we własnych myślach, mieszkał Boguś. Nie była nawet w połowie drogi, gdy natarczywie odezwał się dzwonek do drzwi.
Jakie było jej zdziwienie, gdy na progu zobaczyła dwóch policjantów.
-Dzień dobry. Starszy posterunkowy Stefaniak i posterunkowy Frąckowiak. Komenda Miejska Policji. Czy tu mieszka Bogdan Romanowski?- zapytali.
-Tak, to mój mąż. A o co chodzi? Czy coś się stało?- Duśka z obawą spojrzała na jednego z funkcjonariuszy.
-Zaraz wszystko wyjaśnimy. Czy zastaliśmy męża w domu?- powiedział ten niewzruszony.
Gdy Boguś zobaczył policjantów, wiedział już, po co przyszli.
-Bogdan, o co chodzi? Coś ty znowu nawywijał?- Duśce nie udało się ukryć pretensji w głosie.
Tymczasem jeden z policjantów czynił dalej swoją powinność.
- Czy pan Bogdan Romanowski?
-Tak, to ja – cicho przyznał Boguś, jednocześnie kiwając głową na znak zgody.
- Pójdzie pan z nami. Mamy wezwanie na oficjalne przesłuchanie pana w charakterze oskarżonego o napaść i pobicie Floriana Rogowskiego. Proszę się ubrać i zabieramy pana na komendę - poinstruował  funkcjonariusz Frąckowiak.
Duśka zamarła. Pociemniało jej nagle przed oczami i musiała szybko oprzeć się o ścianę, by nie upaść.
-Boże, Bogdan, co to wszystko znaczy? Coś ty zrobił? Jak mogłeś?- pytanie za pytaniem wypływało z jej ust.
Bogdan milczał. Bo cóż miał powiedzieć? Jak się usprawiedliwić? Że zrobił to z miłości do niej? Może sama w końcu to zrozumie. Sam nie miał sobie nic do zarzucenia. Zachował się po męsku. Dał po gębie i tyle. Należało się fircykowi. Chociaż teraz miał wątpliwości, czy było warto… Teraz, gdy jego małżeństwo wisiało na wosku, nie był już tego taki pewny. Jedno, co wiedział na pewno to to, że przyjdzie mu się teraz zmierzyć z konsekwencjami swojego czynu. Prędzej, czy później musiało do tego dojść.
Szybko włożył buty i zabrał kurtkę z wieszaka. Nawet się spojrzał w stronę Duśki. Nie zamierzał jej niczego wyjaśniać.
-Możemy już iść. Jestem gotowy- powiedział do policjantów. „Na wszystko”,  dodał w myślach.
Dusia jeszcze długo stała w progu pokoju, wpatrując się tępym wzrokiem w niedawno zamknięte przez męża drzwi.

XXVI Iwona Furmaga


Bristol powitał ją pięknym, słonecznym porankiem. Rebeka miała wrażenie, jakby w nocy nie zmrużyła oka nawet na minutę. Tak też się czuła. Wciąż prześladowała ją myśl, że grunt pod jej nogami pali się w zastraszającym tempie. Wiedziała, że moment, kiedy policja zapuka do jej drzwi, jest tylko kwestią czasu.
Od dnia, kiedy znaleziono szczątki Aarona, Rebeka zaczęła rozpadać się na kawałki.  Tamtego dnia przeszłość nagle wróciła i nie dało się tego nie zauważyć. Była wyczerpana nie tylko fizycznie, psychika również dawała jej się we znaki. O normalności nie mogło być już mowy. Z czasem stała się cieniem samej siebie, a ubrania zrobiły się nagle o trzy rozmiary za duże. Zamknięta w czterech ścianach, stroniła od ludzi, jakby mogli wyczytać prawdę z jej oczu. Zakupy robiła przez internet, z dostawą do domu, chociaż najczęściej większa ich część kończyła swój żywot w kuchennym koszu, bo kobieta nie miała apetytu, a jedzenie miało oznaczony termin ważności.
Rebeka była sama. Nikt jej nie odwiedzał. Po rozwodzie z Florianem grono jej znajomych nagle się zmniejszyło, obwiniając ją o rozpad tak dobrze zapowiadającego się małżeństwa. „Idźcie wszyscy do diabła.”, przeklinała ich czasem w myślach.
Od czasu do czasu zadzwoniła Magda. Pochodziła z Polski i przyjechała do Bristolu na studia. Razem studiowały biologię. Wtedy jeszcze trzymały się razem. Magda często przygarniała Rebekę i użyczała noclegu, gdy Aaron kolejny raz wpadał w szał. Od jakiegoś czasu ich kontakty znacznie się jednak rozluźniły, chociaż Magda dzwoniła w miarę regularnie. Rebeka podejrzewała, że bardziej z ciekawości, niż z chęci odnowienia dawnej przyjaźni.
Od niedawna Aaron każdej nocy przychodził do niej we śnie. Znów widziała jego zaciśnięte w złości usta i pięści gotowe do ataku. Znów czuła tamten strach i swoją bezsilność. Gdy zbliżał się powoli z zapowiedzią kolejnego uderzenia, budziła się zawsze zlana potem. Tak było i tej nocy. Jej serce waliło jak oszalałe i potrzebowała dużo czasu, by uspokoić się i wyrównać oddech.
Na nic zdały się środki uspokajające i nasenne, którymi faszerowała się przed snem. Koszmar przychodził każdej nocy i skutecznie nie pozwalał zasnąć. Mocna kawa w ciągu dnia też nie zdawała egzaminu. Rebeka chodziła wciąż zmęczona i apatyczna. Stała się niewolnicą koszmarnych nocy i równie fatalnych dni.
Zamyślona błąkała się bez celu po mieszkaniu, gdy uświadomiła sobie nagle, że słyszy gdzieś melodię, dobiegającą zapewne z jej telefonu i nieoczekiwanie poczuła wielką ochotę, by odebrać i w końcu poczuć namiastkę normalności w postaci zwykłej rozmowy z drugim człowiekiem. Zanim jednak zlokalizowała telefon, ten przestał już dzwonić. –
- Niech to szlag!- zaklęła cicho. Obcy numer na wyświetlaczu niewiele jej mówił. „Pewnie znowu jakiś telemarketing.”, pomyślała. Drgnęła, gdy po chwili telefon znowu się odezwał. Ten sam numer rozmówcy. Odebrała natychmiast.
- Hej, Rebeka!- Magda jak zwykle szczebiotała, cała w skowronkach. - Co u Ciebie? Od kilku dni bezskutecznie próbuję się do Ciebie dodzwonić… - powiedziała z nutką pretensji w głosie.
- Byłam trochę zajęta, wiesz… - Rebeka próbowała wybrnąć z niezręcznej sytuacji. - Dużo się ostatnio dzieje i zwyczajnie nie mam ma nic czasu. Przepraszam, jeśli ….
- Rozumiem Cię, kochana - Magda jak zwykle nie dała dokończyć rozpoczętego zdania -Ta sprawa z Aaronem i w ogóle. Na szczęście wszystko się już wyjaśniło. Dobrze, że możesz już odetchnąć i przestać żyć w strachu. Pamiętam, ile zdrowia cię to kiedyś kosztowało - powiedziała ze współczuciem.
- Masz rację. Cieszę się, że to już za mną – Rebeka z udawaną pewnością przytaknęła koleżance, starając się zapanować nad głosem, który powoli chciał odmówić jej posłuszeństwa.
- A wiesz, mówili dziś w porannych wiadomościach, że w związku z tą sprawą zatrzymali tego londyńskiego gangstera. Jak on się nazywał, wyleciało mi z głowy. Zaraz, zaraz … Wiem już. Tony Kray, tak się nazywał. Policja ma podobno niezbite dowody jego winy, a on jest już po pierwszych przesłuchaniach. Kto by pomyślał… Pewnie Aaron i jemu zalazł za skórę, co mnie wcale nie dziwi, znając jego charakter i będąc świadkiem tego, jaki los tobie zgotował.- Magda, jak zwykle trajkotała na jednym oddechu.
Po drugiej stronie zapadła nieoczekiwana cisza.
-Halo! Rebeka jesteś tam? Halo! - Magda podniosła głos.
- Muszę kończyć! Jestem naprawdę zajęta. Odezwę się w wolnej chwili, dobrze? - Rebeka nie czekając na odpowiedź szybko przerwała połączenie. 
A więc stało się. Policja zatrzymała Tony’ego. Niedługo trafią też na jej ślad, bo nie miała wątpliwości,  kogo gangster pogrąży w swoich zeznaniach. Jednak intuicja jej nie zawiodła. Koniec był bliżej, niż się spodziewała.
W desperacji zaczęła szukać wyjścia awaryjnego, ale każda z opcji, prędzej czy później, okazywała się być ślepą uliczką. Wydawało się więc, że los Rebeki był już przesądzony.
Oczami wyobraźni widziała zamykające się za nią, z ciężkim hukiem, żelazne kraty bramy więziennej. „Nie pozwolę zamknąć się w więzieniu, by w  niewoli spędzić resztę swojego życia.”- pomyślała. Rebeka miała pewność, że tego by nie wytrzymała. Więzienie by ją złamało i odebrało resztki człowieczeństwa. Nikt nie będzie brał pod uwagę pobudek, jakimi kierowała się w swoim postępowaniu. Według sądu będzie współwinna śmierci Aarona. Kobietą, która z premedytacją zaplanowała śmierć drugiego człowieka. I nie będzie miało znaczenia, że ów człowiek był jej oprawcą przez wiele lat.
Wiedziała już, co ma zrobić.
Glock 19, 9 mm idealnie leżał w jej dłoni. Dawno temu kupiła go nielegalnie na czarnym rynku, by w razie czego skutecznie obronić się przed ciosami Aarona. W tamtym czasie Rebeka była gotowa na wszystko, nawet na tak radykalne posunięcie. Ostatecznie pistolet nigdy nie został użyty, chociaż naładowany nabój ciągle czekał  na swoją odsłonę.
 Jakiś czas temu Rebeka przeczytała, że ludzie leworęczni żyją krócej.”W tej kwestii również nie będę wyjątkiem.”-  z ironią przyznała w myślach. Świadomość, że oto zbliża się do ostatniego przystanku, przyniosła jej nagle spokój i niespodziewaną ulgę. Kusząca perspektywa ucieczki od wszystkiego okazała się być wystarczającym powodem. Przez chwilę wydawało się jej, że widzi Aarona stojącego obok z założonymi rękami.  Jego złośliwy uśmiech był ostatnim, co zobaczyła, nim zamknęła oczy.

