Tej pracy domowej nie wiadomo było, jak ugryźć. Tym bardziej, że gryzienie jako takie nie wchodziło w grę. Trzeba było się nastroić, przemyśleć sposób działania, a potem znienacka - zaatakować i - pozwolić się ponieść... i napisać...
To tylko maleńka próbka naszych możliwości w tym temacie.
Na rozbudzenie apetytu. Bo przecież - dania głównego wciąż jeszcze nie podano... :)
Moda na wampiry (Te-Tra)
Ludzkość
od pokoleń Drakuli się bała.
Przeciw
krwiopijcy czosnek stosowała.
Meyer z
tych wierzeń zakpiła,
Edwarda
Cullena stworzyła,
za którym
szaleje większość kobiet, bez mała.
Współczesna kobieta wamp
Przedstawicielka
nadobnej płci
dorwała
samca pewnego, i…
Toż to
istna rozpusta!
Wpiła mu
się w usta,
szepcząc
żarłocznie: „łaknę krwi!”
Wampiry są wśród nas (Barbara Cywińska)
Cykl
"Zmierzch" Stephenie Meyer, traktujący o wampirach, przeczytałam
jednym tchem, mimo że zazwyczaj nie pociąga mnie tego typu literatura. Jednak
wartka akcja, ciekawie zbudowana fabuła, intrygujące postacie nie pozwoliły mi
oderwać się od lektury. Pewnie czytałabym dalej gdyby nie koniec tomu piątego i
jednocześnie koniec sagi. Mimo tego chwilowego, literackiego zauroczenia,
wampiry jako stworzenia demoniczne, które żywią się ludzką krwią, to nie moja bajka. Zdecydowanie nie moja!
Ciekawe zaś jest to, że wampiry mogą być też
emocjonalne i energetyczne. Te wprawdzie gardzą ludzką krwią za to
wysysają energię i zatruwają emocje. Coraz częściej pojawiają się w literaturze
psychologicznej a ta z kolei bardzo mnie pociąga. Nietrudno się domyślić, że
skoro owe stworzenia są przedmiotem
zainteresowania psychologów to oznacza, że
można się na nie natknąć na ulicy, w tramwaju, w pracy, urzędzie itp.
Niektórzy z nas (o zgrozo!) "hodują" energetyczne wampiry nawet we
własnych domach. Bynajmniej nie po to żeby zaoszczędzić na rachunkach za
energię.
Dzwonek
telefonu przerywa rozmyślania... Odbieram połączenie. Wydaje mi się, że jak
ktoś telefonuje to widocznie ma ku temu ważny powód i potrzebuje ze mną
porozmawiać. W takiej naiwności trwam od lat. A Kaśka jak to Kaśka, nie zwykła
bawić się w kurtuazję. Z rozpędu rzuca
do słuchawki ni to pytanie, ni stwierdzenie - "Nie odzywasz się ! Co u
Ciebie?". Każdy kto Kaśkę zna choć trochę nawet nie próbuje odpowiadać. A
kto jeszcze nie poznał, no cóż, niebawem się przekona, że jego wysiłki z góry są skazane na niepowodzenie. Kaśka nie
telefonuje po to żeby usłyszeć odpowiedź wszak słuchanie w jej mniemaniu jest
nadzwyczaj nudne. To ona potrzebuje słuchacza. Ot co! Słucham cierpliwie kaśkowego
trajkotania. Rodzice, jak mniemam, nieświadomi istnienia "kaśkopodobnych" stworzeń, nauczyli
mnie prostych zasad. Wielokrotnie,
między innymi, powtarzali: gdy ktoś mówi, nie przerywaj, bo to bardzo
niegrzeczne, poczekaj aż skończy myśl, wtedy dopiero ty wyrażaj swoje zdanie.
Toteż nie przerywam bo rodzice włożyli sporo wysiłku w moje wychowanie. Kaśka
zaś to w gruncie rzeczy dobra dziewczyna, której rodzice najwidoczniej
kierowali się zupełnie odmiennymi zasadami niż moi i takież wpoili córce. Po godzinie monologu jestem bogatsza w wiedzę
o pasjonującym życiu Kaśki N. Wiem co w ciągu ostatnich dni Kaśka jadła na
śniadanie, obiad i kolację, gdzie i co
Kaśkę boli, strzyka i uwiera. Znam
niedoskonałości operatorów sieci internetowej oraz skłonności jej osobistego
laptopa do zżerania plików, których absolutnie żreć nie powinien. Wiem też, że
z rodziną to tylko na zdjęciu można się pokazać bo to sami egoiści, którzy
myślą tylko o sobie a ona Kaśka przecież martwi się o wszystkich, wszystkim
pomaga i poświęca się dla nich. Rzecz dziwna ale nie bardzo wiem co mam zrobić
z tą wiedzą, która z każdą minutą uwiera mnie coraz bardziej w sam czubek języka. Próbuję cholerstwo
strącić, pozbyć się tego, splunąć nawet. Nic z tego. Daremny wysiłek. - Wtrącam
więc nieśmiało, że przecież rodzina to dorośli ludzie, niech sami sobie radzą
ze swoimi sprawami. A Ty Kasiu zajmij się swoim życiem - dodaję z czystej
życzliwości.