Rebeka bez wahania przyłożyła broń do lewej skroni i zanim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek, zdecydowanie nacisnęła spust…


XXVII Ewa Sprawka


Mocno zacisnęła powieki, a na jej długich rzęsach pojawiła się łza. Może ostatnia? Lecz zamiast huku, który miał zwiastować kres jej życia, usłyszała metaliczny trzask. Gwałtownie otworzyła oczy i z niedowierzeniem popatrzyła na rękę, w której nadal tkwił pistolet.
Glock 19,9 - ponoć broń XXI wieku. Słyszała, że czasami potrafiła zawieść, ale w takiej chwili? Odrzuciła z pogardą pistolet, jakby w tym momencie zaczynał parzyć jej delikatną dłoń. „Tak to jest, jak kupuje się broń na czarnym rynku!”, pomyślała z wyrzutem o swoim militarnym zakupie. Opadła ciężko na fotel i zaczęła szlochać nad swoim ciężkim życiem oraz nieudaną próbą samobójczą. Nagromadzone emocje wylewały się z niej jak przysłowiowa lawa. Całym ciałem wstrząsały niedające się opanować dreszcze. Wkrótce napięcie powoli ustąpiło, a ona zwinęła się w pozycję embrionalną i wtuliła w miękki fotel. Odetchnęło głęboko i poczuła senność. Czasami jeszcze zadrgała w stłumionym szlochaniu, innym razem rozpaczliwie broniła się przed czymś, ale w końcu zapadła w głęboki sen, dający wytchnienie od ostatnich dni. Oddanie się w objęcia Morfeusza jest dobrym lekarstwem. Pozwala zresetować się mózgowi, daje szansę na nowe sposoby rozwiązania problemów.
Nad ranem ze snu wyrwał ją głos dochodzący z telewizora, widocznie nie wyłączyła go wczoraj:
- Wprawdzie tymczasowo aresztowaliśmy podejrzanego, ale w sprawie jest wiele zagadek. Między innymi taka: ciało było skrępowane taśmami. Między warstwami taśmy udało nam się wyizolować materiał genetyczny, który nie należy do podejrzanego, a do innego mężczyzny. Ponadto ta popularna taśma produkowana była na rynek wschodni i trafiała do marketów budowlanych całego bloku wschodniego Unii Europejskiej. - Tak brzmiały ostatnie słowa oświadczenia wygłoszonego przez komisarza Marka Creiga dla dziennikarzy.
Te słowa przywołały Rebekę do żywych. Momentalnie oprzytomniała, poderwała się z fotela, pobiegła do łazienki, by zmyć z twarzy swoje wczorajsze czarne myśli oraz równie ciemne łzy. Początkowo miał być prysznic, ale los dał jej szansę na życie, więc postanowiła to uczcić, napełniając wannę ciepłą wodą i aromatycznymi olejkami do kąpieli. Uwielbiała ten zapach białych lilii, dzisiaj zmywał z niej wczorajszy zły nastrój i dręczące myśli. Nie, nie była w euforii. Była odprężona, gotowa, by stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Wiedziała, że nawet jeśli będą mieli coś na nią, to i tak ona tego nie zrobiła, była przecież ofiarą Aarona a nie jego katem.
Wyszła z łazienki otulona w puszysty szlafrok w kolorze fuksji i fioletowy turban na głowie. Jej szczupłe, zgrabne nogi ogrzewały równie zgrabne klapki, wykończone miękkim futerkiem. Zrobiła sobie pyszną kawę z ekspresu. Tak przygotowana zasiadła do laptopa, by zasięgnąć wiedzy na temat śledztwa w sprawie śmierci Aarona Michela.

XXVIII Dorota Szczepańska


W pokoju ktoś był.
Po zaskakującym popołudniu i nerwowym wieczorze sen wydawał się sprawą nierealną, ale dwie lampki koniaku i przeraźliwie nudny film zrobiły swoje. Duśka obudziła się i poczuła czyjąś obecność. Nie otwierała oczu, leżała nieruchomo i zastanawiała się, co z tego, co przeżyła, było prawdą. A może jej się śniło? Ta cała policja, Boguś z obandażowaną ręką i ta nieznośna po jego wyjściu cisza – może to tylko wina jej wyobraźni?
Skrzypnęło krzesło. Ktoś podszedł do jej kanapy i usiadł na brzegu. Poczuła delikatny dotyk czyjejś ręki na swoim policzku.
- Jesteś taka piękna. Nie mogę cię stracić. Dlatego to zrobiłem. Musiałem – usłyszała – i zerwała się z krzykiem.
Na łóżku siedział Boguś. Zmęczony, niewyspany i mizerny, ale to był jej mąż. Duśka potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić resztki snu. Sen odszedł, Boguś nadal był.
- Co ty tu robisz? – zapytała, choć chciała powiedzieć coś zupełnie innego. – Jak tu wszedłeś? Co musiałeś?
Boguś uśmiechnął się.
- O ho ho, moja żona przemówiła bez focha – usiłował zażartować – na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć?
- Nie przeginaj, Bogdan – zdenerwowała się Dusia i na wszelki wypadek podciągnęła kołdrę pod samą brodę. – wczoraj zabrała cię policja, a dziś siedzisz przy mnie jakby nigdy nic i w dodatku się uśmiechasz? Wysadziłeś komisariat w powietrze czy jak?
- Pomysł wart rozważenia – roześmiał się mężczyzna – ale tym razem nie było to konieczne. Sami mnie wypuścili. Wczoraj mnie przesłuchali, postawili zarzuty, wsadzili na dołek. Dzisiaj o świcie przyszedł jakiś facet po cywilu i kazał mnie zwolnić. Ty wiesz, że nawet komendant stał przed nim na baczność? Powtarzał tylko „Tak jest” w nieskończoność. Nie wiem, co tu jest grane, ale chyba nie chcę wiedzieć. Wolę nie wiedzieć – poprawił się – czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego niż wiedzieć za dużo. Kto mniej wie, lepiej śpi – dodał filozoficznie i wstał z kanapy. – Idę na kawę, zrobić dla ciebie? – spytał tak naturalnie, jakby robił to codziennie. – Parzoną, mocną, z cynamonem?
Duśka spojrzała na męża z niedowierzaniem.
- Coś chcesz? – spytała podejrzliwie – proponujesz mi kawę i w dodatku pamiętasz, jaką lubię? Potrzebujesz pieniędzy czy samochodu?
Boguś pokręcił głową.
- A ty ciągle swoje. Masz rację, chcę coś. Wypić kawę z moją żoną. To dużo?
-Nie, niedużo – Dusia czuła, że coś się w niej łamie, ale dzielnie trzymała emocje na wodzy – jeśli tylko kawę, to w porządku. Ale pamiętaj – podniosła ostrzegawczo palec do góry – jeśli się okaże, że za tą kawą kryje się coś jeszcze, to… będziesz skończony.
- Nic się nie kryje. Słowo kierowcy! – wspiął się Bogdan na szczyty poczucia humoru – idę do kuchni.
- W kredensie są kruche ciasteczka – poinformowała mężczyznę Dusia, trochę wbrew sobie i wbrew słowu, jakie sobie wczoraj dała, że nie okaże mu litości i będzie zimna i nieczuła. – Możesz je wyjąć, do kawy powinny się przydać.
Boguś kiwnął głową i zniknął za drzwiami.

Kobieta odrzuciła kołdrę, odsłoniła rolety i otworzyła okno, a potem skierowała się do łazienki. Po drodze słyszała pogwizdywanie Bogusia i szum wody w czajniku na kuchence gazowej. I nagle poczuła, że to będzie dobry dzień. Prysznic, makijaż, kawa z mężem… jak za dawnych czasów. „Bardzo dawnych” – poprawiła sama siebie w myślach i jeszcze dodała: „Ale to nie znaczy, że znów nie może być dobrze”.