- A ty
wiesz, że ta małpa zza rogu ciągle pali ognisko pod moim balkonem? - informuje
mnie oburzona Kaśka.
- Za cicho
mówię. Nie usłyszała mnie. Może słuch jej się pogorszył - analizuję w duchu i
zaczynam się martwić o stan zdrowia Kaśki.
A Kaśka,
niczym jasnowidz jakiś rasowy, szóstym
zmysłem odczytuje moje niepokoje. Niemal na wdechu, z prędkością karabinu
maszynowego, wyrzuca z siebie lawinę informacji najróżniejszych. Byle tylko nie
dopuścić mnie do głosu bo a nuż zechcę wygłaszać życiowe mądrości i światłe
rady, których Kaśka nie ma zamiaru słuchać. Bo gdyby usłyszała, musiałaby się
nad nimi zastanowić i co nie daj Boże - przyznać mi rację. A wtedy, no cóż,
byłaby zmuszona zakasać rękawy swojej nowej bluzki i pozmieniać w swoim życiu
to i owo. I cała konstrukcja misternie budowana latami zawaliłaby się z wielkim
hukiem. Żeby przeciwdziałać podobnej katastrofie Kaśka całymi latami ćwiczy
niełatwą sztukę zamiany trudnych tematów na te dla niej bezpieczne i wygodne.
Doszła w tym do perfekcji. Jestem jednym z jej królików doświadczalnych -
rażona tą myślą drę się do słuchawki - Kaśka jesteś mistrzynią! Po drugiej stronie słowa zawisły gdzieś w
przestrzeni! Niemal widzę głupią minę zaskoczonej Kaśki. Ja też jestem
mistrzynią, mówię do siebie w myślach... i naciskam czerwoną słuchawkę, kończąc
połączenie. Zrobiłam to! Naprawdę to zrobiłam. Rozłączyłam się zanim Kaśka
zdominowała mój dzień i moje plany. Tylko dlaczego serce wali mi jak szalone,
pot spływa za uszami a wyrzuty sumienia próbują się przedostać do mojej
świadomości. Wątpliwości pojawiają się natychmiast jakby tylko czekały na
chwilę mojej słabości. Może jednak nieładnie się zachowałam, może byłam
niegrzeczna. No bo czy można, czy to wypada ot tak przerwać połączenie i
zostawić rozmówcę z otwartą buzią? Rozdarta wewnętrznie wracam do rozgrzanego
do czerwoności żelazka, sterty prasowania i moich własnych myśli...
Niestety,
drodzy moi, ale czy nam się to podoba czy nie - wampiry są wśród nas! Przyczajone czekają na chwilę nieuwagi,
nieroztropne uchylenie drzwi do naszego życia, z dobrego serca i w dobrej
wierze uczynione by niepostrzeżenie wyssać z nas całą energię, zatruć nasze
emocje, wsączyć poczucie winy, zabrać czas!
Wampirowo (Weronika Szewczyk)
Zgodnie
z obietnicą zaraz po pracy Julka pojechała po babcię. Ciągle jeszcze ożywiona
po drugiej wypitej tego dnia kawie wbiegła po schodkach prowadzących do domu
rodziców. Na dźwięk dzwonka do drzwi rozszczekał się pies wewnątrz, a chwilę
później rozległ się głos Babci Marceli uciszający ujadającego szczeniaka.
Starsza pani wyszła na zewnątrz krzycząc jeszcze przez ramię do męża, żeby
pilnować Lilci podczas jej nieobecności. Takie bowiem imię musiał otrzymać
piesek. Swoją drogą najnowsza miłość babci, a utrapienie dziadka.
- Dzień dobry Juleczko – Marcelina uśmiechnęła się do wnuczki całując ją w locie w policzek
i dziarskim krokiem ruszyła w stronę samochodu.
- O co tak naprawdę chodzi babciu? – odezwała się dziewczyna odpalając silnik.
- Nie rozumiem – kobieta uparcie patrzyła przez siebie.
- Oj rozumiesz – pokręciła Julka głową – dlaczego tak nagle wzięło Cię na odwiedzanie starych kątów. Przecież sama mówiłaś, że nie byłaś tak dwadzieścia lat.
- Trzydzieści – odruchowo poprawiła wnuczkę Marcelina – Dlatego czas w końcu się tam wybrać. W końcu tam się wychowałam.
- Ty i Ciotka Amelia – drążyła Julia.