XXIX Barbara Cywińska

Aspirant Krystian Nowaczek ze stoickim spokojem wysłuchał bajki gościa z pokiereszowaną gębą ukrytą pod maseczką. Opowieść zupełnie go nie przekonała, a nawet  wydała się mocno naciągana. Gość plótł coś o dziewczynie, w której zakochał się w liceum, o wkurzonym mężu, o samosądzie; nawet o tym, że za godzinę ma samolot i takie tam - nie trzymało się to kupy. A przy tym ciągle przypominał, jaką to on jest ważną personą, światowej sławy prawnikiem. Pewnie kontrola skończyłaby się pouczeniem, ale gość nieopatrznie wypowiedział  zdanie, które na aspiranta Krystiana Nowaczka podziałało jak przysłowiowa czerwona płachta na byka.
 - Pojedzie pan z nami - zakomunikował służbowym tonem zatrzymanemu. - Pana auto zostanie odholowane na policyjny parking - dodał, jednocześnie bacznie obserwując elegancika z obitą gębą. Miał wielką ochotę rzucić tego cwaniaczka na glebę i skuć, gdyby ten się rzucał.
Florek jednak zgrzytnął tylko zębami, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale spojrzał na zegarek i zrezygnowany  machnął ręką. Już i tak nie zdąży na samolot. A tego chłoptasia jeszcze zdąży nauczyć rozumu. Próbował go grzecznie ostrzec, z kim zadziera, ale skoro nie posłuchał… no cóż. Niebawem dowie się, co to znaczy wchodzić w drogę mecenasowi Rogowskiemu.
Wizyty na komisariatach nie robiły na Florku większego wrażenia. Bywał w nich częstym gościem - głównie po to, żeby ratować  tyłki swoich wysoko postawionych klientów, którzy najczęściej przez własną głupotę wpadali w ręce policji. Wtedy on wkraczał do akcji i wyciszał kiełkujące skandale.
- Zaprowadź pana do dwójki - aspirant Nowaczek wydał krótkie polecenie swojemu partnerowi, a sam zniknął za drzwiami z napisem: „Komisarz Tomasz Ryba”. Nazwisko wydało się Florkowi jakby znajome, ale nie mógł skojarzyć go z twarzą.
- Proszę siadać - policjant wskazał Florkowi drewniane krzesło.
Usiadł, choć krzesło parzyło go w tyłek. Powinien teraz grzać fotel w samolocie. Krzysiek się wścieknie. Tyle się chłopak nagimnastykował,  żeby mu załatwić ten lot. Jakoś mu to wytłumaczy, gdy tylko stąd wyjdzie.
Do pokoju wszedł wysoki, umięśniony, lekko szpakowaty mężczyzna po cywilnemu.
- Komisarz Ryba - przedstawił się, jednocześnie przewiercając wzrokiem zatrzymanego na wylot.
- Rogowski, mecenas - odpowiedział w tym samym stylu Florek. - Chciałbym złożyć oficjalną  skargę na pana podwładnego, aspiranta Nowaczka. Przez jego opieszałość spóźniłem się na samolot. Lojalnie uprzedzam, że moja obecność tutaj drogo będzie kosztowała komendę. Jednocześnie informuję, że zgłosiłem też pobicie i wskazałem sprawcę. Osobiście dopilnuję, żeby ten kto mi to zrobił odpowiedział za czynną napaść na mnie. A teraz, panie komisarzu, pozwoli pan że się oddalę.  - Florek był w swoim żywiole. Tymczasem, choć zazwyczaj monolog wygłaszany stanowczym tonem czynił cuda,  na tę tutaj, („no bo ryba to przecież ona!”, myślał gorączkowo Florek),  sprawdzone metody pana mecenasa zupełnie nie działały. Florek czuł, jak na czole pojawia mu się charakterystyczna bruzda niezadowolenia z samego siebie. Tymczasem Ryba siedziała za biurkiem  i niby słuchała, ale nic nie dało się wyczytać z jej miny. 
-  Miło, że pan do nas wpadł. Lojalnie pana uprzedzam, że z tego pokoju wychodzi się dopiero wtedy gdy ja na to pozwolę.
Florek miał wrażenie, że JA zostało wypowiedziane dużymi literami. Ale co tam, nie z takimi dawał sobie radę. 
- Zatem proszę mnie oświecić, panie komisarzu, jakiegóż to przestępstwa się dopuściłem, że mnie tu przetrzymujecie?
Komisarz zdawał się nie słyszeć pytania. Przyglądał się Florkowi, jakby ten był wyjątkowo rzadkim okazem. Wreszcie przemówił:
- Florek Rogowski, przepraszam, Florian Rogowski? 
- Tak - automatycznie odpowiedział Florek.
-  IV b, V LO w Lublinie, matura w 1999? - kontynuował Ryba.
- Tak - odpowiedział zaskoczony Florek. - My się znamy?
- Patefon! Mordo ty moja, nie poznajesz mnie? 
- Florek zbaraniał. Gapił się na tego osiłka przed sobą i nic nie kojarzył.
- Nie przypominam, sobie żebyśmy... - dukał jak nie on.
- Ha ha! No tak. Nazwisko cię zmyliło. Tomek Szczypior, pamiętasz?  - To ja. Przyjąłem nazwisko żony.Komisarz Ryba brzmi bardziej profesjonalnie niż komisarz Szczypior, nie uważasz?
Oczy Florka zrobiły się wielkie jak spodki. Ten pokurcz Szczypior, mały, chudy, wiecznie zasmarkany jest komisarzem... Kto by pomyślał. I w dodatku wygląda jak model z pierwszych stron Elle. W szkole nie przepadali za sobą ale teraz... cóż było robić trzeba było być miłym.
- Szczypior! To naprawdę ty? Jak ty wyrosłeś! Kto by się spodziewał…
- A jednak! Ty też, Patefon, nieźle mnie zaskoczyłeś. Prędzej bym się spodziewał, że zostaniesz astronautą, ale żeby papugą? No, no! Szacun! Słyszałem o twoich sukcesach. Same grube ryby wyciągasz z pierdla. Głupia sprawa, ja ich wsadzam a ty ich wyciągasz… Ale co poradzić, taka robota. Pamiętasz, jaki łomot mi spuściliście w czwartej klasie, ty i ten mięśniak, z którym siedziałeś na matmie? Myślałem, że utopię się w tym kiblu. Z wami dwoma nie miałem szans. Zresztą z żadnym z was wtedy nie miałem. A ty wiesz, że ten łomot to dostałem wtedy za darmo? To nie ja smaliłem cholewki do tej twojej laski, jak jej było? Jakieś takie dziwne miała imię.
- Dobromiła - przypomniał mu Florek.
- No właśnie. Duśka na nią wołaliśmy. Ona przyszła do mnie, bo chciała, żebym jej jakieś zadanie z matmy wytłumaczył. Szkoda mi się jej zrobiło, bo cienka była z matmy, aż przykro. A rachunku prawdopodobieństwa za nic nie mogła pojąć, dlatego przychodziła do mnie po lekcjach kilka razy. A ty myślałeś, że ja coś do niej, że my…Ona nie była w moim typie. Wzdychałem wtedy do Joli z III a. 
- Stare dzieje. Byliśmy młodzi i głupi. Po co do tego wracać - próbował zacierać wspomnienia Florek 
- Ty się Patefon nie denerwuj. Nie mam żalu. Gdyby nie wy, kto wie jakbym skończył a tak... Wtedy, jak się opiłem wody z kibla… Na samą myśl do tej pory robi mi się niedobrze. Wtedy obiecałem sobie, że jak przeżyję, to wezmę się za siebie, zapiszę na siłownię, nauczę się bić,  żeby już nigdy żaden Patefon ani inny mięśniak mi nie podskoczył! No i, jak widzisz, udało się. Byle kto do mnie nie startuje. 
- Gratuluję ci. A za tamto przepraszam. Głupio wyszło - kajał się Florek.
- No dobra, panie Rogowski, dość wspomnień. Co pana do nas sprowadza? - zapytał uprzejmie komisarz, przyjmując służbowy ton.
- Panie komisarzu - zaczął Florek -ja w zasadzie już wszystko powiedziałem temu panu, który mnie tu przywiózł. 
- A tak, aspirant Nowaczek pokrótce naświetlił mi sprawę. Chciałbym jednak usłyszeć z pana ust wyjaśnienie, dlaczego nie chciał się pan poddać rutynowej kontroli?
- Miałem powody - Florek zdjął maseczkę. Miałem opory natury estetycznej. Sam pan widzi, że nie było się czym chwalić - próbował żartować. 
- I w takim stanie wybierał się pan na lotnisko, czy tak?
- Tak. O 11 miałem lot do Bradford. Prowadzę tam dość skomplikowaną sprawę.
- Ta sprawa ma coś wspólnego z wyglądem pana twarzy?
- Nie, absolutnie nie. To sprawa osobista.
- Proszę o tym opowiedzieć.
- Tu nie ma o czym opowiadać. Przygotowywałem się do podróży kiedy wtargnął ten świr i mnie pobił.
- Chce mi pan powiedzieć, panie Rogowski, że niejaki Bogdan Rokicki ot tak, bez żadnego powodu, wtargnął do pańskiego mieszkania i dokonał tam czynu karalnego? 
- Mniej więcej.
- Czy zna pan Bogdana Rokickiego?
- Nie. To znaczy tak.
- To tak czy nie?
- Właściwie to nie znam człowieka ale wiem kto to jest. - Florek zaczynał się plątać.
- Ciekawe, a jaśniej można prosić?
- Panie komisarzu, czy ja jestem o coś oskarżony? Przypominam, że to ja zostałem napadnięty i pobity. I żądam ukarania winnego.
- Tym już się zajęliśmy,  a ja chciałbym zrozumieć, jak to możliwe, że spokojny człowiek, w każdym razie nie notowany, napada na znanego adwokata? Może pan to jakoś wyjaśnić?
- Wszystko już powiedziałem. Nie ma sensu wałkować takiej błahostki w nieskończoność. A tymczasem bandyta przebywa na wolności…
- Panie Rogowski, czy pan Bogdan Rokicki ma coś wspólnego z Dobromiłą, którą w liceum osobiście podciągałem z matmy? 
- Poniekąd.
- To wszystko jasne. - Komisarz Ryba wstał, podszedł do Florka, popatrzył mu prosto w oczy i wysyczał. - Ty Patefon, nic się nie zmieniłeś. Mimo drogich garniturów tam w środku pozostałeś zwykłą gnidą. 
Florek chciał się zerwać, jak to on, zgnieść przeciwnika słowami. Nic z tego. Nie tym razem. Żelazny uścisk Szczypiora usadził go na miejscu. 
- Przejrzałem cię Patefon. Powiedz, jako staremu kumplowi, nie wstyd ci? Oskarżasz człowieka o pobicie, które - śmiem twierdzić - należało ci się. Oskarżasz policjanta za to, że nie padł przed tobą na kolana na sam dźwięk twojego nazwiska. Pytam jeszcze raz: nie wstyd ci? Nie odpowiadaj. Tacy jak ty wstydu nie mają. Wiesz, Patefon, tak sobie pomyślałem teraz, że w mediach jakoś ostatnio się uspokoiło, żadnego skandalu, przekrętu... Ale czytałem niedawno o znanym adwokacie, zdaje się, że nazywał się Florian Rogowski. Bronił niejakiego Piotra K., pseudonim Kaktus, oskarżonego o udział w mafii paliwowej. Myślisz, że media byłyby zainteresowane pokiereszowaną gębą pana mecenasa? Gębą może nie, ale powód, dla którego mecenasowi obili gębę, byłby z pewnością medialnym hitem, jak myślisz?
Florek nic nie mówił. Już widział te nagłówki w gazetach. Wziął głęboki oddech. Wypuścił ze świstem powietrze.
- No dobra, Szczypior, czego chcesz?
- Od ciebie? Niczego od ciebie nie chcę. Chciałbym tylko się dowiedzieć czy potrafisz, raz w życiu zachować się przyzwoicie?
Zapadła cisza...
- To już wszystko, panie mecenasie Rogowski. Jest pan wolny. Żegnam pana. - Komisarz Ryba niemal zasalutował przed zbaraniałym Florkiem. Czy on sobie kpił z niego, najlepszego adwokata w całej palestrze?
Florek wstał powoli. Nie mógł uwierzyć, że Ryba puszcza go wolno. Teraz stali twarzą w twarz. Mierzyli się wzrokiem.
- Panie mecenasie Rogowski! Melduję, że pana oprawca siedzi już w areszcie. Dzięki pana zeznaniom 5 lat ma jak w banku. 
Florek, odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.
- A, byłbym zapomniał. Panie mecenasie! Dzięki pana zeznaniom aspirant Nowaczek za swoją nieudolność, otrzyma naganę z wpisaniem do akt. O ile będzie miał szczęście…
Ryba zawiesił głos.
- A teraz żegnam pana.
Teraz Florek nie miał wątpliwości, Ryba kpił z niego w żywe oczy. I, cholera, nie bał się go ani trochę. Florek nie przywykł do takiego traktowania. Odkąd stał się wziętym adwokatem, nikt nie śmiał z nim zadzierać. Wypadł z komisariatu jak burza. „Ja ci jeszcze pokażę, ty oślizła Rybo. Zobaczysz co to znaczy stanąć dla drodze mecenasowi Rogowskiemu”. Już, na fali złości, planował zemstę na komisarzu Rybie. Wyciągnął rękę żeby przywołać taksówkę i natychmiast  ją opuścił. Opadł ciężko na ławkę, która szczęśliwie stała tuż obok.
- Florek, co ty robisz, do cholery? Wracaj natychmiast na ten pieprzony komisariat i odwołaj te durne oskarżenia. - nakazał sam sobie.
Szedł powoli. Nogi miał jak z ołowiu. Podszedł do dyżurki. 
- W czym mogę panu pomóc - zapytał uprzejmie dyżurny.
- Chciałbym wycofać oskarżenia napaści i pobicia mnie przez Bogdana Rokickiego. Potknąłem się na śliskiej podłodze i upadłem nieszczęśliwie na twarz. Stąd te obrażenia. Proszę też usunąć moją skargę na aspiranta Nowaczka. Źle oceniłem sytuację. On nie popełnił żadnego błędu, wręcz przeciwnie wykazał się godną pochwały czujnością. 
- Jest pan pewien? 
- Tak, niczego bardziej nie jestem pewien jak właśnie tego
- Proszę tu podpisać.