- Tak, tak – mruknęła kobieta, nadal nie darząc dziewczyny spojrzeniem.
- Babciu! – zirytowała się dziewczyna patrząc wyczekująco.
- Coś tam zostawiłam – padła odpowiedź.
- Uważasz, że po tylu latach to COŚ znajdziesz? – zapytała zdziwiona Julka. Babcia ostatnio zachowywała się naprawdę dziwnie. Odkąd w rozmowach zaczęła się pojawiać postać Ciotki Amelii Marcelina zdecydowanie straciła chęci do rozmów, unikając tematu jak ognia. Oby nie postanowiła stać się na tyle oryginalna jak swoja siostra. Reszta drogi do Konwalina upłynęła im przy dźwiękach radia. Julka stwierdziwszy, że jak na razie nic z babci nie wyciągnie dała spokój wszelkim rozmowom.
Kiedy stanęły przed domem starsza pani przez chwilę się zawahała, ale szybko zebrała się w sobie i odważnie wysiadła z samochodu stając oko w oko ze swoim domem rodzinnym.
- Idziesz wnusiu? – Marcelina starała się aby jej głos brzmiał normalnie i ciepło, ale wyczuwalne było napięcie. Czymże ona się tak denerwowała, przecież jej siostry już tu nie było.
Kiedy Julka otwierała drzwi, babcia delikatnie muskała dłonią to balustradę przy schodkach, to rozpadającą się ławkę przed domem. Zaraz później jednak wyprostowana weszła do domu ściskając w ręku torebkę i nie oglądając się na wnuczkę. Marcelina skierowała się od razu w głąb budynku. Do tych pomieszczeń, do których jak sobie to właśnie Julka uświadomiła nigdy jeszcze nie zaglądała. Babcia minęła przejście do kuchni, drzwi prowadzące -z tego co pamiętała dziewczyna- do łazienki, zawahała się przy biblioteczce i pewnym krokiem zatrzymała się przy ostatnich drzwiach po prawej stronie.
- Co tu jest? – zainteresowała się Julia. Coś się musiało tam kryć, skoro babcia od razu przyszła w to właśnie miejsce.
- Zaraz się okaże – uśmiechnęła się blado kobieta pokazując oblicze tak znane Julce. Ciepłej i spokojnej starszej pani. Pomieszczenie okazało się czymś na wzór składziku. Na stojakach i obok nich jawiła się masa zwiniętych płócien. Dziewczyna odruchowo chciała złapać jeden z nich i rozwinąć, aby przekonać się co to może być. Marcelina jednak powstrzymała ją ruchem ręki i spojrzała karcąco.
- To trzeba delikatnie – powiedziała staruszka bardziej do siebie niż do wnuczki. Rozejrzała się i wzięła jedno płótno z drugiego końca pomieszczenia. Obchodziła się z nim jak z jajkiem, kiedy jednak zobaczyła pierwsze kształty namalowane na nim oddała je w ręce nieco oszołomionej Julki kręcąc z dezaprobatą głową. Była to namalowana łąka. Bardzo ładna, ale bez elementów szczególnych. Skąd u licha się to tu wzięło? Takich malunków było tu dziesiątki, jeśli nie setki. Babcia rozwijała jeden po drugim i za każdym razem odkładała na podłogę tworząc nich zgrabny stosik. Wyglądało na to, że szukała czegoś konkretnego.
- Dzień dobry Juleczko – Marcelina uśmiechnęła się do wnuczki całując ją w locie w policzek
i dziarskim krokiem ruszyła w stronę samochodu.
- O co tak naprawdę chodzi babciu? – odezwała się dziewczyna odpalając silnik.
- Nie rozumiem – kobieta uparcie patrzyła przez siebie.
- Oj rozumiesz – pokręciła Julka głową – dlaczego tak nagle wzięło Cię na odwiedzanie starych kątów. Przecież sama mówiłaś, że nie byłaś tak dwadzieścia lat.
- Trzydzieści – odruchowo poprawiła wnuczkę Marcelina – Dlatego czas w końcu się tam wybrać. W końcu tam się wychowałam.
- Ty i Ciotka Amelia – drążyła Julia.
- Tak, tak – mruknęła kobieta, nadal nie darząc dziewczyny spojrzeniem.
- Babciu! – zirytowała się dziewczyna patrząc wyczekująco.
- Coś tam zostawiłam – padła odpowiedź.
- Uważasz, że po tylu latach to COŚ znajdziesz? – zapytała zdziwiona Julka. Babcia ostatnio zachowywała się naprawdę dziwnie. Odkąd w rozmowach zaczęła się pojawiać postać Ciotki Amelii Marcelina zdecydowanie straciła chęci do rozmów, unikając tematu jak ognia. Oby nie postanowiła stać się na tyle oryginalna jak swoja siostra. Reszta drogi do Konwalina upłynęła im przy dźwiękach radia. Julka stwierdziwszy, że jak na razie nic z babci nie wyciągnie dała spokój wszelkim rozmowom.