XXX Ewa Sprawka


Duśka pojechała do pracy z koleżanką. Kierowała Justyna. Wprawdzie nie pracowały w jednym biurze rachunkowym, ale miasteczko nie jest zbyt rozległe i wszędzie jest blisko. Podczas jazdy Duśka mogła obserwować piękno wiosennej przyrody. Kochała ten moment, gdy pola zaczynały się zielenić, rzepak obsypywał się kwiatami, a korony drzew ubierały się w różne odcienie zielonych liści. Rozmarzonym wzrokiem spojrzała na dalekie pola, gdzie żółciło się od kwiatów, jakby to pole świeciło a nie słońce. Duśka przymknęła powieki, odpłynęła w świat marzeń…
- Hej, królewno, nie śpij! - odezwała się Justyna.
Duśka otworzyła oczy i z zażenowaniem przeprosiła koleżankę.
- Chora jesteś, czy co? – zapytała z troską kierująca.
- Nie, skąd – krótko odpowiedziała Dusia.
- No, Duśka, nie poznaję cię. Zawsze gdy jeździłyśmy, nawijałyśmy jak szalone, a tu co? Ty śpisz albo udajesz. Ja kieruję, ale czuję się jak szofer jakiejś nabzdyczonej hrabiny.
- Oj, jakoś tak nie mam energii w poniedziałek - próbowała zbyć koleżankę.
Nie mogła się zdemaskować i powiedzieć, że myśli o Florku. Dzisiaj 4 maja, święto patrona strażaków, Floriana i imieniny niegdyś jej wielkiej miłości. W oczach zabłysły łzy na wspomnienie tamtych chwil. W jej pamięci pojawił się obraz owocu ich miłości, bliźniaków, które zdecydowała się oddać obcej rodzinie.
- Nie zamykaj oczu, patrz jak pięknie wokół - zaświergotała Justyna. - Niestety kieruję, więc wszystkiego nie zobaczę, ale ty możesz napawać się pięknem krajobrazu i nowymi domami, które jak grzyby po deszczu wyrosły po obu stronach trasy.
Duśka lubiła jeździć do pracy busem, czasami wybierała trasę trochę dłuższą, by choć przez chwilę przejechać koło Lipowej Alei Rohlandów i spojrzeć na dworek w Osmolicach, gdzie dawno temu mieszkała jej babcia. Uwielbiała te wakacje u babci, spacery lipową aleją i zabawy w przypałacowym parku. Czasami spacerowały z mamą do Piotrowic i podziwiały pałacyk i stare drzewa w parku. Kiedy indziej wybierały się do Pszczelej Woli, szły aleją i z lubością wdychały słodki zapach kwitnących lip. Niestety, to było bardzo dawno…
Dzisiaj jechały krótszą trasą. Gęsta zabudowa przy trasie powoli ustępowała miejsca polom obsianym łanami zbóż i złocącym się, kwitnącym rzepakiem. Tuż przed wjazdem do miasteczka witał ich cmentarz, później tabliczka z nazwą i innymi informacjami o współpracy międzynarodowej z jakimś miastem we Francji i jeszcze jednym na Ukrainie. Jeszcze tylko parę zakrętów wzdłuż cmentarza, kilka zawijasów pod górę ulicą Lubelską i już były w centrum miasteczka. Justyna podwiozła Duśkę pod jej biuro rachunkowe, a sama pojechała do swojego, mieszczącego się nieopodal.
Duśka weszła do swojego biura, zachowała wszelkie ustalone procedury związane z dezynfekcją, zrobiła sobie ulubioną herbatę - Yerba Mate z maliną i siadła przy zdezynfekowanym biurku. Piła gorący napój małymi łykami. W pomieszczeniu była jeszcze Julia, z którą najlepiej dogadywała się w sprawach zawodowych i życiowych. Właśnie dzieliły się kulinarnymi doświadczeniami, kiedy drzwi biura otworzyły się i weszła pani Jadwiga, najdłużej pracująca w biurze i mająca najdłuższy staż pracy w ogóle. Na rękach miała skórkowe, cienkie rękawiczki, które zdjęła, po czym poszła zrobić sobie coś do picia. Julia i Duśka wymieniły się pełnymi przerażenia spojrzeniami. Pani Jadzia bez odkażania rąk zrobiła sobie herbatę, kanapki i bezceremonialnie siadła przy niezdezynfekowanym biurku, po czym zabrała się za konsumpcję swojego śniadania. Duśce i Julii oczy zrobiły się ogromne, ale nie śmiały zwrócić uwagi, co by nie mówić, starszej koleżance. Dzień upłynął na wielu jeszcze tego typu scenach: podsunięty, nieodkażony telefon, by klientowi wyjaśnić zawiłości podatkowe, położone faktury, które przyniósł klient i mają być „na wczoraj” itd.
Pod koniec dnia Duśka poprosiła szefa, by dał jej pracę do domu, bo nie ma zamiaru stresować się nonszalanckim podejściem do spraw higieny swojej starszej koleżanki (o klientach nie wspominała, bo według szefa „klient nasz pan”). Odetchnęła z ulgą, gdy pan Kołek wyraził zgodę na zdalną pracę przez najbliższe dwa dni. W domu przynajmniej będzie spokój. Bogdan jutro idzie na druga zmianę, to rano siądzie przy kompie i będzie pracowała, a po południu zrobi szybko jakiś obiad i poczyta książkę, którą pożyczyła jej Justyna. Według jej zapewnień ta książka to wyciskacz łez.
Duśka nie wiedziała jeszcze, jakie morze łez wyleje podczas czytania i po lekturze tej książki. Na okładce widniała postać młodej, ładnej dziewczyny/ kobiety, patrzącej z zadumą w dal, a obok zaledwie cień dłoni trzymanej maleńką rączką niemowlęcia i tytuł: „Ciemna strona miłości”...



XXXI Weronika Szewczyk


Nie zwracając uwagi na późną porę, Duśka owinięta w miękki koc, siedząc przy świetle lampki w salonie przewracała bezwiednie kolejne strony książki. Co chwila ocierała łzy, które przesłaniały jej cały świat. Zazwyczaj nie zarywała nocy nad książkami, ale od tej nie mogła się oderwać. Poza tym następnego dnia również mogła pracować z domu, a co za tym idzie nie musiała wstawać o świcie.
Wciągnięta w historię opisaną na kartach powieści, nie usłyszała nawet dźwięku klucza przekręcanego w zamku drzwi wejściowych.
- Co ty, nie śpisz jeszcze? - powiedział cicho Bogdan zaglądając do salonu. Duśka drgnęła zaskoczona.
- Czytam - uniosła nieco w górę książkę, pociągając nosem.
- I płaczesz? - Boguś przysiadł na drugim końcu kanapy i popatrzył z troską na kobietę. Nigdy nie widział żony płaczącej. „Może po prostu zawsze się przede mną ukrywała” pomyślał.
- Wyciskacz łez, co zrobisz - wzruszyła ramionami. Włożyła między strony zakładkę i odłożyła książkę obok siebie. Do końca zostało jej ledwie kilkanaście stron.
- Jak ręka? - zapytała nie chcąc dopuścić do ciężkiej ciszy, którą z każdą chwilą trudniej byłoby przerwać.
- Do wesela się zagoi - Bogdan odruchowo potarł dłoń owiniętą w bandaż. Próbował się uśmiechnąć, ale sam czuł, że wyszło mu to nieco karykaturalnie.
Patrzył na Duśkę i pluł sobie w brodę, jak mógł być dla niej takim złym mężem. Dopiero w momencie, gdy nad ich związkiem zawisły wyjątkowo czarne chmury,  dostrzegł wszystko, co wcześniej wypierał ze świadomości, a może po prostu nie chciał tego widzieć. Teraz, widząc Dobromiłę opatuloną w błękitny koc,  podkreślający kolor jej zapuchniętych od płaczu oczu, z podkulonymi nogami, włosami związanymi niedbale na karku i skubiącą brzeg narzuty, myślał o tym, jak bardzo jest piękna i zastanawiał się, jakim cudem tyle z nim wytrzymała. Nie byłby bardzo zdziwiony, gdyby zostawiła go dla innego. Ale dla tego imbecyla? Nie miał zamiaru się poddawać, oddawać nikomu swojej Duśki, a już na pewno nie Florkowi. Niech się udławi tymi swoimi tytułami, mecenasostwem i pensją w funtach czy innych dolarach.
- Dusia? - podjął przybliżając się do żony - co my robimy? - w jej oczach błyszczały łzy, ale Bogdan domyślał się, że przestały mieć one cokolwiek wspólnego z czytaną powieścią - z naszym życiem, z nami, z naszym małżeństwem? - mówił cicho, ale i tak łamał mu się głos. Ostatnio miał wyjątkowo dużo czasu na rozmyślania i wiedział, że bardziej gotowy na tę rozmowę już nie będzie. Korona z głowy mu nie spadnie, jeśli raz to on pierwszy wyciągnie rękę. Do czego go to doprowadzi, to już Wola Boska, ale wiele gorzej już być nie mogło.
- Sam widzisz co robimy - powiedziała Duśka - gdzie się nie obrócimy, to rozwalamy wszystko w drzazgi. Po latach… wszystko się rozsypało jak zamek z piasku.
- Każdy zamek da się odbudować - szepnął kładąc opuszki palców na dłoni Dobromiły. Drgnęła, ale nie zabrała ręki. Wziął to za dobry znak.
- Ale nigdy nie będzie taki sam - odpowiedziała.
- Co zamierzasz? - zapytał, choć bał się odpowiedzi.
- Nie wiem - pokręciła głową.
- Chcesz być z nim? - wiedział, że się nad tym zastanawiała - Albo nie mów… Najpierw ja ci coś powiem.
Miał ułożoną w głowie całą przemowę, ale wszystkie gotowe zdania wyparowały wraz z rozpoczęciem tej rozmowy. W głowie miał pustkę. Pozostawało mu mówić z serca.
- Kocham cię - zaczął - kocham cię całym sobą, choć pewnie za rzadko to mówiłem i tego nie okazywałem. Zrobię wszystko, aby tylko cię nie stracić, choć wiem, że wybór i tak należy do ciebie. Ale ogarnąłem się. Zamiast być dla ciebie oparciem, byłem kulą u nogi. A okazało się, że pralka wcale nie jest taka trudna w obsłudze, obiadem nikogo nie otrułem a odkurzacz nie gryzie. Na piwo to nawet patrzeć nie mogę, bo źle mi się kojarzy. I nie mogę już znieść tego, do czego doprowadziliśmy, a właściwie ja to zrobiłem. Choć nie mam prawa cię o nic prosić, to mam nadzieję, że to jeszcze nie jest nasz koniec.
Dał popłynąć po policzku pojedynczej łzie. Gorączkowo wpatrywał się w żonę starając się coś odczytać z jej oczu.
- Nie zostawię cię dla Floriana - szepnęła po chwili Duśka.
Zdążyła już dojść do wniosku, że jeżeli coś czuła do Florka, to było to uczucie skierowanie ku jej wyobrażeniu o nim, a nie ku Rogowskiemu we własnej osobie. Tę relację chciała skończyć raz na zawsze. Co do Bogusia? Nie była pewna, co zrobi ani dokąd ją to zaprowadzi. Ale musiała przyznać, że starał się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Chcę spróbować jeszcze raz - powiedziała w końcu, splatając palce z dłonią Bogdana - ale nic nie mogę ci obiecać.
Mężczyzna odetchnął głęboko. To i tak było dużo więcej niż spodziewał się otrzymać od żony. Wyciągnął z kieszeni spodni wizytówkę terapeuty małżeńskiego i przesunął w stronę Duśki.
- Jak tylko skończy się ta pandemia - powiedziała kiwając głową. Na jej twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. A przynajmniej tak wydawało się Bogusiowi.
Wstała z kanapy wysuwając rękę z ciepłego uścisku męża. Wychodząc z pomieszczenia położyła jeszcze dłoń na jego ramieniu.
- W lodówce masz pomidorową z ryżem. Odgrzej sobie - powiedziała, a po chwili Bogdan usłyszał ciche kłapnięcie drzwi sypialni.
Pomidorowa. Uśmiechnął się pod nosem. Jego ulubiona. Może jeszcze nie wszystko stracone.