Kiedy stanęły przed domem starsza pani przez chwilę się zawahała, ale szybko zebrała się w sobie i odważnie wysiadła z samochodu stając oko w oko ze swoim domem rodzinnym.
- Idziesz wnusiu? – Marcelina starała się aby jej głos brzmiał normalnie i ciepło, ale wyczuwalne było napięcie. Czymże ona się tak denerwowała, przecież jej siostry już tu nie było.
Kiedy Julka otwierała drzwi, babcia delikatnie muskała dłonią to balustradę przy schodkach, to rozpadającą się ławkę przed domem. Zaraz później jednak wyprostowana weszła do domu ściskając w ręku torebkę i nie oglądając się na wnuczkę. Marcelina skierowała się od razu w głąb budynku. Do tych pomieszczeń, do których jak sobie to właśnie Julka uświadomiła nigdy jeszcze nie zaglądała. Babcia minęła przejście do kuchni, drzwi prowadzące -z tego co pamiętała dziewczyna- do łazienki, zawahała się przy biblioteczce i pewnym krokiem zatrzymała się przy ostatnich drzwiach po prawej stronie.
- Co tu jest? – zainteresowała się Julia. Coś się musiało tam kryć, skoro babcia od razu przyszła w to właśnie miejsce.
- Zaraz się okaże – uśmiechnęła się blado kobieta pokazując oblicze tak znane Julce. Ciepłej i spokojnej starszej pani. Pomieszczenie okazało się czymś na wzór składziku. Na stojakach i obok nich jawiła się masa zwiniętych płócien. Dziewczyna odruchowo chciała złapać jeden z nich i rozwinąć, aby przekonać się co to może być. Marcelina jednak powstrzymała ją ruchem ręki i spojrzała karcąco.
- To trzeba delikatnie – powiedziała staruszka bardziej do siebie niż do wnuczki. Rozejrzała się i wzięła jedno płótno z drugiego końca pomieszczenia. Obchodziła się z nim jak z jajkiem, kiedy jednak zobaczyła pierwsze kształty namalowane na nim oddała je w ręce nieco oszołomionej Julki kręcąc z dezaprobatą głową. Była to namalowana łąka. Bardzo ładna, ale bez elementów szczególnych. Skąd u licha się to tu wzięło? Takich malunków było tu dziesiątki, jeśli nie setki. Babcia rozwijała jeden po drugim i za każdym razem odkładała na podłogę tworząc nich zgrabny stosik. Wyglądało na to, że szukała czegoś konkretnego.
- Kto to namalował? –
Julia zapytała przeszywając swoim głosem ciążącą ciszę.
- Spójrz na podpis – odparła nieco zirytowanym głosem Marcelina, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Zanim jednak dziewczyna zdążyła to zrobić, babcia zaciekawiła się jednym z obrazów. Objawiało się to tym, że po prostu rozłożyła go do końca i nie rzuciła od razu na podłogę. Julka spojrzała kobiecie przez ramię. Ujrzała obejmującą się parę. Długowłosą blondynkę o zielonych oczach i dużo wyższego od niej bruneta. Oboje w ślubnych strojach, w tym momencie zauważyła artystyczny szlaczek w dolnym rogu płótna i połączyła fakty. Taki podpis miała tylko jedna znana jej osoba.
- To ty i dziadek? – upewniła się Julia – On to wszystko namalował?
Babcia tylko pokiwała głową.
- Ale po co wam był obraz ślubny? Przecież macie zdjęcia – zdziwiła się dziewczyna.
- To nie to samo – westchnęła Marcelina – dzięki Bogu, że to tu nadal było – spojrzała na wnuczkę – możesz to oddać do oprawienia w ramę? – zapytała proszącym tonem.
- Mhm – przytaknęła – mogę nawet to zrobić jeszcze w tym tygodniu.
- Dziękuję – odparła żwawo kobieta – to teraz to potrzymaj – włożyła jej obraz w ręce, a sama zaczęła przeglądać kolejne dzieła swojego męża. Julka nie przypominała sobie, żeby dziadkowie ani ktokolwiek z rodziny wspominał o tych obrazach, ani o tym, że dziadek Stefan kiedykolwiek malował. On sam nigdy nie zajęknął się nawet na ten temat. Jeśli nie wyciągnie nic z babci, to wypyta jego. Tych tajemnic cały czas tylko przybywało. Ta wydawała się najłatwiejsza do wyjaśnienia.
- Babciu? – zniecierpliwiła się po kilkunastu minutach – czego ty jeszcze szukasz?
- Musiała to gdzieś schować – mruknęła staruszka pod nosem.
- Ale co? – nie rozumiała dziewczyna.
Marcelina wyprostowała się i okręciła wokół siebie lustrując pomieszczenie. Nagle prawie biegiem podeszła do kufra pełnego jakichś papierzysk, na które wcześniej żadna z nich nie zwróciła uwagi i przykucnęła obok wsuwając dłoń między mebel a ścianę. Wyciągnęła kolejny obraz, nieco bardziej zakurzony od reszty i nieco drżącymi rękami spojrzała na zamalowaną stronę. Natychmiast rzuciła nim o podłogę z wściekłością stając na równe nogi.
- Wyrzuć to – nakazała Julii drżącym ze zdenerwowania głosem – idę się przewietrzyć.
Dziewczynie nie przychodziło do głowy nic co mogłoby tak wyprowadzić z równowagi babcię. Podniosła malunek i ze zdziwieniem stwierdziła, że również jest to obraz przedstawiający parę. W nieco bardziej mrocznej scenerii. Chłopak przebrany za wampira i dziewczyna w królewskiej sukni. W nim rozpoznała dziadka, ale obok niego stała brunetka z ciemnymi oczami. Czyżby…? Niemożliwe.
Julka spojrzała na tył płótna. Widniał tak wykonany eleganckim pismem dopisek:
„Dla Amelii od Stefana, kochającego jak Dracula swą Anastazję”
- Spójrz na podpis – odparła nieco zirytowanym głosem Marcelina, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Zanim jednak dziewczyna zdążyła to zrobić, babcia zaciekawiła się jednym z obrazów. Objawiało się to tym, że po prostu rozłożyła go do końca i nie rzuciła od razu na podłogę. Julka spojrzała kobiecie przez ramię. Ujrzała obejmującą się parę. Długowłosą blondynkę o zielonych oczach i dużo wyższego od niej bruneta. Oboje w ślubnych strojach, w tym momencie zauważyła artystyczny szlaczek w dolnym rogu płótna i połączyła fakty. Taki podpis miała tylko jedna znana jej osoba.
- To ty i dziadek? – upewniła się Julia – On to wszystko namalował?
Babcia tylko pokiwała głową.
- Ale po co wam był obraz ślubny? Przecież macie zdjęcia – zdziwiła się dziewczyna.
- To nie to samo – westchnęła Marcelina – dzięki Bogu, że to tu nadal było – spojrzała na wnuczkę – możesz to oddać do oprawienia w ramę? – zapytała proszącym tonem.
- Mhm – przytaknęła – mogę nawet to zrobić jeszcze w tym tygodniu.
- Dziękuję – odparła żwawo kobieta – to teraz to potrzymaj – włożyła jej obraz w ręce, a sama zaczęła przeglądać kolejne dzieła swojego męża. Julka nie przypominała sobie, żeby dziadkowie ani ktokolwiek z rodziny wspominał o tych obrazach, ani o tym, że dziadek Stefan kiedykolwiek malował. On sam nigdy nie zajęknął się nawet na ten temat. Jeśli nie wyciągnie nic z babci, to wypyta jego. Tych tajemnic cały czas tylko przybywało. Ta wydawała się najłatwiejsza do wyjaśnienia.
- Babciu? – zniecierpliwiła się po kilkunastu minutach – czego ty jeszcze szukasz?
- Musiała to gdzieś schować – mruknęła staruszka pod nosem.
- Ale co? – nie rozumiała dziewczyna.
Marcelina wyprostowała się i okręciła wokół siebie lustrując pomieszczenie. Nagle prawie biegiem podeszła do kufra pełnego jakichś papierzysk, na które wcześniej żadna z nich nie zwróciła uwagi i przykucnęła obok wsuwając dłoń między mebel a ścianę. Wyciągnęła kolejny obraz, nieco bardziej zakurzony od reszty i nieco drżącymi rękami spojrzała na zamalowaną stronę. Natychmiast rzuciła nim o podłogę z wściekłością stając na równe nogi.
- Wyrzuć to – nakazała Julii drżącym ze zdenerwowania głosem – idę się przewietrzyć.
Dziewczynie nie przychodziło do głowy nic co mogłoby tak wyprowadzić z równowagi babcię. Podniosła malunek i ze zdziwieniem stwierdziła, że również jest to obraz przedstawiający parę. W nieco bardziej mrocznej scenerii. Chłopak przebrany za wampira i dziewczyna w królewskiej sukni. W nim rozpoznała dziadka, ale obok niego stała brunetka z ciemnymi oczami. Czyżby…? Niemożliwe.
Julka spojrzała na tył płótna. Widniał tak wykonany eleganckim pismem dopisek:
„Dla Amelii od Stefana, kochającego jak Dracula swą Anastazję”
Wampiry a ludzie (Danuta Hanaj)
Marzena wróciła zmęczona z pracy.