XXXII Urszula Daśko


Dusia przez kilka dni nie wychodziła z domu. Pracując zdalnie, nie musiała wstawać wcześnie rano z łóżka, ubierać się, stroić i malować. Chodziła w szlafroku i domowych kapciach. Każdego wieczoru, kiedy Bogdan wracał z pracy, witała go miłym uśmiechem, ale unikała rozmów i bliskich kontaktów.
Bogdan cierpliwie czekał, jednak nie miał zamiaru zbyt długo milczeć, chciał wrócić  do rozmowy sprzed kilku dni i do słów, które dały mu nadzieję na poprawę sytuacji rodzinnej. Już dawno sobie uświadomił, że czas mija, życie ucieka, a oni żyją obok siebie. Od początku tak naprawdę żyli w dwóch różnych światach. Marzył, żeby wreszcie zaczęli żyć dla siebie. Pragnął odbudować ich związek i chciał, aby razem zatroszczyli się o Filipa, którego przez ostatnie wydarzenia całkowicie zaniedbali.
Od kilku dni próbował zabrać Dusię na spacer, aby przerwać pogłębiającą się nostalgię żony. Bezskutecznie. Wydawało mu się, że i tym razem zgasi go jakimś niby żartem i znowu zostaną w domu – ona z książką, on przed telewizorem.
A jednak tym razem było inaczej. Dusia sama zaproponowała spacer do parku. Bogdan, nie ukrywając radości i zaskoczenia, szybko przygotował się do wyjścia, zabierając maseczki ochronne i rękawiczki. Czekał w przedpokoju na żonę, która jeszcze przy lustrze układała swoje blond włosy.
Wyszli na ulicę i skierowali się w stronę parku. Szli powoli, zachowując odpowiednie odległości od przechodniów i nie zwracając uwagi na znajomych. Zresztą, w dobie koronawirusa wszyscy nosili maseczki, więc i tak nie można było nikogo rozpoznać.
Bogdan, idąc obok żony, miał różne myśli w głowie, bo nie wiedział, dlaczego Dusia postanowiła wyjść z nim akurat dzisiaj. Co prawda robiła pewne postępy w ratowaniu ich związku, ale to tylko odrobina tego, czego on oczekiwał. Być może dlatego, że był piękny, majowy wieczór, pełen bzów i konwalii, kwity kasztany, a przebywanie w czterech ścianach może jej się znudziło.
Boguś nie wiedział, jaki był powód spaceru i nawet się nie spodziewał, jaki on może być.
Dusia miała pewien plan.
W tym momencie do spacerującej pary podeszła kobieta.
- Witam. Jestem Bożena.
Zaskoczony Bogdan spojrzał na Dusię.
- Tak, to jest terapeutka Bożena. Od kilku dni mam z nią kontakt online. Zrozumiałam, że bez pomocy specjalisty nie poradzę sobie. Czuję się jak w pułapce, z której nie ma wyjścia. Postanowiłam zawalczyć o siebie i o nas. Wiem, że nie będzie łatwo odbudować naszego związku. Ba! Będziemy raczej budować go od nowa.
Bogdan słuchał tych słów z mieszanymi uczuciami. Cieszył się, choć obawy próbowały tę radość zdusić w zarodku.
Terapeutka spojrzała na małżeństwo.
- Jeśli będziecie państwo chcieli skorzystać z terapii, to serdecznie zapraszam. Jak tylko wizyta w poradni będzie możliwa, od razu państwa zawiadomię. I naprawdę, proszę mi wierzyć, wszystko jest do uratowania. A trudności, jeśli je dobrze przepracować, mogą scementować państwa małżeństwo i pomóc w odbudowaniu wzajemnego zaufania.