- Och. Wreszcie piątkowe popołudnie – pomyślała – wreszcie
sobie odpocznę.
Mąż właśnie wczoraj wyjechał na trzy tygodnie do sanatorium
a dzieci już są wszystkie poza domem, w świecie.
Odgrzała wczorajszy obiad, potem zaparzyła popołudniową kawę
z kardamonem, usiadła w fotelu, otuliła się ciepłym kocem i zasnęła.
Sobota rano. Jakoś pusto w domu, sprzątanie się nie klei,
więc postanowiła wyjść do miasta.
Dzisiaj dodatkowo święto kościelne jak i festyn rodzinny.
Pewnie będzie dużo ludzi.
Ubrała swoją najładniejszą sukienkę, nałożyła ulubioną
biżuterię i czerwone buty.
Jeszcze zabrała torebkę i wyszła z domu.
Ledwie weszła na chodnik usłyszała za sobą wołanie.
- Cześć Marzenko, dokąd idziesz?
- O cześć Zosia, miło cię widzieć, co słychać?- zapytała
Marzena.
- A wiesz u mnie różnie - zaczęła Zosia - byłam w wakacje na
wycieczce, wiesz było super.
Zwiedzaliśmy różne miejsca a i towarzystwo fajne. Teraz jadę
do córki do Gdyni.
W pracy jestem bardzo
doceniana przez szefa, zajmuję najlepsze funkcje a reszta niech tyra.
Dzieci też jak najlepiej. Adaś był w Anglii a teraz wrócił i
pracuje w bardzo dobrej firmie. Wiesz, ile zarabia!! Marysia bardzo dobrze się
uczy chyba najlepiej z całej klasy a Tosia też najlepsza w klasie, chodzi
również na jazdę konną. Jeździ na najwyższym koniu!
Marzena już się pogubiła w słuchaniu. Stała jeszcze pół
godziny słuchając monologu koleżanki.
-Przepraszam Zosiu, już muszę iść. Chciałam zobaczyć, co w
mieście ciekawego – z trudem wcisnęła się w potok słów.
- Oj, szkoda ale następnym razem opowiem ci o mężu -
wykrzyknęła Zosia do odchodzącej Marzeny.
Kobieta przeszła parę kroków dalej i natknęła się na starego
znajomego z lat szkolnych- Marka.
-Cześć Marzena, dobrze, że Cię spotykam. Coś ci powiem. Mam
taką paczkę ludzi i jest super. Co tydzień imprezki do białego rana. Dołącz się
do nas! Ja Cię poprowadzę. Bo ja wszystko analizuję i zawsze mam rację.
Zobaczysz, jak jest fajnie. Co tam się przejmować trzeba się bawić. Trzymaj się
mnie, nie zginiesz…..
Stali tak około godziny a Marek cały czas przedstawiał
słuszność swoich idei.
Marzena przestępowała z nogi na nogę, buty zaczęły cisnąć.
Nie chciała być niegrzeczna, więc czekała na odpowiedni
moment, żeby powiedzieć „Cześć muszę iść” ale udało się.
Kobieta poszła w stronę kawiarenki z lodami. Może kupi lody,
zje. Taki miała zamiar, ale spotkała Elżbietę, koleżankę z poprzedniej pracy.
- Cześć Elu - odezwała się Marzena
- O cześć, Marzenka, co u Ciebie słychać?
- Dobrze - odpowiedziała.
-Dobrze? A co robią Twoje dzieci? Słyszałam, że Leszek nie
bardzo, czy tak? A co robi jego żona? Słyszałam, że gospodyni z niej nie
bardzo. A co u Ciebie w pracy, słyszałam, że też nie zawsze dobrze? Żałujesz
chyba, że odeszłaś od nas. A jak tam mąż, nie boisz się go puszczać samego do
sanatorium. Wiesz, co tam się dzieje? A nie wiesz, co u naszej znajomej Marty?
Słyszałam, że masz z nią kontakt. Ona prawdopodobnie się rozwodzi, tak?
-Nie wiem Elu, a co u ciebie - wtrąciła Marzena
-U mnie dobrze. Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie!
- Oj, muszę już iść, Elu.
-No szkoda, ale spotkamy się niebawem, pogadamy co? Nalegała
Elżbieta.
,, No nie wiem” pomyślała Marzena i ruszyła dalej rezygnując z lodów choć tak miała ochotę.
No nareszcie, może coś pooglądam, może koncert. Czytała, że
gra fajny zespół.
Przeszła kawałek, spojrzała w bok a na ławce siedziała
Patrycja, młoda dziewczyna znajoma z jakiegoś kursu i zajadała chipsy.
- Hej Marzena siadaj pogadamy, no chodź- zawołała Partycja.
Marzena niechętnie ale usiadła na ławce.
-Co ciebie, bardzo ładnie wyglądasz- zagadnęła Marzena.