XXXIII Dorota Szczepańska

„Ileż można lecieć samolotem”, gderał w myślach mecenas Rogowski, „przesiadki, kontrole – zwariować można. Porządnych obywateli w ten sposób traktować”.
Lot się przedłużył. Najpierw było opóźnienie, bo mierzyli wszystkim pasażerom temperaturę, potem okazało się, że polecą z międzylądowaniem i trzeba było znowu czekać na pozwolenie na start, kolejne procedury – ostatecznie do Bradford dotarł nie na 14.00, ale na 17.00. Z trudem znalazł jakąś taksówkę i kiedy usiadł w środku, miał nadzieję, że to koniec kłopotów. Niestety.
- A pan nie zakłada maseczki? – spytał go po angielsku kierowca – wie pan, że jest epidemia?
Florek nabrał powietrza w płuca, policzył w myślach do 10 i odpowiedział:
- Lekarz mi zabronił. Wie pan, jestem chory i nie wolno mi nosić żadnych osłon na usta i nos, dlatego… - zaczął, ale kierowca gwałtownie zahamował i wysiadł z samochodu.
- W takim razie ja pana nigdzie nie zawiozę. Ja mam rodzinę, nie chcę ich zarazić, jak złapię coś od pana. Niech pan wysiada.
Na nic się zdało tłumaczenie Florka i zaklinanie rzeczywistości. Kierowca był nieugięty. Wystawił na chodnik walizkę mecenasa, starannie wytarł ręce o spodnie i z widoczną ulgą na twarzy wsiadł do samochodu i odjechał.
-Powiedzieć „kurwa” to nic nie powiedzieć – mruknął do siebie i zrezygnowany sięgnął po komórkę, żeby zadzwonić po taksówkę. Ni e zdążył wybrać numeru.
- No w końcu, ileż można na ciebie czekać – usłyszał za plecami. – jakiś korek na lotnisku?
Ten głos… Znał ten głos. Ale to niemożliwe przecież, nit nie wiedział, oprócz Krzyśka, o tym locie. Skąd więc…
- Becky? Rebeka? – udał uradowanego i przywołał na twarz jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów – co ty tu robisz? Ile to już lat? – ruszył w stronę kobiety, wyciągając dłoń w jej kierunku. – Skąd wiedziałaś, że będę? Nie spodziewałem się…
- Że ktoś może być równie przebiegły jak ty? I tak samo jak ty nieobliczalny? – przerwała mu kobieta, robiąc krok do przodu, jednocześnie ignorując rękę Floriana – niezwykłe, prawda? Uczeń przerósł mistrza. – ostatnie zdanie wybrzmiało wyjątkowo szyderczo. – chodź, pakuj się do samochodu. Robota czeka.
Może by oponował, ale w ręku Rebeki zauważył glocka. Wystarczająco dobrze znał tę kobietę, aby wiedzieć, że nie żartuje. Od dawna nie żartowała. Zrezygnowany wsiadł potulnie do auta, za kierownica którego siedział czarnoskóry, potężnie umięśniony mężczyzna.
- Jedziemy, David  - wydała krótkie polecenie kobieta i zwróciła się do Floriana:
- Musisz mi wybaczyć, my darling, ten niewinny podstęp. Jesteś wyjątkowo nieudolnym facetem, ale prawnikiem jednym z najlepszych, jakich znam. A Kris… cóż, sam sobie jesteś winien. Pamiętasz Christiana? Chodziliśmy do jednej knajpy, zawsze razem, nierozłączni, można powiedzieć. Jego komórkę wpisałeś sobie jako: Kris. Ślepy traf spowodował, że, pewnie w pośpiechu, zadzwoniłeś do niego zamiast do swojego kumpla z Polski. A Christian spisał się na medal. Nie wyprowadzał cię z błędu, załatwił ci ten lot i przebukował bilet, kiedy dałeś się złapać policji w drodze na lotnisko. To z nim ustaliłeś wszystko, a on o wszystkim poinformował mnie. Proste, prawda?
Florkowi szumiało w głowie jak po mocnej wódce. Nie rozumiał połowy z tego, o czym z nieukrywaną radością mówiła Rebeka. Zrozumiał jednak, że wpakował się w niezłe kłopoty, przy których problemy z Bogusiem, przewidywanym koszem od Duśki i zatrzymaniem przez policję w Polsce to była niewinna zabawa. Glock w ręku Rebeki był dowodem, że teraz sprawa wygląda naprawdę poważnie, a znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że stać ją na wszystko.
Samochód wjechał w wąską uliczkę miedzy kamienicami i zatrzymał się przed ukwieconym wejściem na niewielką, ale gustownie urządzoną posesję. Florek jęknął.
- Nie podoba ci się? – spytała Rebeka, dźgając go końcem lufy pistoletu – może to i lepiej - pokiwała głową, nie czekając na odpowiedź Floriana – masz pracować, a nie się zachwycać. Masz zadanie do wykonania i masz być na nim skoncentrowany.
- A co właściwie mam zrobić? – Florek ze wszystkich sił próbował nie tracić rezonu, ale z każdą chwilą czuł, że wychodzi mu to coraz gorzej – czego ode mnie oczekujesz?
- Masz posadzić Tony`ego i doprowadzić do mojego uniewinnienia. To jest twój jedyny cel. Nic innego się nie liczy. Gdyby coś poszło nie tak, jak chcę, to będziesz skończony. Jeśli ja tego nie dopilnuję, to David na pewno nie pozwoli, żeby to ci uszło na sucho. Prawda, David? – zwróciła się do czarnoskórego mężczyzny, który właśnie zgasił silnik i spojrzał we wsteczne lusterko. Skinął głową i wysiadł z samochodu, po czym otworzył drzwi auta i podał rękę Rebece. Kobieta, widząc niepewną minę Florka, roześmiała się dźwięcznie i opuściła pojazd.
Ten śmiech…
Florek oddałby kiedyś wszystko za to, żeby jeszcze raz usłyszeć ten śmiech. W ich wspólnym mieszkaniu, w Bristolu, słyszał go najpierw codziennie, ale potem coraz mniej, aż w końcu zaczął za nim tęsknić. Niestety, zamiast śmiechu były łzy i lęk; Aaron nie dawał Rebece ani chwili wytchnienia, a Florek zupełnie sobie z tym nie radził. W głupi sposób był nawet zazdrosny o niego, bo przecież to Florian był mężem, ale Becky mówiła i myślała o Aaronie. Potem, kiedy zniknął, już nie umiał odnaleźć tego szczęścia, które kiedyś odnalazł przy boku swojej pięknej małżonki.
- Wysiadaj! – głos Rebeki i ostre szarpnięcie Davida przerwało to pasmo wspomnień. – mam dla ciebie przytulny gabinet, panie mecenasie.

To, co stało się potem, było jak nie z tego świata. Przed domem zaroiło się nagle od sylwetek ludzi w czarnych mundurach. Ktoś rzucił się na Floriana i powalił go na ziemię, taki sam los spotkał Rebekę i jej kierowcę. Błyskawicznie skuty kajdankami i zaprowadzony do opancerzonej furgonetki zdążył tylko zauważyć, że Rebeka próbowała coś tłumaczyć funkcjonariuszom, ale bezskutecznie. Nikt nie słuchał jej wyjaśnień. I może mu się wydawało, ale skądś znał tego mężczyznę w cywilnym ubraniu, który stał na uboczu i z ironicznym uśmiechem na ustach przyglądał się całemu zajściu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Życie tak szybko mija...

  Życie tak szybko upływa. Za szybko, jak dla mnie. Ale nie mnie oceniać zamysł Wielkiego Zegarmistrza, widocznie jest w tym zamierzony sens...