-U mnie super, jak widzisz!
Ale ty patrz, jakaś
baba idzie jak pokraka, jak ona wygląda, jakie ma beznadziejne buty, a włosy
jakieś rudawe bez wyrazu. Jak można się tak ludziom pokazać?!
A tamta zobacz jaki beznadziejny makijaż, patrz na nią -
wredota. O spójrz, a ten facet z psem. Nawet nie umie trzymać smyczy, po co mu
pies?
A słyszałaś, że ta Magda, ta blondyna, rozwodzi się. Jaka
głupia. Co prawda to jej Henio to popija i czasem ją potarmosi po pijaku, ale
to żaden powód. Gdzie taka pokraka lepszego znajdzie. Będzie siedzieć sama. O
patrz a ta para - jak oni się zachowują….
-Muszę iść – Marzena wstała z ławki
-Szkoda, no ale idź, bo chłop cię skrzyczy- rzuciła od
niechcenia Patrycja.
Marzena zrobiła parę kroków. Patrzy, a to mama przyjaciółki.
Nie wypada się nie zatrzymać.
-Dzień dobry Pani Aniu.
-Może i dobry - odparła starsza kobieta.
-Co słychać u Pani - zapytała Marzena
-Nic ciekawego, nie wiesz? Ciężko się żyje w tej Polsce,
niska emerytura, tu nic się nie dzieje, nie ma co robić. Te moje dzieci są
jakieś nie bardzo, nie mają czasu dla mnie. Wiesz pojechały na wczasy tracą
pieniądze zamiast siedzieć ze mną. A ten mój stary to taki maruda, że nie ma do
kogo gęby otworzyć. Wyszłam trochę na dwór i widzisz jakie głupoty pokazują i
wydają niepotrzebnie pieniądze.
-Ale fajna impreza, czytałam program, będzie kabaret,
koncert sławnego zespołu a i nasze dzieci mogą się pokazać - wtrąciła Marzena
-E tam fajna głupota i już - odpowiedziała Pani Ania.
-Pani dobrze się trzyma, może gdzieś dorobić może jako
opiekunka.
-Co Ty nic się nie da, tu nic nie można
-Ja słyszałam o dodatkowej pracy, może dam kontakt -
próbowała kontynuować Marzena
-Co Ty to niemożliwe, kiedy mam pracować? Muszę staremu jeść
ugotować – ofuknęła Pani Ania
-Oj to trudno. Muszę już iść, do widzenia.
Marzena ruszyła powoli w stronę centrum.
„Ojej, wyszłam, aby odpocząć a już jestem bardzo zmęczona”
pomyślała.
„O, idą Halina i Renata może pójdziemy na kawę”.
-Cześć dziewczyny.
-Cześć Marzena - odpowiedziały razem kobiety.
-Fajnie Was widzieć, może pójdziemy razem na kawę? -
zapytała Marzena
-Coś ty, my już za stare, aby włóczyć się po kawiarniach, a
zresztą co ludzie powiedzą, a zresztą to kosztuje, szkoda kasy -odpowiedziała
jedna z kobiet.
- A ty co taka wystrojona, w naszym wieku to już nie wypada.
Myślisz, że zabłyśniesz, że coś osiągniesz, że spełnią Ci się marzenia o
których kiedyś mówiłaś. Próbuj, ale na pewno się nie uda. Kto się pod jaką
gwiazdą urodził tak musi zostać. Może jakby gdzieś wyjechać, ale to już za
późno - koleżanki jedna przez drugą przemawiały do Marzeny.
-Przypomniałam sobie coś ważnego, muszę szybko wracać do
domu, cześć dziewczyny - krzyknęła nasza bohaterka i szybko pobiegła przed
siebie.
,,Nie!! Wracam do domu. Już nigdzie nie idę, jestem
strasznie zmęczona. ”
„Kiedy mój kochany mąż wróci. Muszę zadzwonić do dzieci.
A może i ja czasem tak się zachowuję. Nie chcę być wampirem
energetycznym co za dużo mówi lub nie słucha albo wypytuje, ocenia, narzeka
podcina skrzydła. Muszę w ciszy to przemyśleć”.
Polowanie na wampiry (Jadwiga Grzesiak)
Zajrzałam do
pensjonatu, a tu znowu jakieś zebranie, szeptanie, narada, wycofałam się.
Dopiero przy obiedzie panie uchyliły rąbka tajemnicy .
Ona powie,
ona - domagała się uwagi Suzette.
- Ona to tak
opowie, że nikt nic nie zrozumie - powiedziała z przekąsem Lodzia.
- Lodzia
zapomniała - odgryzła się Suzette.
Bo chodzi o
to - odezwała się Zofia, że Zuza i Jan zobaczyli człowieka tajemniczego.
Pojechali rowerami za zagajnik i tam po drugiej stronie dolinki jest chatka.
- Wyszedł z
niej jakiś oberwaniec - uzupełniła Lodzia. - Jan mówił, że miał długą brodę,
wojskowy strój i coś jakby strzelbę w ręce. Na pewno to kłusownik, narkoman, a
może nawet bandyta - wykrzykiwały zaaferowane kobiety.
- Ajaj,
narkomany to zabójstwo ludzkości - martwiła się Zofia, która, kiedy mieszkała
sama, dużo oglądała telewizji.
- Skąd
pomysł, że to narkoman? – zapytałam.
- Wczoraj
ona pojechała znowu i Jan przez lorgnon, tak wiem przez lornetkę, zobaczył, że
ten tajemniczy wyjął z pudełka strzykawkę i robił sobie zastrzyk - zdradziła
sekret Suzette.
- Żeby to chłop
nie napił się jak człowiek, nawet i bimbru, tylko wyszukiwał jakieś strzykawki,
zgroza – oburzyła się Zofia. Wszystkie zgodnie stwierdziły, że naniesie do
Rajska jakiejś zarazy.
- A może to
wampir ? - zastanawiała się Lodzia. Hanusia mówiła, że niektórzy starsi panowie
wstrzykują sobie osocze, ażeby się odmłodzić, osocze to krew - więc chyba to
wampir.
Ale wampiry
grasują nocą, a tego widzieliśmy w dzień - zadumały się kobiety.
- A może to
taki nowoczesny wampir ? Trzeba go obserwować .
Właśnie
zadzwonił telefon . Była to nasza księgowa, której trzeba było wyjaśnić
przeznaczenie materiałów znajdujących się na wystawionych fakturach. Gdy
kobiety upewniły się, że wyszłam, wróciły do swojego spisku.
Logistykę
operacji obserwowania intruza opracowała Basia.
- Zrobimy
tak: – mówiła - Jan pojedzie rowerem sam i sprawdzi, czy ptaszek jest w klatce.
- Ptaszek? -
dziwiła się Zofia.
- Taki
będzie kryptonim naszej akcji - wytłumaczyła wszystkim Basia. - Do działań
powołuję Suzette i Lodzię. My obie z
Zofią zostaniemy na miejscu, będziemy osłaniać tyły. Musicie się maskować, więc
załóżcie kapelusze od słońca i ciemne okulary.
- Lodzia, ty
weź swój chodzik, przyda się, można na nim usiąść i odpocząć. Cel akcji:
dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów o intruzie, a może nawet go
zdemaskować.
Ostatnie dwa
zdania Basia napisała na kartce, żeby nie tracić czasu na mówienie, które u
niej trochę trwało.
- Ten
tajemniczy to ptaszek? - dopytywała się Zofia.
Najpierw
wymknęła się Suzette; niosąc pod pachą złożony chodzik. Lodzia śmiało zrobiła
kilkadziesiąt kroków samodzielnie i dołączyła do niej za stodołą. Dalej
skradały się razem.
Do
tajemniczej chatki nie było daleko, jeżeli poszło się na skróty, skręcając
przed zagajnikiem.
Lodzia
dorównywała kroku Suzette, tylko lekko przytrzymując się chodzika, na wypadek,
gdyby jej się zakręciło w głowie. Ominęły zagajnik, były już niedaleko celu,
ale pojawiła się przeszkoda: wysoka porośnięta ziołami miedza.
- Ty sobie,
Lodziu, tu posiedź, bo nie dasz rady wejść na tę miedzę, ona pójdzie dalej - powiedziała
Zuza.
- Zostaw mi
lornetkę i telefon, bo jak cię będzie mordował, to dam znać gdzie trzeba.
Strażnica
była bezpieczna za wysoką miedzą, strażniczka rozsiadła się wygodnie i odurzona
zapachem dzikiej mięty i kwitnącego wokół wrotyczu - zasnęła. Dobrze, że miała
na głowie kapelusz, bo słońce świeciło ostro.
W
międzyczasie ptaszek wyfrunął z klatki i trzeba było wracać do domu. Tropiciele
zawiesili akcję i odłożyli ją na bardziej sposobny czas. Nad całą operacją
czuwał Jan, który telefonicznie zdawał mi relację z jej przebiegu.
Podjechałam
samochodem pod zagajnik od strony asfaltowej drogi i przywiozłam do pensjonatu
utrudzone uczestniczki akcji.
Kilka razy
Lodzia przychodziła do mojej pracowni, aby opowiedzieć mi o tym, jak była na
czatach i jaką wzięła na siebie odpowiedzialność. Zauważyłam, że myśli ma
zborne, mówi pełnymi zdaniami, nie zapomina się. Terapeutyczna siła emocji –
pomyślałam.
Czuje się
ważna, wzbudza zainteresowanie. Żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz